Lyon - korki i poduszeczki oraz krwiożercza toaleta
Lyon miasto przyjemności kulinarnych i kulturalnych.
Dla mnie Lyon ma kolor.
Od razu to poczułam jeżdżąc rano po mieście, ale dopiero potem to sobie uświadomiłam. To jest JASNE miasto. Ma taki KREMOWY kolor. Nawet w deszczu. Bo deszcz mnie też oczywiście tam spotkał. I o dziwo nawet w deszczu ono jest ciepło kremowe. Bardzo przyjemne. Nie chodzi tu o kolor budynków – bo nie wszystkie akurat są w tym kolorze przecież. Chodzi o atmosferę, którą tworzy architektura, o układ ulic, przestronność, ale też o kolor nieba, czy może sposób jak słońce rozpływa się po ulicach. Nawet w tych ciasnych, starych uliczkach, gdzie jest siłą rzeczy ciemniej, bo mniej są oświetlone słońcem. To również miałam wrażenie, że jest kremowo i ciepło.
To mój pierwszy kontakt z Francją i to właśnie od Lyonu udaje mi się go zacząć.
Nie wiem na razie na ile to miasto jest typowe lub nietypowe w stosunku do innych miast i regionów Francji.
Francuskie klimaty :)
W mojej głowie Francja 'urosła' do legendy. A to, że to ogromny kraj – to prawda. A to, że Francuzi są bogaci – myślę , że w porównaniu z przeciętnym Polakiem – to też prawda. A to, że są dumni i nie chcą mówić w innym języku niż francuski – nie zauważyłam. Gdzie miałam okazję pytać o coś moja 'polską' angielszczyzna, byli bardzo pomocni i mówili też angielszczyzną choć jednak nieco francuską :) I jeszcze to, że w każdym miejscu można znaleźć zabytki, no jakże by mogłoby być inaczej skoro to kraj z wielką historią no i wielkimi możliwościami. W Lyonie zabytków można tez znaleźć mnóstwo, już choćby dlatego, że miasto to jest wpisane na listę Unesco. Jest najstarszym miastem francuskim. Starożytny amfiteatr robi wrażenie i to by nawet wystarczyło, a miasto ma jeszcze mnóstwo atrakcji dla turystów.
Antyczny amfiteatr w Lyonie
Amator - śpiewak w amfiteatrze. Tak pięknie śpiewał (prawdopodobnie po japońsku), że grupa turystów wciąż prosiła go o bisy. Akustyka tego miejsca jest zadziwiająca! Do tej pory latem odbywają się tu koncerty, od muzyki klasycznej do ciężkiego rocka.
I jeszcze gdzieś w mojej głowie tkwi przeświadczenie – Francuzki są bardzo eleganckie. Podglądałam więc oczywiście Francuzki, żeby może nauczyć się szyku lub podpatrzeć coś ładnego.
Nie ma grubych Francuzów - tego jakoś rzeczywiście nie zauważyłam, ponoć jest to wynikiem tego, że oni nie objadają się, tylko degustują, choć typowy Francuz stale bywa głodny. No i posiłek obowiązkowo powinien popijać winem (ja popijałam najczęściej wodą, którą dają gratis do posiłku). Moja wielką sympatię wzbudził fakt, że to Francuzi wynaleźli majonez - wprawdzie nie mój ulubiony Winiary:) ale z pewnością był to dobry początek - tak żeby w Kaliszu doszli do perfekcji w wyrobie majonezu :)
Francuzi to ponoć świetni kochankowie. Mają bardzo liberalne podejście do związków. Raczej preferują otwarte związki (zupełnie inaczej podchodzą do instytucji małżeństwa, niż Polacy). Nie miałam okazji sprawdzić na ile ta legenda jest prawdziwa :)
Ilość legend dotyczących Francji w mojej głowie była tak duża przed przyjazdem tutaj, że mogło mnie spotkać albo wielkie rozczarowanie, albo wielki zachwyt.
Widok na miasto ze wzgórza Fourviere
Lyon mnie zauroczył.
Swoim położeniem i tym jak to jest pięknie wykorzystane. Dwie potężne rzeki, które przepięknie są wkomponowane w to miasto. Trochę jakby też dzielą miasto na 'nowe i stare". Jedna część – ta antyczna położona jest na wzgórzu. Nowoczesne miasto położone jest niżej i bardziej designerskie z bogatą dzielnicą Part Dieu.
Katedra na wzgórzu, zrobiła na mnie wielkie wrażenie i w dzień, i w nocy. Przechadzając się ulicami wdychałam zapachy francuszczyzny. Starałam się podsłuchiwać język. Ma dla mnie bardzo ładną 'melodię'. Wsłuchiwanie się w to charakterystyczne francuskie 'r' było bardzo ciekawe.
Widok ze wzgórza katedralnego onieśmiela trochę, bo i piękny jest niesamowicie.
Wnętrze katedry
Oglądałam, przechadzałam się ulicami miasta, spacerowałam, smakowałam jedzenie i myślałam sobie jaką jestem szczęściarą, że mogę tu być. Lyońskie 'korki" czyli Bouchon Lyonnais, tak nazywane są lokalne restauracje, w dużej ilości znajdują się w starszej dzielnicy miasta. Od nazwy korka zamykającego butelkę wina.
Lyońskie 'Korki'
W kształcie tych korków są też czekoladki sprzedawane w sklepach ze słodkościami. Istnieją też lyońskie poduszeczki, to cukierniczy specjał w kształcie malutkich poduszeczek. Najczęściej w kolorze turkusowym, ale czasem tez w pomarańczowym.
Obejrzałam ratusz zwany Hotelem de Ville, gdzie na placu przed nim jest teraz rzeźbiona fontanna, a w tym miejscu niegdyś była szubienica.
Ratusz zwany Hotel de Ville
Rzeźbiona fontanna na miejscu dawnej szubienicy na placu przed ratuszem
To miasto braci Lumiere i Saint Exupery'iego. Czyli miasto filmu i książek? :) Ja zauważyłam też charakterystyczna postać teatru kukiełkowego w Lyonie - Guignola, która powstała w 1808 r.
Teatr kukiełkowy
Postaci teatru kukiełkowego Guignol
Muzeum miniatur filmowych
Miniatury filmowe
Muzeum miniatur - krzesło jest wielkości zapałki
Miasto dla mnie barwne pod względem barwności ras ludzkich i nacji z jakich się wywodzą. Miasto młodych ludzi. Pewnie dlatego, że to miasto uniwersyteckie. Miasto uporządkowane i bardzo mi to przypadło do gustu. Miasto, w którym byłam na chwilę, a chciałabym na dłużej, żeby zrozumieć dlaczego niektórzy mówią o nim, że jest miastem idealnym. A inni nie rozumieją zachwytu nad nim.
Rzeźba przy moście nad Rodanem
Jedna z rzeźb na Placu Bellecour
Kamienica przy Placu Bellecour z charakterystycznymi ozdobami okiennymi
Oczywiście nie może się obyć bez przygód. Jak zwykle musi mi się coś przytrafić :) tym razem to przygoda mrożąca krew w żyłach :)
Chodząc ulicami tego pięknego miasta, chciałam jak najwięcej zobaczyć i jak najwięcej sfotografować miejsc ciekawych, oryginalnych czy ładnych. Chodziłam tak i zwiedzałam, aż w końcu poczułam, że niedługo przyjdzie czas udania się w ustronne miejsce za potrzebą. :) Nie było jeszcze dramatu, albo jak to mówią jeszcze nie "widziałam"w tzn sepii", ale już czas było myśleć, gdzie trzeba będzie się za jakiś czas udać. Jednak jak zwykle chciałam dłużej i więcej zobaczyć. W końcu przyszedł moment, że czas było podjąć ostateczną decyzję - jaki wariant wydarzeń przyjąć. Pierwsza myśl, to usiądę gdzieś na kawie i tam skorzystam z toalety. Druga myśl - nie ma co tracić czasu na kawę, skoro mam dziś mało czasu już. "Normalnie" skorzystałabym pewnie na szybko z wc na stacji benzynowej, bo i szybko i bez konieczności picia kawy :), ale gdzie tu w centrum miasta znaleźć stację benzynowa? Zresztą, gdzie w obcym mieście szukać stacji tak na szybko? Sytuacja zaczęła się robić groźna. Pęcherz coraz mocniej dawał znać o sobie. Pomocy nie widać znikąd. Wyglądało na to, że jednak będę robić przystanek na przymusową kawę. Zatem postanowiłam się udać do którejś z najbliższych Cafe lub do "Korka", a że akurat przekraczałam pieszo Rodan to postanowiłam zaraz za rzeka poszukać czegoś najbliższego. Przyspieszając już kroku coraz bardziej nerwowo zaczęłam się rozglądać za jakimkolwiek punktem gastronomii publicznej, aż tu nagle jak spod ziemi wyrosła przede mną dziwna metalowa budowla. Na szczęście jej nie przeoczyłam, bo kształt miała dość specyficzny, a po rzuceniu okiem okazało się, że to toaleta publiczna, a nie jakiś niezidentyfikowany obiekt latający (choć do złudzenia przypominało to jakieś kosmiczne urządzenie latające). Już mi się serce radowało, choć z przestrachem pomyślałam, że mogę ni w ząb nie zrozumieć co jest na niej napisane jeżeli opis będzie tylko w języku rodzimym. Jednak szczęście mi dopisało i napisy były tez w j. angielskim. No i jeszcze do tego napis – gratis - rzucił mi się w oczy od razu (dla poznaniaków to bardzo znaczący napis :)
Nie było już czasu na czytanie instrukcji obsługi, zatem kiedy tylko zobaczyłam przycisk otwierania drzwi od razu z niego skorzystałam. Trochę mnie zdziwiło , że nie ma na drzwiach w środku żadnej możliwości zamknięcia się w postaci żadnego pokrętła, przycisku, czy choćby nieśmiertelnego haczyka. W końcu dałam za wygraną i przestałam szukać czegoś co by mnie zamknęło od środka, mając nadzieję, że nikt akurat nie będzie chciał skorzystać z toalety w tym samym czasie. A w końcu przemknęła mi myśl, że co tam - „nikt mnie tu nie zna", nie ma co się martwić na zapas. W końcu po prostu zrobiłam to co chciałam (ulga jaką się wtedy czuje jest jednym z najprzyjemniejszych uczuć) :) i odruchowo zaraz potem jak zawsze wcisnęłam przycisk spłukiwania toalety. Nic się nie "zadziało". Dopiero wtedy mój mózg zaczął normalnie pracować i zauważyłam, że generalnie cała toaleta jest mokra. Co mogło oznaczać tylko jedno - jest to toaleta samospłukująca się, czego zupełnie nie wiedziałam, bo przecież nie przeczytałam instrukcji obsługi wchodząc do środka. Trzeba by mnie było widzieć w jakim tempie ubierałam się, zbierałam otwartą torbę, ściągałam z wieszaka sweter i aparat fotograficzny itp. Było to tempo iście olimpijskie. Bo w wyobraźni widziałam już siebie cała mokrą i spłukaną jakimś żrącym detergentem, na obczyźnie, na ziemi tych wszystkich eleganckich Francuzek. Potem jak zmokła kura zwiedzająca ten kawałek wielkiego świata musiałbym się prezentować niezwykle ciekawie. I nie daj bóg się potem przyznać komuś, że jestem z Polski - bo to wstyd dla moich rodaków :)
Oprócz tego oczywiście też pomyślałam o moim aparacie, który mógłby nie przeżyć takiej przygody. I wszystkie udane zdjęcia i te mniej udane poszły by w zapomnienie. Po wybiegnięciu i zamknięciu za sobą drzwi doprowadziłam swój wygląd do "użyteczności publicznej" miałam wreszcie czas na przeczytanie instrukcji, w której wyjaśnia się co następuje - drzwi w toalecie zamykają się automatycznie. Załatwić swoje potrzeby należy w ciągu 20 minut, ponieważ wtedy same się otwierają na wypadek, gdyby ktoś wewnątrz zemdlał lub poczuł się słabo.
Toaleta rzeczywiście spłukuje się sama, ale dopiero po opuszczeniu jej pomieszczenia. Uff, mogłam uspokoić oddech :) i znowu ruszyć w drogę wyposażona w nieuszkodzony (dzięki bogu) aparat, no i cała sucha jednak :)