Jak niechcący zakochałam się w Rzymie
Rzym.... zastanawiam się co myślałam o nim wcześniej. Jakie były moje odczucia kiedy jeszcze nie miałam w bliskich planach pojechać do Rzymu?
Obrazy w mojej świadomości, które kojarzyły mi się wcześniej z Rzymem: stroje rzymskie z czasów starożytnych - z filmów i lekcji historii, Koloseum - symbol miasta, bazylika św. Piotra, Watykan, no i wreszcie 'Nasz Papież' - jak to Polacy zwykli mówić o Janie Pawle II :)
Lecąc samolotem - nie mogłam się doczekać. Choć to nie było takie oczekiwanie na coś wymarzonego i upragnionego. Rzym był gdzieś tam w mojej głowie zawsze w planach jako jeden z podstawowych 'obowiązków' do zaliczenia. Nie dziś, ale może za rok, albo dwa... kiedyś. Nazwisko w końcu zobowiązuje :) należy zobaczyć co też uczynił przodek moich córek Romulus wraz z Remusem :)
Współpasażerowie w samolocie to młodziutka dziewczyna i chłopak. Wcale nie chciałam podsłuchiwać ;), ale z ich rozmowy wynikało, że poznali się na lotnisku. On leci do rodziny, która mieszka pod Rzymem, a ona zwiedzać i spotkać się ze znajomym. Ona oczekuje oczarowania miastem i Włochami. On stęskniony za rodzina, oczekuje przyjemnego weekendu ze znanymi mu już przyjemnościami włoskimi. Ona próbuje wyciągać od niego informacje na temat miasta, ludzi i zabytków. On udziela praktycznych rad i widać wyraźnie, że sam nie może się doczekać lądowania.
Ja początkowo nie uczestniczę i nie zakłócam ich konwersacji, bo mam wrażenie, że dziewczyna nie tylko jest zainteresowana samym Rzymem, ale wyraźnie daje sygnały zainteresowania damsko- męskiego towarzyszem podróży. Później jakoś i ja zostałam wciągnięta we wspólną konwersację. Oboje młodzi towarzysze mojego lotu byli sympatyczni i otwarci - więc podróż minęła błyskawicznie.
Największą sympatią zapałałam do tego młodego chłopaka w momencie, gdy zaraz po wyjściu z samolotu wciągnął w nozdrza głęboko powietrze i powiedział do nas:
- Ale zapach. Czujecie? Tak pachną Włochy!
Przyjemność jaką wyraźnie odczuwał i radość, że zaraz spotka swoją siostrę i jej rodzinę, wypisane już były na jego twarzy. :) Ten entuzjazm udzielił się mi również.
Z lotniska autobusem jechałam do centrum. W autobusie Włoszka siedząca tuż za mną całą półgodzinna drogę rozmawiała przez telefon. Wsłuchiwałam się w jej tembr głosu, mam wrażenie, że można było odczytać jej emocje. Mimo mojej zupełnej nieznajomości języka włoskiego miałam wrażenie, że rozumiem co mówi.
Dojechałam do centrum, już po drodze parę budynków zwróciło moją uwagę, już się chciałam zachwycać, bo robiły ogromne wrażenie, już chciałam robić setki zdjęć.... Było jednak coś co mnie powstrzymywało i kazało choć trochę wykazać się powściągliwością (a z moim charakterem, to nie lada wyczyn:)).. To było zdanie, które kiedyś usłyszałam od kolegi:
- W Rzymie jak to w Rzymie - nie zwracaj uwagi na zabytki młodsze niż tysiąc lat, bo zwariujesz :)
Miał zupełną rację. Rzym to takie miasto, które zabytkami, kościołami, pałacami itp mogłoby obdarzyć ze 30 innych miast, a i tak wciąż byłoby co oglądać i czym się zachwycać, bo nic by mu nie ubyło :) Tu na każdej ulicy stoi budowla, kościół, fontanna czy pałac, które są zabytkiem. Tu prawie każda uliczka ma coś charakterystycznego i ciekawego do zaoferowania.
Słuchając zatem tej rady, a mając do dyspozycji tylko krótki weekend postanowiłam zaliczyć te najważniejsze, te podstawowe:
Koloseum, Bazylika św. Piotra, Muzeum Watykańskie i Kaplica Sykstyńska, Panteon, Forum Romanum, czy wreszcie schody hiszpańskie i fontanna di Trevi.
To są podstawowe, obowiązkowe obiekty do zobaczenia. Na szczęście wszystkie znajdują się w ścisłym centrum i większość można obejrzeć wędrując pieszo.
Wysiadłam z autobusu na centralnym dworcu. I pierwsze na co zwróciłam uwagę, a wcześniej nie spotkałam tego nigdzie, że światła na przejściach dla pieszych mają również światło żółte, oprócz zwyczajowych - zielonego i czerwonego :)
Zaopatrzyłam się w wodę i ruszyłam na podbój Rzymu :) I tu się zaczęły kłopoty. Moje postanowienie diabli wzięli (powiedzenie 'diabli wzięli" - chyba nie przystoi w Świętym Mieście?:) - jednak wydaje mi się, że diabeł maczał w tym palce i moja silna wola już po 5 minutach zniknęła bezpowrotnie. Po 5 minutach dotarłam do kościoła Santa Maggiore, który wcale nie był w planach najważniejszych zabytków i jest jednym z wielkiej ilości kościołów rzymskich, ale on po prostu stanął mi na drodze. Stanął i od razu oczarował. Stałam robiłam zdjęcia do momentu otrzeźwienia i uświadomienia sobie, że należy biec dalej w kierunku Koloseum - bo ono było pierwsze na liście. Po drodze jednak i tak robiłam zdjęcia uliczek i budynków. Przyglądałam się Włochom, turystom, budynkom, bramom, i wszystkiemu co mnie otaczało. Wdychałam zapachy i wsłuchiwałam się w barwny gwar włoskiej ulicy.
Koloseum w remoncie
Koloseum - Amfiteatr Flawiuszy. Duchy przeszłości są obecne w kamiennej budowli, zwiedzając próbowałam, mimo tłumów turystów, usłyszeć czy coś mówią...
Ten pierwszy dzień (a praktycznie popołudnie) był przeznaczony na bieganie po najważniejszych rzymskich zabytkach i oglądanie ich tak 'z wierzchu'. Zachwycanie się i podziwianie ludzkich możliwości, pomysłów architektonicznych. Oglądanie tych wspaniałości, które człowiek potrafi zaprojektować i zbudować. Trochę mało było czasu, żeby w tłumie turystów zaobserwować włoskie zwyczaje.
Wędrując od Koloseum ulicą Via dei Fori Imperiali do Piazza Wenezia - po drodze mijamy Łuk Triumfalny, Forum Romanum, Bazylikę św. Franciszki oraz Statuę Juliusza Cezara - a tu obok jednych z najcenniejszych zabytków świata - zaobserwować mozna mnóstwo takich właśnie obrazków:
Takim pojazdem pod Koloseum podjechały kilkuletnie dziewczynki z tortem urodzinowym :)
Papież siedzący przy ulicy :) nie wiem tylko, do którego jest bardziej podobny :)
Co bardziej cierpi - tyłek tego na górze, czy ręka tego na dole??:)
Ta para pewnie była jeszcze przed ślubem... ?:)
Ołtarz ojczyzny - pomnik Wiktora Emanuela II przy Placu Weneckim
Bardzo sympatyczni i pomocni są Włosi, dla których turysta w ilości setek tysięcy dziennie to normalność, mimo tego są otwarci i życzliwi. Kiedy się pogubiłam między uliczkami i jakoś nie mogłam trafić do Fontanny di Trevi, zapytałam o drogę siedzącego przy ulicy sprzedawcy obrazków. Jemu wystarczyło, że zrozumiał samo 'di Trevi' i od razu zaczął mi tłumaczyć jak tam dojść. Na szczęście obficie gestykulując i wskazując poprawny kierunek. Używał w tym wszystkim ogromnej ilości słów włoskich. Widząc coraz większy mój uśmiech - ilość słów zwiększała się coraz bardziej. W końcu mój mózg zanotował, że czas się pożegnać i iść we wskazanym wcześniej kierunku, bo poczułam obawę, że te coraz obficiej wypowiadane słowa (notabene śliczne w swoim brzmieniu) mogą mi zaraz tak zawrócić w głowie, że kolejny raz pomylę kierunki :) W końcu grzecznie się ukłoniłam, podziękowałam i poszłam, ale jeszcze przez chwile słyszałam jak pan głośniej i więcej chce mi wytłumaczyć :))
Fontanna Di Trevi
Poranek w sobotę to ulewa, nie mocny deszcz, tylko prawdziwa ulewa. Jakby ktoś lał wodę wiadrami z nieba. Pierwszy raz w życiu widziałam taką ulewę. Zjawisko niepokojące, bo się bałam, że pokrzyżuje plany zwiedzania. Jednak deszcz po ok godzinie przestał lać, zaczął kropić, aż w końcu ustał zupełnie przestał padać.
Schody Hiszpańskie - przy Placu Hiszpańskim - jedne z najdłuższych i najszerszych schodów w Europie.
Prawda, że dobrze się komponuję z takim wnętrzem?:)
Zdjęcie na jednej z ulic w centrum zrobione specjalnie dla J. :)
'Zrób mi zdjęcie przy tej ładnej fontannie' - no i co wyszło.. - wyszło zdjęcie przy trzech!!! ładnych dziewczynach. I jak tu wygrać z taką konkurencją? :)))
Plac Św. Piotra z Bazyliką
Widok na Bazylikę św. Piotra od strony Tybru.
Czekał na mnie Watykan. Nawet nie wiedziałam jak bardzo na mnie czeka... a może raczej jak bardzo ja miałam się tam znaleźć.
Sfera na dziedzińcu Muzeum Watykańskiego
Chodząc po salach muzeum, oglądałam dzieła sztuki. Otaczały mnie, wdzierały się do świadomości, z każdą chwila uwrażliwiały coraz bardziej. Rzeźby, obrazy, arrasy, mapy, księgi i freski. Ilość tych dzieł, ich nagromadzenie w jednym miejscu i ich bezcenność podziałały na mnie bardzo.
Jedna z galerii rzeźb w muzeum
Herkules
Galeria arrasów
Jan Matejko - Bitwa pod Wiedniem
Okiennice w jednej z sal muzeum
Zdobiony sufit kasetonowy
Zbiór kamiennych wanien na jednym z dziedzińców
Przerwa na kawę, w kawiarence watykańskiej była jak się okazało drogocenna również, bo nie wiedziałam jeszcze wtedy, że czekała mnie kulminacja tego dnia. Myjąc ręce i wyglądając przez okno w toalecie pomyślałam, że nawet tu można natknąć się na sztukę - za oknem w ogrodzie watykańskim stała piękna dostojna rzeźba. I jak tu się nie stać świętym w takim otoczeniu? :)
Piękne schody w muzeum
Po krótkiej przerwie na kawę przyszedł czas na największe wyzwanie - Kaplicę Sykstyńską. Ma tu panować cisza i jest zakaz fotografowania. EM popełnił oba grzechy:) nie dość, że się odzywał (choć szeptem), to jeszcze zrobił mi zdjęcia. Teraz to drogocenna pamiątka tego grzechu :)
Zrobione po kryjomu zdjęcia w Kaplicy Sykstyńskiej
Weszłam do środka. Nawet udało się znaleźć siedzące miejsce. I to właśnie był ten moment. Przytłoczyło mnie to całe piękno. Dało mi ciężar nie do udźwignięcia, a jednocześnie lekkość unoszącą. Serce raz tłukło się w piersi, to znów spowalniało swoje bicie. Siedziałam i poddawałam się temu wszystkiemu. Emocje były tak wielkie, że łzy w końcu popłynęły mi z oczu. Uwolniły się. Wiedziałam już, że się zakochałam....