Droga Transfogarska czy Trasa Transalpina, która jest najpiękniejszą drogą świata?
Droga Transfogarska
W mieście Oradea w pizzerii, na jednym z rogów uliczek pomyślałam sobie, że jestem właśnie w miejscu, o którym jeszcze niedawno nie miałam pojęcia, że w ogóle istnieje. Spotykam tu ludzi, dla których ja sama nie mam najmniejszego znaczenia. A i oni mają niewielkie znaczenie dla mnie. Ani ja nie wpłynę na ich życie, ani oni na moje w żaden sposób. Prawdopodobnie nie wrócę tu nigdy więcej. Czy zatem warto było tu przyjeżdżać? Czy warto było przez dziesięć dni być w drodze, żeby usiąść akurat w tym miejscu, przy tej ulicy i dojść do tego smutnego wniosku? Były to niezwykle oczyszczające myśli po ilości przeżyć z tych dziesięciu dni. Samo bycie w drodze jest niezwykłe. Pozwala mi nabierać dystansu do spraw nieważnych i coraz bardziej pokazywać co w moim życiu jest dla mnie najważniejsze. Dzięki byciu w drodze poznaje swoje słabości i swoje mocne strony. Droga uczy mnie tolerancji dla innych ludzi. Uczy mnie też tolerancji dla tradycji, zachowań i religii innych kultur. Pokazuje mi, że to co dla mnie ważne, może nie mieć żadnego znaczenia dla innych. Bycie w drodze uczy mnie pokory i łagodności. Oddala mnie od codzienności i pozwala spojrzeć z boku na pewne sprawy. Oddalenie obiektywniej pozwala spojrzeć na codzienność.
Lubię być w drodze...
Ta droga obfitowała w różnego rodzaju odczucia: radości, zachwytu, napięcia i adrenaliny, spokoju a czasem smutku i melancholii. Przejazd był z Rzeszowa przez Słowację, Węgry aż do Rumunii i najważniejszego punktu wyprawy - Drogi Transfogarskiej. To daleka droga, pokonywana etapami. Każdy etap różnił się trochę od poprzedniego, bo kraje odrębne i oczekiwania niejednakowe. Od spokojnej, uporządkowanej i czystej Słowacji, poprzez rolniczą Nizinę Węgierską, aż do, jak dla mnie, dziewiczej Rumunii. Dziewiczej, bo jeszcze nigdy nie odkrytej ani nie poznanej. A wszystko okraszone odwiedzinami u Beksińskiego w Sanoku. Ilość przeżyć i emocji ogromna. Czasem wykluczające się, a czasem obezwładniające i poruszające każdą komórkę ciała i duszy.
Zaraz po przekroczeniu granicy z Węgrami, Rumunia wdarła się w moje nozdrza zapachem dojrzałych owoców i warzyw, spieczonych słońcem. Wprost delektowałam się tym zapachem. Spotykał mnie po drodze kilkakrotnie. I wydaje mi się, że będzie mi już zawsze przypominał Rumunię. Jest sierpień i na polach widać dojrzewającą kukurydzę i kwitnące słoneczniki. Przy drodze mnóstwo sprzedawców wielkich arbuzów i melonów. Żniwa już w pełni. Pachnie sierpniem. Aż wreszcie ukazują się stogi siana. Miałam marzenie wiedząc, że będę w Rumunii. Marzyło mi się, że może jest to jeszcze kraj, w którym będę miała okazję spotkać pola, na których będą PRAWDZIWE stogi siana. Bałam się, że i tam już nikt takich stogów nie robi. Bo w końcu w Europie już prawie wszędzie na polach pracują maszyny, a nie ludzie. Bo to i szybciej i taniej. Jednak mimo, że daje to wielką ulgę rolnikom, mi zabrało przyjemność zobaczenia stogu siana, prawdziwego - bez snopków ze snopowiązałki lub balotów z prasy belującej. A swoją drogą czy nazwa snopowiązałka - nie jest urocza? :) I tu w Rumunii są stogi!! Widok dla mnie piękny i taki powiew wspomnień z dzieciństwa. Z wiekiem pewnie robię się bardziej sentymentalna, ale co poradzę stogi mi się marzyły i już :) Udało się zrobić parę zdjęć i roztkliwić duszę tym widokiem.
Prawdziwe stogi siana
Przekroczenie granicy z Rumunią oznacza kontrolę paszportową. A widok motocykla u celnika powoduje pytanie:
- Jedziecie na Trasę Transalpina?
Odpowiedź:
- I na Drogę Transfogarską - Celnik tylko pokiwał głową. A my jeszcze nie wiedzieliśmy co nas tam czeka.
Po drodze czekały obrazki z wsi i miasteczek rumuńskich. Wsie odmienne od polskich. Oprócz odmiennej architektury, mniej porządku jaki już w większości wsi polskich się spotyka. Czekały na nas też miasta: Kluż Napoka, Sybin, Ramnicu Valcea i Sebes. Miasta może mniej zamożne niż np w Polsce czy innych krajach Europy, za to z ogromnym potencjałem. Według mnie Rumunia nie wykorzystała tak dobrze wszelkich przywilejów, możliwości i dotacji, jakie dało jej wejście do Unii Europejskiej. Polska zrobiła to zdecydowanie lepiej. W Polsce widać wyraźnie zmiany od roku 2004 r. Rumunia ma jeszcze sporo do nadrobienia. Ma jednak coś co w Polsce już zanika - otwartość i serdeczność ludzi dla gości. W wielu miejscach powiewają się flagi narodowe: w domach, często w samochodach, dużo i bez ograniczeń. Mi się to kojarzy dobrze, że ludzie lubią swój kraj, podobnie jak Grecy, którzy też chętnie chwalą się swoimi barwami narodowymi.
Odmienna od polskiej urocza architektura Transylwanii
Ciekawy sklepik
Często płot jest murem, który odgradza wzrok ludzki od prywatnego podwórka
Tu przykład kutego płotu, który który również stanowi zasłonę przed ludźmi
Bardzo mi się spodobały domki, których ściany w całości pokrywały kolorowe płytki ceramiczne
Handel przydrożny króluje
Stragan z arbuzami i melonami to częsty widok
Charakterystyczne okiennice
Często można spotkać przy drodze kapliczki różnych wyznań
"Przydrożny Chrystus"
Rumunia to kraj bardzo religijny. Zaskoczeniem było dla mnie to, że nawet małej wiosce można było spotkać trzy czy cztery kościoły różnych wyznań
Czekał nas też Siedmiogród lub jak kto woli Transylwania. Wyjeżdżając dostałam parę rad (od osób, które nigdy w Rumunii nie były): uważaj na niedźwiedzie - ponoć oni je trzymają w domach w klatkach, strzeż się złodziei - przecież to Rumunia. Do tego wyczytałam: musisz jechać szybko, bo inaczej koła Ci ukradną - takie ponoć rady dają sobie kierowcy tirów :). Stereotyp Rumuna jest tak zakorzeniony w polskich głowach, że trudno udowodnić, że ten stereotyp dotyczy tylko Cyganów Romskich nie zaś Rumunów, którzy jak się okazuje w wielu przypadkach wyglądają zadziwiająco słowiańsko i po "naszemu". Wielu ma jasne włosy i jasne oczy. Posługują się wprawdzie językiem kompletnie dla mnie niezrozumiałym (ale po wizycie na Węgrzech - to nie jest wcale szczególnie szokujące, bo kto rozumie Węgra?), ale w miejscowych hotelach łatwo można się dogadać po angielsku, a w restauracjach mowa rąk wydaje się niezastąpiona do spółki z pismem obrazkowym na menu.
Prawosławna katedra w Kluż Napoka
Teatr Narodowy na Placu Avrama Incu w Klużu
Katolicki Kościół Główny Św. Michała z pomnikiem Króla Mathiasa
Nie mogłam sobie odmówić zdjęcia przy takiej bramie!
Kluż Napoka (Cluj Napoka) - to stolica Transylwanii. W tej części Rumunii konflikt historyczny z Węgrami jest odrobinę odczuwalny - już choćby nazwa miasta Kluż (cześć nazwy węgierska) - po rumuńsku Napoka, pokazuje zaszłości niechęci historycznej. Węgrów w Siedmiogrodzie jest prawie pół miliona, zwłaszcza na terenach przygranicznych. Tu nazwy miejscowości pisane są w dwóch językach, ale są też takie jak np Sebes, gdzie nazwy pisane są po rumuńsku i po niemiecku. Mniejszość niemiecka już wprawdzie nie jest olbrzymia, ale wpływy ma wciąż duże. Kluż Napoka jest drugim po Bukareszcie miastem uniwersyteckim w Rumunii. Gwarne i tłumne. Ceny w centrum jak na Rumunię wysokie. Warto pochodzić po mieście i poszukać zacisznej knajpki, żeby zjeść coś dobrego w normalnej cenie. Ma tu swoje zasługi Stefan Batory, który ufundował Kolegium Jezuickie w XVI wieku. Natomiast w wieku XVIII było to centrum inteligencji i arystokracji węgierskiej. Położone wśród wzgórz. Przez wiele wieków było zwyczajnie Klużem, jednak komuniści na złość Węgrom przemianowali miasto na Kluż Napoka, żeby podkreślić związki z rzymską kolonią Napoka. Sugerując, że rumuńscy mieszkańcy są potomkami Daków skolonizowanych przez Rzymian.
Sybin ujął mnie swoim położeniem i atmosferą. Położony jest na wzgórzu. Nie tylko zachęcające światło popołudniowego słońca dawało piękny efekt, ale położenie nad rzeką dodawało mu tajemniczości i powabu. Do tego dość duży ruch turystyczny i taki swoisty gwar uliczny dodaje zawsze uroku każdemu miejscu. Największym sukcesem międzynarodowym tego miasta jest ogłoszenie go w 2007 roku Europejską Stolicą Kultury. Można tu obejrzeć kościoły i cerkiew w tzn Górnym Mieści - bogatszej części miejscowości, ale też typową rzemieślniczą architekturę miejską w tzn Dolnym Mieście.
Sybin
Dom Podcieniowy na Małym Rynku w Sybinie
Zapach słodkich drożdżowych Kurtos rozchodził się na całym Małym Rynku (bardzo przypominał mi Pragę, choć w Pradze te ciasteczka nazywają się trdelniczki)
Popołudniowe pogaduszki na deptaku w Sybinie
Dachowe okna w kamienicach przypominające oczy - częsty widok w tym mieście
Czerwony kolega :)
Oradea, o której wspomniałam na początku wpisu to dwustutysięczne miasto rumuńskie to jedno z najlepiej rozwiniętych miast Rumunii. Geograficznie miasto leży nad rzeką Szybki Keresz (Crişul Repede) kilkanaście kilometrów od węgierskiej granicy. Przez wiele stuleci w Oradei przeważała ludność węgierska, a miasto było najbogatszym miastem Węgier. Cały XX wiek to zmiany demograficzne w kierunku przewagi ludności rumuńskiej na niekorzyść Węgrów. Dziś w Oradei Rumuni stanowią ok 70% a Węgrzy zaledwie 28%. To tutaj kiedy zmierzchało przychodziły do mnie refleksyjne myśli i próby podsumowania podróży po drogach tego kraju.
Pałace cygańskie w miejscowości Huedin pomiędzy Oradeą a Kluż Napoka
Czy takie domy mogą się podobać jest kwestią gustu oczywiście :)
Niestety tak wyglądających Cyganek spotyka się bardzo niewiele, okazji do zrobienia im zdjęć niestety nie miałam dużo :(
Dwie drogi stanowiły największą atrakcję tego wyjazdu. Wjazd na Drogę Transfogarską zaczęliśmy niedaleko Sybina w miejscowości Cartisoara. Trasa była budowana przez cztery lata w czasach Nicolae Ceaucescu w latach siedemdziesiątych. To on wymyślił, że trasa ma przebiegać przez najwyższe pasmo górskie kraju i nikt nie był w stanie odwieść go od tego pomysłu. Miała służyć szybkiemu przemieszczaniu się wojsk w razie agresji Związku Radzieckiego na Rumunię. Dyktator Ceaucescu nie znosił kiedy jego pomysły nie były realizowane zatem droga ta tak jak on chciał, prowadzi przez Góry Fogarskie, najwyższe pasmo Karpat rumuńskich i jest jedną z największych atrakcji turystycznych kraju.
Tuż przed wjazdem na Drogę Transfogarską, Teren jeszcze płaski, a na horyzoncie widać zarys wysokich gór
Podczas jej budowy wykorzystano 6 milionów kilogramów dynamitu i miliardowe sumy pieniędzy. Według oficjalnych danych 40 budujących ją żołnierzy straciło życie. Czy liczba ta jest prawdziwa teraz już dowieść tego nie sposób, a nieoficjalnie mówi się, że liczba to było o wiele większa.
Według magazynu Top Gear - to jest najpiękniejsza droga świata. Otwarta jest tylko w miesiącach cieplejszych miedzy kwietniem, a październikiem ze względu na warunki pogodowe, pokrywę śnieżną i silne wiatry. Sierpień jak się okazało może też przynosić niespodzianki pogodowe na tej trasie i należy się spodziewać i silnego wiatru, i deszczu podczas drogi. A kiedy słońce świeci i oświetla stoki górskie i doliny, widoki przyprawiają o zawrót głowy. Na trasę wybierają się turyści samochodami, motocyklami i nawet rowerami. Dodatkowo można czasem spotkać nawet pieszych. Pokonanie 100 kilometrów drogi pełnej zakrętów i niezwykłych widoków na szczyty i doliny, jest warte trudów jakie ona ze sobą niesie. To trasa wymagająca, ale odwdzięcza się przeżyciami i wrażeniami. Kiedy przystaniesz dla odpoczynku czy chęci podziwiania cudów natury, górskie powietrze wdziera się w płuca i odurza czystością, A kiedy tak oddychasz pełną piersią, to po prostu możesz stać i patrzeć, zachwycać się, podziwiać i delektować miejscem. Po drodze można podziwiać jezioro Vidraru, utworzone przez zaporę na rzece Ardżesz. Jest tu też najdłuższy tunel w Rumunii i kilka wiaduktów, których stan techniczny trochę straszy.
Zaczyna się zachwycanie widokami
Motocykle na Drodze Transfogarskiej
Rowerzyści dzielnie radzący sobie z kilometrami i wysokością
Nie ma wyjścia, trzeba robić dużo przystanków na robienie zdjęć :)
Wiadukty transfogarskie, ich stan techniczny budzi lekki niepokój..
Aż wreszcie jest, najbardziej spektakularne miejsce z widokiem na zakręcone serpentyny tej niesamowitej drogi
Można i tak oglądać Transfogarską:)
W takim miejscu selfi jest wprost obowiązkowe :)
Stada owiec spotyka się w całej Transylwanii, a na śniadanie można próbować kilka różnych owczych serów
Pastuszek numer 1
Pastuszek numer 2
Zapora na rzece Ardżesz. Wysoka na 160 m. Tworzy jezioro Vidraru
Jezioro Vidraru utworzone przez zaporę
Czy to jest najpiękniejsza droga na świecie? Nie wiem. Nie odpowiem na to pytanie. Mam nadzieję, że dużo jeszcze dróg przede mną. Dużo wrażeń i wzruszeń. To co mogę powiedzieć to, że będąc tam czułam się taka wypełniona przeżyciami i z wielką przyjemnością syciłam się tym wszystkim. A serce mi biło i szczęka ściskała się z nadmiaru emocji, które we mnie wrzały.
Po drodze mija się ruiny zamku Vłada Palownika na szczycie jednej z gór. Vład był członkiem zakonu smoka (Drako) - jego przydomek jednak został przekształcony z Drako na Drakula - diabeł. Przydomek miął oznaczać po prostu syna smoka lub syna diabła. Drakula według podań zasłynął z krwawych zemst na swoich wrogach, uwielbiał podpalać, niszczyć i zabijać. Mówiło się, że lubił gotowanie ofiar żywcem, wbijanie na pal matek i przybijanie do ich piersi niemowląt. Najbardziej jednak wsławił się tym, że z lubością wbijał na pale, co było jego znakiem rozpoznawczym. Grecki historyk określa jedno z wydarzeń tytułem "Las Pali". Drakula przygotował dla Turków, którzy najeżdżali Wołoszczyznę, której był władcą, niezwykłe przywitanie. W drodze napotkali „dekorację” przydrożną, składającą się z jeńców tureckich nabitych na pale i ustawionych w szpaler szeroki na kilometr i długi na trzy. Czy to ze względu na mroczną legendę hrabiego Drakuli, czy może przez swoja niedostępność, ruiny odrobinę straszą swym wyglądem. Nie weszłam na tę górę i nie sprawdziłam osobiście, czy duch tyrana tam wciąż przebywa mimo, że ruiny przyciągały mnie swoją tajemniczością.
Ruiny Zamku Drakuli
Wieczorem po przejechaniu Drogi Transfogarskiej zastanawiałam się, czy skoro kolejnego dnia mam przejechać Trasą Transalpina, to nie będą już tylko wtórne przeżycia. I czy to nie będzie po prostu powtórka z dnia dzisiejszego. Bałam się odrobinę rozczarowania Transalpiną. Zmęczenie podróżą dawało się we znaki i natłok wrażeń powodował pewien niepokój.
Transalpina bywa nazywana Ścieżką Olbrzymów, ze względu na legendy rumuńskie i na formacje skalne, które można spotkać po drodze. Jest inna niż Transfogarska. Przejezdna w całości od niedawna, dopiero w roku 2012 zaczęto kłaść tu asfalt. Już choćby jej nowa nawierzchnia daje od początku inne wrażenia. I tak już na wstępie sobie pomyślałam, że tę trasę będzie łatwiej przejechać, bo np nie będzie dziur w asfalcie. Jest też dobrze oznaczona i pasy świeżo namalowane dobrze prowadzą pojazdy, nawet podczas gorszej pogody. Nieco mnie zdziwił zakaz wjazdu na drogę w godzinach między 20 wieczorem, a 6 rano. Dopiero podczas drogi uświadomiłam sobie skąd ten zakaz. Zakręty są tak ostre i niebezpieczne, że wymagają ciągłej uwagi kierowcy i ogromnej wprawy w prowadzeniu pojazdu. Sadzę, że przejazd Transalpiną w nocy, to może być trud niepojęty. Brak oceny sytuacji w widoczności i dalszej perspektywie drogi, uświadomił mi ile potrzeba odwagi (a może braku wyobraźni), żeby się tam wybrać nocą. Podobnie może być kiedy teren pokrywają mgły. Wtedy droga może być koszmarnie trudna i może łatwo dojść do wypadku. My mieliśmy niezwykłe szczęście i przez ogromną część trasy świeciło słońce. To zwiększało bezpieczeństwo na drodze. Dawało szanse na zapatrzenie się na widoki gór i dolin. Niebo błękitne odcinało się od zielono - skalnych stoków górskich. Tu można pozwolić sobie na to, żeby płuca odurzały się powietrzem tych gór, a oczy upijały się do nieprzytomności widokami. Co tu dużo mówić dusza mi zmiękła zupełnie. Lubie taki stan oczarowania jaki dają niesamowite widoki. Mimo, że nie musiałam być kierowcą, to mięśnie miałam napięte. Wymagania drogi były ogromne, a nawet jak się jest pasażerem to odruchowo reaguje się na każdy niebezpieczny podjazd czy zakręt. Wrażeń i odczuć na trasie było tak wiele, że po dojechaniu do Sebes gdzie zatrzymaliśmy się na noc, trudno mi było skupić się już na czymkolwiek, a adrenalina z całego tego dnia, utrzymywała się we mnie jeszcze długo w nocy.
Trasa Transalpina
Niesamowite widoki z trasy
Takich użytkowników drogi napotkliśmy. Chętnych na dokarmianie z ręki :)
Po drodze w górach, nad rzeką jest duże koczowisko Cyganów Romskich. Warunki sanitarne, jak widać nie do pozazdroszczenia. Nie wiem jak radzą sobie zimą
Zatem, która droga jest piękniejsza? Czy słusznie Top Gear określa Transfogarską jako najpiękniejszą na świecie? Czy Transalpina nie zasługuje na to miano bardziej? Każda jest inna, choć obie w wysokich górach. Każda daje ogromne przeżycia fizyczne i duchowe. Każdą WARTO pojechać, zachowując bezpieczną prędkość i robiąc przerwy na sycenie się pejzażem. Warto pojechać nie tylko motorem. Warto samochodem, autobusem, rowerem i warto pieszo.
Rumuńskie znaki drogowe - uwaga szkoła, rozbawiły mnie i poczułam, że polubiłabym ich projektanta. Spotkałam dwie wersje tego znaku w tej części kraju. Jedna wersja - chłopiec uprowadza koleżankę ze szkoły. I już nawet nie o to chodzi, że szybkim krokiem oddalają się w bliżej nieznanym kierunku. On ją tak strasznie odciąga od szkoły, jakby to było największe zło, które może im się przytrafić. A szybkość z jaką pokonują kolejne metry, aż rośnie w oczach :) Znak ten mocno kojarzył mi się z moją młodszą córką, która będąc jeszcze uczennicą, szkołę obdarzała niezwykle silnymi uczuciami, jednak z pewnością to nie była miłość... :) Druga wersja - to dziewczynka wyraźnie sprowadza chłopca na złą drogę :) i to w wyraźnie radosnym nastroju... Ciekawe czym skończą się takie wagary...? :) I jak widać nikt tu się nie boi podziału osób ze względu na płeć i żaden gender nikomu tu niestraszny.
Ucieczka ze szkoły? ;)
Ewidentne sprowadzanie na złą drogę :)
Jadłam Zupę Transylwańską.. Z lekką nieśmiałością czekałam, aż przyniosą zamówione danie. A nuż przyniosą zupę w kolorze krwistym. I co wtedy? :) Podana zupa nie dość, że była rodzajem rosołu z delikatnym drobiowym mięsem i ryżem, to jeszcze w kolorze lekko mlecznym. Niezwykle delikatna w smaku i pyszna na dodatek. Jest też tak zwana ciorba de burta - to zupa z flaków zabielana śmietaną. Oprócz tego warte są spróbowania sarmale - takie gołąbki zawijane w liście winogron lub kiszonej kapusty. Rumuńska jest też mamałyga - kaszka ugotowana na mleku lub wodzie. Może być podawana jako dodatek do mięsa lub jako samodzielne danie z różnymi dodatkami. A na deser - papanasi - pączuszki z białego sera, podawane z konfiturami i słodką śmietaną. Milionowa dawka kalorii, ale trzeba umilać sobie życie, prawda? :)
Rumunia to kraj w kolorze zielonym i żółtym
Ciągnące się kilometrami pola kukurydzy
Kwitnące pola słoneczników