Przyznaj, że Norwegia nie ma sobie równych!

Zaraz po powrocie z Norwegii na facebooku opublikowałam zdjęcia z dwóch charakterystycznych miejsc. Od razu odezwał się do mnie kolega, który w Norwegii był w poprzednim roku. Napisał: Przyznaj, że Norwegia nie ma sobie równych w Europie. Uśmiechnęłam się. Myślę, że wiele osób ma podobne odczucia po powrocie z tego niesamowitego kraju.
Wylądowałam na lotnisku w pobliżu Oslo i zaskoczyło mnie jedno. Lotnisko nie jest jakoś wyjątkowo okazałe. Raczej niewielkie i trochę jakby wyglądające na lokalne. Na lotnisku komunikaty w języku polskim! Jak miło :) czyli to kraj, który zdaje sobie sprawę, że nie dość, że Polacy przyjeżdżają tu do pracy, to również w celach turystycznych.
Z Oslo do Stavanger droga daleka z przeprawą promem i z długimi żmudnymi kilometrami, po których wszyscy jeżdżą zgodnie z przepisami... Dla Polaków koszmar :) bo jak tu nie czuć pokusy żeby przyspieszyć i pokonać odległość w bardziej żwawym tempie niż owe 'pięćdziesiątki' i 'osiemdziesiątki'. Jednak te ograniczenia prędkości mają chyba ukryty cel w sobie :) po drodze jest wystarczająco dużo czasu, żeby oglądać kraj. Oglądać, podziwiać, zachwycać się. Ktoś może mi zarzucić, że z moim egzaltowanym podejściem do wszystkiego nie jestem ani trochę obiektywna i wiarygodna. Jak tu wierzyć komuś kto gdziekolwiek nie pojedzie ten potem wszędzie mówi, że było pięknie, i że dech zapierało, i że koniecznie trzeba jechać jak się ma możliwość. Jak powiedzieć, żeby było wiarygodnie i do tego żeby choć odrobinę obrazowało jaki to niesamowity kraj...
Jakby tu...
Może tak....:
Jedziesz, płyniesz, podróżujesz wzdłuż wybrzeża. Na początku przypominałam sobie słowa kilku osób, które kochają Norwegię (zatem nie są obiektywne zupełnie:), że to kraj przepiękny, i że idealny, i że ulubiony.. Coś mnie jakoś powstrzymywało, żeby wierzyć. Bo niby czemu ten ma być piękniejszy. Przecież lata tam nie uświadczysz. Zima prawie cały rok. Białe noce i owszem są, ale są też i noce polarne. Słońce tu zagląda wprawdzie, ale jakoś tak nieszczególnie często i nie jakoś wybitnie chętnie. Niby jest zielono cały rok.. Jest. Widoki niepowtarzalne. Są. Te urocze drewniane domki. Prawda. To niestety wszystko prawda :)
Pierwsze parę kilometrów nie poddaję się tej ogólnej 'psychozie' zachwytu. Myślę sobie - jestem twarda, już niejedno widziałam. Jak to niektórzy mówią: 'przecież wszędzie jest tak samo, nie ma czym się zachwycać'. Te parę kilometrów oporu mija nadspodziewanie szybko. Przychodzi czas na to, że zaczynam się łamać. Jeszcze walczę ze sobą i nie pozwałam sobie na taką otwartą ekscytację. Jeszcze nie pokazuję, że już mnie to rozkłada na części pierwsze. Jednak czuję, że walka nie potrwa długo i polegnę z kretesem na tym polu. Aż w końcu daję sobie spokój i oficjalnie z premedytacją zaczynam już wzdychać i nabierać zdecydowanie więcej powietrza. Oczy zaczynają błyszczeć i przyglądać się wszystkiemu z pełnią oczarowania. Ten krajobraz wdziera się do świadomości. Góry, zatoki, jeziora, drzewa, łąki i domy. Wszystko zadbane. Wszystko wyglądające idealnie.

Typowe krajobrazy Norwegii



Domek z taką 'miejscówką" - marzenie :)


Uliczki Stavanger



Znak, że ilość Polaków w Norwegii wciąż się zwiększa

W Stavanger po godzinie 22 jest wciąż jasno

Zachód słońca po godz. 23, a było jeszcze prawie 20 dni do najdłuższego dnia w roku - wtedy słońce zachodzi tam ok północy
A fiordy z ręki jedzą..
I tu muszę zadać kłam tym słowom! Nie ma szansy, żeby mi fiordy z reki jadły... To ja im jadłam z ręki. Bez sprzeciwu i do tego sama się napraszałam. Nie byłabym w stanie się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie. Nawet nie miałam zamiaru protestować. Nie przyszło by mi to do głowy.
Wchodząc na półkę skalną zwaną Amboną masz ok 2-3 godzin czasu na zachwyt po drodze. W czasie drogi myślę sobie, że nawet jak ten fiord nie zrobi na mnie jakiegoś większego wrażenia to sama droga jest fascynująca. Mimo pewnego zmęczenia i wysiłku włożonego we wspinaczkę, uczucie zachwytu wciąż gdzieś jest pod skórą.
Gdzieś około połowy drogi na szczyt podsłuchałam przypadkiem rozmowę idącej niedaleko mnie wielopokoleniowej rodziny. Babcia lekko dysząc pytała swoją córkę:
- Gdzie jutro idziemy?
- Nie wiem mamo. Zdecydujemy rano.
Babcia na to:
- Po wczorajszym ciężkim dniu wieczorem mówiłam, że już nigdzie z Wami dziś nie pójdę. Przy śniadaniu rano zaczęłam się łamać, choć nadal myślałam, że zostanę w hotelu. A teraz wiem, że warto było się wybrać mimo, że wieczorem będę znowu narzekać, że nigdzie z wami nie idę jutro.
:)

Początek drogi na fiord

Łagodne części trasy

Bywało mniej łagodnie

Widok po drodze
Było coraz wyżej i coraz bardziej olśniewające widoki z góry. Aż wreszcie... Jest! Półka skalna zwana Preikestolen (Ambona). Rozciąga się z niej widok na fiord Lysefjorden. Jeden z najpiękniejszych w Norwegii. Ambona jest na wysokości 600 m nad fiordem. No i znowu wciągam powietrze głębiej. Zastygłam na chwilę. Olśniewający widok. No nie mogę napisać inaczej... Naprawdę olśniewający. Niestety było już około południa i tłumy były wszędzie. Jedni piknikowali sobie na skałach. Inni namiętnie robili sobie 'selfi z dziubkiem' i bez dziubka. Jeszcze inni tak jak ja wyraźnie czuli się pokonani widokiem... Tam na górze przestają boleć mięśnie, nie czuje się zmęczenia. A adrenalina napływa do krwiobiegu w takim tempie, że zapomina się o całym świecie i chce się zachować to uczucie i te widoki na zawsze.

Już się wyłania..

Czyż to nie jest wspaniały widok...?


"Shrek, ja w dół patrzę" :)
Wiele osób podchodzi do krawędzi, żeby spojrzeć w dół. Niektórzy siadają na krawędzi. Trochę im zazdroszczę i też tak chcę. Jednak bezpieczniej jest położyć się na skale i w ten sposób spoglądać w dół. 600 m w dół do tafli wody... Widok skał wznoszących się nad językiem wodnym jest nie z tej ziemi... :)
I mimo, że jest tu mnóstwo ludzi, mimo, że w samotności może byłoby to jeszcze bardziej oszałamiające wrażenie, to jednak na zdjęciach ta ilość ludzi w kolorowych ubraniach wspaniale się komponuje z tym miejscem.

Selfie z takim widokiem, bezcenne!

Zwycięstwo :)

Dalajlama? :)


Dziewczyny łapią promienie słońca :)
Istnieje legenda dotycząca Prejkestolen.
Między płaskowyżem klifu, a górą jest pęknięcie. Mówi się, że w dniu zaślubin siedmiu sióstr z siedmioma braćmi z Lysefjordu, płaskowyż oderwie się od góry i wpadnie do fiordu, tworząc ogromną falę, która zniszczy całe życie w tej okolicy. Pamiętajcie, że zostaliście ostrzeżeni. Choć w tych czasach na szczęście (w obliczu tej legendy) rodziny bywają mniej liczne i trudno będzie znaleźć taką ilość rodzeństwa, które będzie miało ochotę akurat w tej 'konfiguracji' wziąć ze sobą ślub :)

Grubość pokrywy śnieżnej na drodze, którą dojeżdża się do miejscowości Forsand, a stamtąd pieszo na szczyt Kjerag... W czerwcu...

Kolejnego dnia czekał na nas znowu dzień wspinaczki. Tym razem na Kjerag. Około 5 godzin wspinania. Słynny głaz, który utknął między dwoma skałami. Nie spodziewając się, że wybiorę się w najbliższym czasie do Norwegii to nawet nie było jeszcze okazji marzyć, że stanę kiedyś w tym miejscu. A tu się okazuje, że spełniają mi się marzenia, o których jeszcze nawet nie zdążyłam zamarzyć.. Niepoliczalną ilość szczęścia mam w życiu! :)
U podnóża góry pan parkingowy zasugerował, że w tych butach co mam na nogach nie jestem tam w stanie wejść. Podejście jest trudne i większość drogi jest pokryta śniegiem. Trochę ostudził mój zapał. Jednak postanowiłam spróbować i ewentualnie jak nie będę dawała rady to zawrócę... Po drodze mijaliśmy osoby przygotowane do tej wspinaczki profesjonalnie. Ubrane w spodnie narciarskie i buty śniegowe. O czapkach i rękawiczkach nie ma już nawet co wspominać... Moje przygotowanie do tej wspinaczki było żałosne, a nawet karygodne.. Buty sportowe z Biedronki (wprawdzie idealnie czerwienią pasująca do koloru kurtki, jednak funkcjonalność górska niewielka), kurka skórzana (może i mniej przewiewna, ale ciepła daje tyle co kot napłakał), brak czapki i rękawiczek. Jedynie szalik i sweter z kapturem odrobinę ratowały sytuację.
Mimo lekkiego ostudzenia zapału. Postanowiłam spróbować i nie marudząc próbować jak daleko dojdę. Obiecałam sobie, że będę tym razem rozsądna i jak tylko uznam, że sytuacja jest niebezpieczna to zrezygnuje w porę. Wyznaczona trasa od razu dała się we znaki. Pierwsza góra była stroma choć dobrze przygotowana i można było wspinając trzymać się łańcuchów wbitych w skałę dla bezpieczeństwa turystów. Zasapałam się już przy pierwszym wzniesieniu. Oddech ciężki i rwany dał się pewnie słyszeć jeszcze u podnóża góry :) Na razie było jeszcze słońce i nawet podmuchy wiatru były łagodne. Jednak już gdzieniegdzie leżały spore łachy śniegu. Wyznaczony szlak jednak w dalszej części prowadził zboczami gór całkowicie pokrytych śniegiem. Buty lekko już przemoczone dawały jeszcze radę bez szemrania :) Z każdą setką metrów wiatr zaczynał mocniej wiać, a i słońce kryło się za chmurami coraz częściej. Temperatura też spadała. Nogi w śniegu zaczęły się zapadać po kolana. Wiatr stawał się dokuczliwy. Postanowiłam na kaptur zawiązać jeszcze szalik na głowie. Mój wygląd łudząco zaczynał przypominać babuleńkę, ale chroniło to przed zimnem i zacinającym gdzieniegdzie wiatrem. Moja skórzana kurteczka chroniła wprawdzie od wiatru plecy, ale była krótka i biodra były zupełnie odsłonięte i zmarznięte. Przypomniałam sobie, że mam w plecaku drugi szalik i nim owinęłam sobie biodra. Od razu zrobiło się cieplej. Ręce w miejscach bardziej łagodnych, gdzie nie było konieczności trzymania się łańcuchów chowałam do kieszeni spodni, żeby nie przemarzły na kość. Mój ubiór sugerował kompletny brak doświadczenia i niewiedzy dotyczącej wspinania się na fiordy w czerwcu w Norwegii. I muszę przyznać się bez bicia, że rzeczywiście nie sprawdziłam nawet czy w tym regionie, na tej wysokości i o tej porze roku, już stopniała cała pokrywa śniegowa... Trzy godziny wspinania w tych warunkach były dość wyczerpujące i odrobinę niebezpieczne. Jednakże wystarczy odrobinę uporu i sporo ostrożności, żeby dotrzeć na szczyt w pobliże Kjerag.

Babuleńka w drodze na Kjerag, buty już lekko mokre. Później nogi miałam mokre prawie po kolana.

Przy stromych podejściach pomagały łańcuchy wbite w skałę

Gdy się dobrze przyjrzeć to widać wydeptaną ścieżkę na szczyt i już prawie na szczycie malutkie sylwetki ludzi. To jedna z kilku gór do pokonania na tym szlaku
Dotarliśmy.
Nie było siły. W tym miejscu już nawet nie próbowałam się powstrzymywać. Moje reakcje na ten widok były głośne i egzaltowane. I nie uwierzę, że większość z ludzi tak nie reaguje w tym miejscu.. ;) Nawet jak ktoś jest osoba powściągliwą i stonowaną. Tu nie można się nie zachwycać. Naprawdę nie da się! :) To jest silniejsze od człowieka...
Oczywiście całą drogę myślałam o tym, że chciałabym spróbować stanąć na tej charakterystycznej skale. Choć dawałam sobie możliwość stchórzenia w ostatniej chwili. Kiedy byliśmy już na miejscu wiedziałam, że wejdę na to 'jajo' utkwione między skałami. I że wcale się nie boję. Wiem, że chcę tam stanąć. Poczuć tę wysokość pod nogami. Chce poczuć przestrzeń. Chciałam się tam znaleźć, chłonąć energie tych niesamowitych skał.

Widok na Lysefjord ze szczytu Kjerag

Absolutne oczarowanie tym widokiem
I nawet jeżeli moje własne reakcje i zachwyty mogą być nieobiektywne, bo dość często wykazuję przesadę w reakcjach to na potwierdzenie moich słów i odczuć mogą być słowa towarzysza podróży. Człowieka powściągliwego i wykazującego dystans do wielu rzeczy. Powiedział:
- Dużo już w życiu zwiedziłem, wiele interesujących miejsc... Ale ten widok jest chyba najpiękniejszym jaki w życiu widziałem....
Wodospad szumiał spływając falą ze skał do wód fiordu. Mgiełka drobniutkich kropelek wody z wodospadu unosiła się w powietrzu tworząc lekko magiczne wrażenie. Słońce jeszcze oświetlało zielone stoki fiordu. Brodząc w śniegu odczekałam na swoją kolejkę, żeby wejść na skałę i pozować do zdjęć. Taką pamiątkę muszę mieć.

A dół prawie tysiąc metrów. Wrażenia nie do opisania...

Na skale na chwilę świat mi się zatrzymał... Czułam to w całym ciele. Nie istniało nic poza tym miejscem. Nie istniało zimno ani wiatr. Nogi miałam wprawdzie trochę ciężkie, jednak duszę lekką jak piórko. Kompletnie niewytłumaczalną lekkość. Strach nie istniał. Świat zewnętrzny przez chwilę do mnie nie docierał. Trochę chyba narkotyczne uczucie. Nie mogę jednak potwierdzić czy to prawda, bo nie mam doświadczenia z odurzaniem się czymkolwiek. W każdym razie to było trochę tak jakby cały świat gdzieś mieścił się we mnie, a ja byłam jego nierozerwalna cząstką. A jednocześnie jakby cały świat, który był poza tym miejscem, nie miał żadnego znaczenia. No i to poczucie, że jest się takim malutkim, niewiele znaczącym punkcikiem w świecie było oczyszczające i dające lekkość istnienia...
Chciałabym tam wrócić, żeby to uczucie znowu mnie ogarnęło.

W szybkim tempie idzie deszcz
Jednak wrócić to na razie należało ze szczytu. A tu mimo, że jeszcze 5 minut temu było słonecznie to już było widać, że idzie i to w szybkim tempie deszcz. Niebo ciemniało i szła ciemna fala chmur deszczowych. Po 20 minutach schodzenia w dół zaczął się deszcz. W sumie to nie robiłoby na mnie wielkiego wrażenia, bo przecież nogi i tak miałam przemoczone do kolan przez brodzenie w śniegu. Mimo to obawiałam się, że cała przemarznę. A oprócz tego po mokrych skałach mocno ślizgały się buty, co bywało momentami niebezpieczne zwłaszcza w miejscach gdzie nie było do przytrzymywania się łańcuchów. No i obawiałam się o aparaty fotograficzne, którym wilgoć jakoś szczególnie nie służy. W deszczu udało się zejść nie łamiąc nóg i chowając sprzęt pod kurtkę. Zmęczenie i zimno, a nawet zacinający deszcz nie zatarł wrażeń ze szczytu. Niezapomnianych wrażeń...

Dowód na to,że Norwegowie to dowcipny naród :) to chyba przydrożny strach na wróble :)