Smak wiatru na pustyni
Lato się kończy nieubłaganie, są jednak szczęśliwcy, którzy mieszkają w takich miejscach, że zima im nie straszna. A i my "lud północy" czasem możemy skorzystać z tych dobrodziejstw, kiedy w Polsce jesień i ponuro, albo kiedy zima zagląda śniegiem i mrozem do okien. Byłam w Tunezji w lutym. Nie będę opowiadać, że był upał. Albo, że opaliłam się na mahoń. Wcale nie, ale ciepło było. :) Słońce też świeciło, a tego słońca chyba najbardziej brakuje w jesienno - zimowej aurze w Polsce. Tunezja mi się ukazała w kolorze białym. Białe domy i białe plaże, ale też zielona i mocna herbata miętowa. Do tego bagietki i język francuski.
Djerba (Dżerba) - wyspa, na której mieszkaliśmy jest połączona z lądem groblą z czasów rzymskich. Można tez dopłynąć na wyspę promem.
Grobla z czasów rzymskich łącząca Dżerbę z lądem
Róża Pustyni
To było moje pierwsze spotkanie z dużym kompleksem hotelowym, w którym gość ma być zajęty cały dzień i poprzez animatorów zachęcany do zabaw grupowych. Tu nikt nie ma się nudzić tylko odpoczywać i dogadza mu obsługa hotelu. To też było moje pierwsze spotkanie ze światem arabskim. Pierwszy kontakt z ich natura i kulturą. Codzienne zaczepianie przez tunezyjskiego sklepikarza w hotelowym butiku z pamiątkami po paru dniach już nawet jest sympatyczne :) Codzienne negocjowanie coraz niższej ceny pamiątki weszło w krew M, aż w końcu doszło do transakcji za bardzo korzystną cenę. Pamiętam jednego z towarzyszy podróży, który był z trzema synami i po paru dniach mówił, że już musi dokupić walizkę, bo tyle kupił rzeczy, że nigdzie się już nie zmieszczą. A że do negocjacji i targowania się mało nadawał to kupował prawie w cenie pierwotnej (co jest absolutnie niedopuszczalne). Wydał zatem już w połowie wakacji majątek, ale za to jego chłopcy byli szczęśliwymi posiadaczami mnóstwa zupełnie niepotrzebnych przedmiotów :)
Jak widać też brałam czynny udział w animacjach hotelowych :)
Zwiedzanie wyspy i potem lądowej części Tunezji uświadomiło mi, że oni mają lepiej - asfaltowe drogi, łączące znane i godne odwiedzenia miejsca, prawie wcale nie mają dziur... Nie mają tam mroźnej zimy to i asfalt nie ma kiedy się podziurawić :) Mają lepiej, bo mimo, że im bywa zimno, temperatura w zimie w ciągu dnia rzadko spada poniżej 16 st. Mają lepiej, bo prawie wciąż mają słońce. Mają lepiej, bo mogą jeść świeże daktyle.:) Bywają wprawdzie rzeczy, w których mają gorzej niż my, ale korzystniej jest skupić się na plusach :)
Pierwszy kontakt z wielbłądem w Muzeum Guellali
Przymiarka ludowych strojów
Ghorfy - dawne berberyjskie spichlerze - dziś sklepiki, w Medenine. Było bardzo wcześnie rano i jeszcze większość z nich była zamknięta.
Kolejna przymiarka na targu w Medenine.
Jako, że M i J to zapaleni fascynaci Gwiezdnych Wojen to obowiązkiem było jechać na Saharę do miasteczka, które George Lucas zbudował na potrzeby filmu. A co! I mimo, że ja takim fanatykiem nie jestem to i mi miasteczko się spodobało i prawie jakbym widziała na własne oczy jak mały Anakin biega gdzieś w okolicy, a Natalie Portman przechadza się po osadzie. Widziałam oczami wyobraźni jak ścigacze biorą udział w wyścigu. I nawet szczątki robota C-3PO gdzieś są do ponownego zmontowania i Anakin właśnie je kompletuje. Przyjemnie jest się poczuć jak w filmie :) Po drodze jeszcze można obejrzeć księżycowy krajobraz Wyżyny Matmata, które George Lucas wykorzystał w swoich filmach.
W oddali widać miasteczko zbudowane dla potrzeb 'Gwiezdnych Wojen'
Przechadzki po planie filmowym :)
Do tego miasteczka jechaliśmy "jeepami". Samochody swoją świetność miały już dawno za sobą, ale wciąż świetnie sobie radziły z piaskiem Sahary. Szalone jazdy po wydmach jednych przyprawiały o palpitację serca, innych o zawroty głowy, a jeszcze innych o zachwycone uśmiechy radości. Pustynia ma w sobie coś niezwykłego i pociągającego. Bez względu na to czy poruszasz się samochodem, czy w wielbłądziej karawanie. Piasek jest tak delikatny, że do dziś choć minęło już sporo lat, czasem dla przyjemności dotykam go palcami. Jako, że to były czasy analogowych aparatów to wciąż mam w domu pudełeczko po filmie do aparatu, w którym trzymam mój własny kawałek Sahary :)
Odwiedziny w domu Berberów wykutym w skale były niezapomniane. Mimo trudnych warunków życia przyjmują gości chlebem z oliwą i mocna herbatą miętową. Uśmiechem zachęcają do zwiedzania swojej 'posesji'. Zdają sobie sprawę, że dla turystów to nie lada atrakcja.
Najstarszy członek rodziny. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Jego bezzębna szczęka rzucała się w oczy, a chochliki w oczach budziły sympatię :)
Pani domu życzliwa i gościnna
Ze wszystkich pomieszczeń wykutych w skale najbardziej spodobała mi się sypialnia. A takie łózko marzy mi się do dzisiaj :)
Byliśmy też w oazie Chebika (Szebika) niedaleko miejscowości Tauzar w pobliżu granicy z Algierią, w której kręcono zdjęcia do niezwykle poruszającego Angielskiego Pacjenta. Ze względu na swoje położenie bywa ona też nazywana Fortecą Słońca. Przejeżdża się obok Góry Wielbłąda, którą wyraźnie pokazał reżyser w filmie. Tam przywitał nas i oprowadzał po niej 'sobowtór' Eddiego Murphy'iego. Całkiem dobrze sobie radził z językiem polskim, a gdzie brakowało mu słów pomagał sobie angielskim lub francuskim. Przedstawił się nam miekkim akcentem tunezyjskim słowami:
- Jestem ładny, jestem mądry, jestem bogata. - Czym zaskarbił sobie od razu sympatię naszej grupy.
Przewodnik po Oazie Szabika
Potem wszystkie dziewczyny zagadywał:
- Czy twoja męża jest bardzo zazdrosna?
albo:
- Szukam żony jak szalony.
Był bardzo skoro do wyznawania miłości każdej co ładniejszej przedstawicielce płci przeciwnej. To były podstawowe kwestie, które mu niezwykle dobrze wychodziły w języku polskim :) Choć trzeba przyznać, że sporo jednak umiał powiedzieć po polsku. Był przesympatyczny jak większość Tunezyjczyków, którzy pracują w turystyce. Oprócz ewidentnych atrakcji w Tunezji jak przepiękne białe i piaszczyste plaże, błękitne, ciepłe morze to Tunezyjczycy stanowią dopełnienie tego wszystkiego. Już nawet na początku lat 2000-cznych, kiedy rewolucja wolnościowa im się jeszcze nawet nie śniła, był to kraj ludzi otwartych na kulturę europejską, zachowując jednocześnie swoją odrębność i tradycję. Mimo pewnego dystansu mieszkańcy są bardzo otwarci i sympatyczni. Trzeba jednak pamiętać o ich zwyczajach, religijnej inności i uszanować ich kulturę. Wtedy pobyt w Tunezji może być jednym ze wspanialszych wyjazdów wakacyjnych. Korzystanie z dobrodziejstw pogody i klimatu, kąpieli morskich i wygrzewania się na białym piasku koniecznie moim zdaniem należy połączyć ze zwiedzaniem tego fascynującego kraju.
Góra Wielbłąda, która wystąpiła w filmie 'Angielski Pacjent'
Pomnik Kozła w pobliżu Oazy
Piękne tereny Oazy Szabika
Wracając do sobowtóra Eddiego Murphy'iego co chwila zaczepiając jakąś atrakcyjniejszą uczestniczkę wycieczki chwalił się, że jest już posiadaczem czterech wielbłądów. Po jakimś czasie polska pilotka wyjaśniła nam, że w ten sposób zachęcał do ożenku :) choć ostrzegała też, że tak naprawdę dopiero od jedenastu wielbłądów warto w ogóle zawracać sobie głowę takim absztyfikantem. A kiedy mężczyzna posiada powiedzmy ze czterdzieści wielbłądów jest szansa na całkiem spokojne i wygodne życie :)
Mimo, że to były wczesne lata dwutysięczne i turyści z Polski jeszcze nie byli nagminnie spotykani w tych okolicach to widać było, że kraj ten już jest przygotowany na goszczenie ludzi z naszego kraju. Częste napisy na straganach w języku polskim rzucały się w oczy. Bardzo często można było spotkać napisy typu: "Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny". Przypominam sobie jeden ze sloganów reklamowych na straganie gdzieś w oazie na pustyni: 'Pyszna daktyla - daktyl za dinara! Reklama za darmo' -(pisownia oryginalna)
:)
Wielbłądy to mnie dopiero zadziwiły, a nawet powiem więcej obrzydziły, nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jakie te zwierzęta mają zwyczaje. Berberzy, którzy się nimi zajmują potrafią do nich przemawiać i wydawać podobne dźwięki jak one. A wielbłądy nadymają jak balon wystawione języki, ślinią się obficie i wydają specyficzne charczące odgłosy plując przy tym jednocześnie. Wierzcie mi... nie wygląda to zbyt przyjaźnie ani zachęcająco :)
Jeżeli ktoś potrafi jeździć konno, to może mu się wydawać, że wejście na wielbłąda i przejażdżka na nim to będzie pryszcz, ale tu może się zdziwić. Chód wielbłąda zupełnie nie przypomina poruszania się na koniu. Można łatwo spaść z jego grzbietu kiedy się nie jest przygotowanym na takie niespodzianki :)
Można było (oczywiście po dokonaniu odpowiedniej opłaty) karmić małego wielbłąda, który według oficjalnej wersji był sierotą - co pomagało wyciągnąć trochę dinarów od bardziej wrażliwych na krzywdę zwierząt turystów
Tu grzeczne wielbłądy, które nie nadymały języków ani nie charczały na nas :)
Dosiadanie wielbłądów w stroju obowiązkowym :)
Karawana gotowa do drogi
Wyruszamy....
.... na pustynię....
... a tam czekał już na nas Ali Baba...
Jak się okazało po przejażdżce konnej był moment, gdzie można było się łatwo pozbyć żony (gdy się ma jej już dosyć) i do tego mieć alibi :) Ali Baba bardzo był sympatyczny do czasu, aż miałam zsiadać z konia. Wtedy okazało się, że albo mąż dokona stosownej opłaty, albo on odjeżdża razem ze mną na pustynie. Po krótkiej ostrej wymianie zdań i dokonanej opłacie jednak zostałam nadal przy rodzinie :)
Jazda kilometrami w opustoszałej okolicy żeby dotrzeć do słonego jeziora - Szot al-Dżerid to okazja do podziwiania krajobrazu tego kraju. Samo jezioro robi niesamowite wrażenie i czuje się słony smak w ustach w całej okolicy. Mieliśmy wielkie szczęście dojeżdżając w to miejsce. Pogoda była słoneczna, wiatru nie było wcale. Panował niezwykły spokój i cisza. Wszyscy pasażerowie autobusu, wraz z pilotką spali znużeni długą jazdą. Ja i kierowca byliśmy jedynymi, którzy nie drzemali. Na szczęście nie zasnęłam, bo moglibyśmy przegapić niezwykłe zjawisko. Przejeżdżaliśmy drogą zbudowaną przez jedno z mniejszych słonych jezior. Wokół panowała cisza. W związku z zupełnym brakiem wiatru woda w tym jeziorze zupełnie nie falowała. Tafla jeziora była niezwykle gładka. Było dość ciepło i słońce świeciło, na niebie były nieliczne białe chmury, a na horyzoncie jeziora unosiła się delikatna mgiełka w taki sposób, że nie było widać ani linii brzegowej jeziora, ani horyzontu. Zjawisko to powodowało, że nie było widać, gdzie kończy się niebo, a gdzie zaczynają się wody jeziora. Chmury i błękit nieba odbijał się w gładziutkiej powierzchni jeziora. Wyglądało to jakbyśmy wjechali tym autobusem prosto do nieba. Z zachwytu najpierw obudziłam M, a potem już reszta turystów też się obudziła. Zatrzymaliśmy się i jakoś tak spokojnie i po cichu wszyscy robili zdjęcia, jakby nie chcieli obudzić wiatru :)
Tunezję często wybierają producenci filmów. Kręcono tam takie filmy jak: Gladiator, Indiana Jones, Quo Vadis czy Żywot Briana Monty Pytona, również Roman Polański znalazł tam idealne plenery dla siebie podczas kręcenia Piratów. Czy ktoś miał okazję być w tych okolicach? Czy ktoś z was zwiedzał statek zbudowany specjalnie na potrzeby 'Piratów'?