Jeden dzień na Podlasiu
Piękny dzień na Podlasiu
To trochę taki wyjazd, żeby poczuć się bliżej miejsc, gdzie urodzili się moi rodzice. Dziś już nie żyją i tym bardziej chciałabym kiedyś pojechać w miejsca, które są związane z ich korzeniami. Nie była to niestety wyprawa na Białoruś - tam obecnie są miejscowości, w których urodzili się moi rodzice (kiedyś to była jeszcze Litwa) - ale wyprawa na wschodnie tereny Polski. Trochę oczywiście z biciem serca jechałam i oczekiwałam wzruszeń i jakby poszukiwania miejsc, które choć trochę są podobne do tych, za którymi tęsknił mój tata. Poszukiwanie miejsc, które wspominała mama.
Wiem , że to jeszcze nie to, że nie ma to jeszcze nic wspólnego z tamtymi miejscami, z tymi miejscowościami, ale bardzo chciałam tam pojechać.
Mój tata urodził się w 1912 roku. Dla niektórych to data prehistoryczna zupełnie. w zeszłym roku minęło od tej daty 100 lat. Pamiętał II Wojnę Światową. Nie bardzo lubił o tym opowiadać, ale parę opowieści wciąż mam w głowie.
Moja mama urodziła się w 1932 roku, czyli 20 lat później niż tata. Na Litwie w sumie mieszkali niedaleko siebie, ale poznali się dopiero w Polsce. Mama była córką znajomego kolegi taty. Zostali repatriowani bardzo późno, bo 1956 r.
Z ich ślubem związana jest dość romantyczna historia. Tata mieszkał pod Poznaniem z dwoma siostrami i mama (czyli moją babcią) i tu próbowali jakoś sobie ułożyć życie w Polsce. Kiedyś wyjechał z domu do kolegi jakieś 70 km od domu. Nie było go około miesiąca. Wrócił do domu i oświadczył, że się ożenił. Moje ciotki i babcia były zaszokowane. Jedna tylko usilnie się dopytywała jakie ma oczy żona brata :) no i mój tata jak prawdziwy mężczyzna miał lekki kłopot, żeby dokładnie odpowiedzieć :)
A oczy mojej mamy były szare. Prawie zawsze błyszczały uśmiechem, tylko czasem zakradał się tam potworny smutek, na szczęście tylko czasem....
Po jakimś czasie przywiózł do domu swoją młodziutką żonę. On miał wtedy 46, a mama 26 lat. Moja babcia Adela polubiła od razu swoją młodą synową i od razu zaczęła ja nazywać 'Monia". czemu dość ostentacyjnie dziwiły się sąsiadki na wsi, bo która teściowa lubi synową??? ;)
Do tej pory mówiąc, wspominając mamę mówimy z rodzeństwem też o niej Monia.
Dziwne są czasem koleje losu :)
Rodzice przeżyli ze sobą 41 lat. Czasem pięknych, czasem trudnych, dość biednych, ale zawsze czułam, że mimo lepszych, czy gorszych dni jest między nimi miłość.
Wybrałam się zatem na wschód Polski.
Choć kiedyś mam wielką nadzieję , że i na Białoruś trafię i odnajdę to drzewo, które rosło obok domu mojego taty. I że odnajdę miejscowość, w której urodziła się moje mama.
Sobótka, Bohoniki, Supraśl, Kruszyniany, Hajnówka, Grabarka, Drohiczyn
Cerkwie, synagogi, meczety. Różne wyznania i różne kultury współżyją obok siebie. Miejsca, gdzie ludzie mówią z akcentem z jakim mówiła moja mama. Gdzie nawet niektóre słowa brzmiały zupełnie jak u mnie w domu, a nikt inny tak nie mówi w mojej okolicy. Przecudne krajobrazy, widoki które relaksują od samego tylko patrzenia. I gdzie ludzie uśmiechają się więcej i bardzo są gościnni i życzliwi. Taka staropolska gościnność w innych regionach Polski już ginie, a tu nadal jest naturalna i powszechna.
Jedyne w Polsce miejsce, gdzie uczy się w Policealnym Studium Pisania Ikon w Bielsku Podlaskim. Grabarka, miejsce kultu wyznania prawosławnego. Kruszyniany i Bohoniki - dwa meczety, które przyciągają turystów spragnionych poznania innych religii. Cmentarze żydowskie, miejsca pamięci i cudownych objawień. A to wszystko wśród przepięknej przyrody, bujnej roślinności, rzek, kanałów, lasów i puszcz.
Jadąc z okolic Wyszkowa, (spędziłam tu noc, po dość późnym, spontanicznym wyjeździe z Poznania) drogą w kierunku Białegostoku, w okolicach Jeżewa mój wzrok od razu przyciągnęła figura Chrystusa. W środku pola. Jest pełnia wiosny, pola są albo zielone od dorodnego zboża, albo kwieciście żółte dzięki rzepakowi. Pola i ich kolory symbolizują świeżość, dobrobyt, budzące się życie, a tu oddalona trochę od drogi rzeźba, w której widać cierpienie i ból, co rzuca się w oczy od razu. Mijając ją nie wiedziałam, dlaczego ktoś w środku pola postawił taką rzeźbę. Ten obraz chwycił mnie za serce... Po powrocie do domu wyczytałam, że to pomnik upamiętniający tragiczną śmierć licealistów, którzy jechali na pielgrzymkę do Częstochowy....... Kaplica przydrożnej pamięci......
Trafiłam potem do Świętej Wody z jej źródełkiem o uzdrawiającym działaniu.. Wierzyć czy nie wierzyć w uzdrawiającą moc wody? Zastanawiałam się czy coś w sobie mogę uzdrowić, co by wybrać do sprawdzenia działania cudownej wody. W każdym razie, żeby zostać jak najdłużej zostać zdrowa na umyśle, przemyłam sobie czoło ta wodą ze źródełka. Może to pomoże :)
Potem szybko, szybko, bo przecież mam tylko jeden dzień, a chce obejrzeć jak najwięcej - jadę do Sokółki. To już tylko 17 km od granicy z Białorusią, czyli już prawie jestem tam :)W Sokółce niezwykle malownicza cerkiew i Muzeum Społeczne z przesympatycznym kustoszem. Warto zajrzeć :) Pytał skąd jestem i dlaczego tu przyjechałam, opowiedziałam mu, że chciałam poczuć zapachy rodzinnych stron rodziców. Namawiał mnie serdecznie do odwiedzin Białorusi - sam często tam jeździ... Może skorzystam kiedyś z jego rad (obym skorzystała).
.
W Sokółce obok siebie usytuowane są cztery cmentarze: katolicki, prawosławny, ewangelicki i cmentarz żołnierzy radzieckich. I to wszystko może ze sobą współgrać i funkcjonować na zasadach normalnego współżycia, tolerowania innej tradycji religijnej i wiary sąsiada.
Z Sokółki do Bohonik jest tylko 4 km, a tam już czeka świat zgoła inny, meczet muzułmański. Można tu obejrzeć wnętrze meczetu - po zdjęciu obuwia, wejść do środka, zasięgnąć informacji o tradycjach związanych z meczetem, ale i z islamem. Pani Eugenia Radkiewicz opiekuje się meczetem, ale też oprowadza po nim turystów. Ma w zwyczaju siadać na schodach minbaru (mównicy) i opowiadać jak król Sobieski wynagrodził Tatarów. Opowiada o tym jak się modlą i w co wierzą polscy Tatarzy. Bohoniki to wieś, która składająca się z 30 domów. Zamieszkuje tu mniejszość tatarska - cztery rodziny muzułmanów, w sumie 14 osób. Tuż za wsią znajduje się mizar czyli muzułmański cmentarz. Można się na nim zadumać i odpocząć spokojnie spacerując i medytując wśród grobów.
Kontynuując poszukiwanie śladów Tatarów pojechałam do Kruszynian. Tu przywitał mnie drugi drewniany meczet. Tą wieś również zamieszkuje niewielka mniejszość tatarska, która posługuje się specyficzną gwarą - mieszanka języka polskiego i białoruskiego.
Kryszyniany odwiedził Książę Karol w 2010 roku. http://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100317/REGION99/296672432
Obejrzał meczet i posłuchał co o nim mówi Dżamil Gembicki, który zazwyczaj po nim oprowadza. To młody człowiek, który żyje według tradycji tatarskiej. Sama słuchałam jego opowieści z zainteresowaniem. To ciekawa osobowość. W Polsce kilka tysięcy osób przyznaje się do tatarskich korzeni. Najwięcej polskich Tatarów żyje w Białymstoku i Sokółce.
Kolejny kawałek drogi przede mną do Supraśla. Tu po drodze napotkałam na sosnę z 350 letnim stażem życia, którą powalił wiatr w 1979 r. Niezwykle pokręcony pień radiesteci przypisują niezwykłej mocy miejsca, z którego pochodziła.
W uroczym Supraślu czekał na mnie odrestaurowany prawosławny monaster męski. Poczułam surowość zasad jakie tam panują. Obiekt jest otwarty dla wiernych i turystów, ale obowiązują zasady skromności i ciszy. Zapach cerkwi to zapach kadzideł, zapach dymu z cieniutkich świeczek ustawionych przez wiernych. Ten zapach jest zapachem wieków modłów, próśb i nadziei ludzkich. Taki zapach otulił mnie w monasterze w Supraślu, aż potem trudno się od niego uwolnić. Długo tkwi w nozdrzach. Te doznania potęgują zachwyt nad tym miejscem.
Z Supraśla drogą przez Białystok ruszyłam w stronę Hajnówki. Sama nazwa już mi brzmiała dobrze :) i spodziewałam się, że i miejscowość mi się tez potem dobrze będzie kojarzyć. Hajnówka jest nazywana bramą do puszczy. W związku z tym, że to najmłodsze miasto w rejonie puszczy białowieskiej, to nie ma tu znaczących zabytków, ale słynie z nowoczesnej cerkwi, w której odbywają się Międzynarodowe Festiwale Muzyki Cerkiewnej. Dwupoziomowa cerkiew jest jednym z najciekawszych przykładów współczesnej architektury w Polsce. W Hajnówce 80% ludności to ludność prawosławna, a w jednej z czterech szkół obowiązkowa jest nauka języka białoruskiego z maturą z tego języka.
Do Hajnówki się spóźniłam :(
Do samej cerkwi podjechałam w momencie, gdy z niej wychodziła para młoda, a za nią liczni goście... Strasznie żałowałam, że nie przyjechałam 10 minut wcześniej, żeby być świadkiem choćby części uroczystości zaślubin w obrządku prawosławnym.... :(
Taka okazja mi przeszła koło nosa :( Przyglądałam się przez chwilę szczęśliwej parze młodej, a potem ruszyłam w dalszą drogę.
Kolejnym punktem na mojej mapie była Grabarka. Nie wiedziałam tak do końca czego się spodziewać. Bałam się trochę, że skoro to takie kultowe miejsce, to może się okazać jakąś wielką świątynią, która mnie przytłoczy swoim kultem. I nie dość, że mi się nie spodoba, to może jeszcze wcale nie zrozumiem skąd taka popularność tego miejsca.
A tu czekał na mnie na górze Grabarce monaster żeński o wielkiej sławie uzdrawiania. Studnia cudownego źródełka u podnóża góry. Wszystko wśród lasów i zieleni. Obok monasteru na zboczach krzyże. Według legendy jeden z mieszkańców Siemiatycz podczas epidemii cholery dostąpił objawienia. Usłyszał, że jedyną drogą ratunku jest udanie się na górę Grabarkę z krzyżem. Opowiedział swój sen proboszczowi parafii unickiej, który uznał to za objawienie boże i udał się z mieszkańcami miasta na wzgórze, skąd wypływał strumień. Każdy kto napił się wody ze strumienia ocalał. Mówi się, że po tym wydarzeniu nikt już nie zmarł w wyniku cholery. A ludzie w podzięce za ocalenie wybudowali na wzgórzu kapliczkę. Od tej pory przybywa krzyży na Grabarce.
Weszłam do środka cerkwi Przemienia Pańskiego. Odbywało się akurat nabożeństwo. To była przecudna uczta dla moich uszu... Doznania dla wszystkich zmysłów mnie tu czekały. Oczy, które najpierw przyzwyczajały się chwilę do przyciemnionego światła, a potem mogły się cieszyć obrazami jakby plastycznymi. Gdzie pop ubrany w mszalne szaty odprawiał nabożeństwo. A potem dojrzałam zakonnice jakby ukryte przed wiernymi. Następnie nozdrza znowu mogły poczuć ten specyficzny, a jakiż przyciągający zapach cerkiewny. Aż w końcu usłyszałam śpiew...... zaparło mi dech w piersiach... Zakonnice śpiewały przepięknie, przejmująco. Modlitewne pieśni prawosławne rozpływały się we wnętrzu cerkwi i trafiały prosto w moje serce. Dźwięki uderzały w moje czułe miejsca i nie pozwoliły pozostać obojętną na to piękno.. Stałam i słuchałam jak zahipnotyzowana... nie mogłam powstrzymać wzruszenia.
Może to było moje objawienie? Może to moje uzdrowienie? Możliwe, że doznałam duchowego oczyszczenia.
W Drohiczynie na wzgórzu, nad Bugiem mogłam przez chwilę na spokojnie "ogarnąć" cały dzień przeżyć z mojej króciutkiej wyprawy na Podlasie. Przepiękny widok na rzekę i zbliżający się zmrok ogarnęły mnie całą i pozwoliły na chwilę refleksji. Tak żeby nie zagubić się w tej wielości dzisiejszych przeżyć, powoli przyswajałam emocje dzisiejszego dnia.Z jednej strony pośpiech, bo tylko jeden dzień miałam do dyspozycji, z drugiej odbicie się od codzienności w niezwykłych miejscach. Piękno przyrody i piękno tradycji tych terenów jest magnetyczne. Wspominam z wielką chęcią ten wyjazd i wiem, że chce tam wrócić jeszcze.