Wspinaczka w Andach w drodze do Machu Picchu
Machu Picchu
Wspinaczka - zdecydowanie to było największe dla mnie przeżycie i największe zaskoczenie tej podróży.
Wspinanie się na wysokość 4800 m npm było nie lada wyzwaniem fizycznym, ale też emocjonalnie olbrzymim przeżyciem. Spodziewałam się wprawdzie, że Andy to góry wysokie. Jednak takiego ogromu, monumentalności, potęgi i okazałości nie spodziewałam się zupełnie.
Andy mnie ujęły i olśniły. Od wyjazdu minęły już ponad dwa miesiące, ale nadal czuję się oszołomiona i zafascynowana nimi. Możliwe, że to dlatego, że nie wspinałam się nigdy po górach (nie licząc wspinania się na fiordy w Norwegii). Może dlatego, że mój kontakt z górami do tej pory był dość sporadyczny i były to niższe pasma górskie. Jednak chyba będę obstawać przy twierdzeniu, że to po prostu niesamowite i fascynujące miejsce na ziemi.
Gdzieś w Andach...
Wędrówka trasą zwaną Lares Trek dała mi możliwość obcowania z naturą i mieszkańcami okolicznych gór. Doznałam tylu przeżyć emocjonalnych, duchowych i fizycznych w ciągu 4 dni, że wystarczyłoby to na kilka tygodni czy miesięcy nawet.
Walka z własnym zmęczeniem i próby nie poddawania się trudnościom podczas drogi to jakby podstawowe odczucia.
Jednak były też momenty odkrycia jak bardzo moje ciało jest niedoskonałe. Ile muszę włożyć wysiłku w to żeby przejść kolejny kawałek trasy. Ile wymaga ode mnie pokonanie kolejnego wzniesienia czy szczytu. Łapanie z wielkim trudem oddechu na wysokości pokazywało ułomności mojego organizmu.
Spotykani po drodze ludzie - mieszkańcy wysokich pasm Andów
Tych dwóch maluchów przewodnik od razu polubił, bo kojarzyli mu się z nim i jego bratem.
Nawet w wysokich górach można spotkać sympatyczną sprzedawczynię własnoręcznych wyrobów
Ta kruszynka szła sobie po drodze całkiem sama, nie umiała jeszcze nawet dobrze mówić..
Przewodnik potrafił nawiązać kontakt nie tylko z ludźmi :) najbardziej w ciągu całej drogi denerwował mnie tym, że kiedy ja ze zmęczenia oddech łapałam ostatkami sił i powłóczyłam ledwo nogami, on lekko szedł obok grupy i prawie cały czas wesoło pogwizdywał... :)
Nie dopadła mnie wprawdzie choroba wysokościowa (oprócz lekkiego bólu głowy - na który momentalnie wzięłam tabletkę przeciwbólową), bo sądzę, że gdybym jeszcze do całego tego wysiłku musiała walczyć z dolegliwościami żołądkowymi, z nudnościami czy wymiotami, to prawdopodobne byłoby, że mogłabym się poddać i zrezygnować ze wspinaczki.
Na szczęście tak się nie stało.
Obóz już dla nas rozbity
Moja mina mówi wszystko... Co ja tu robię?? :) Na pewno zamarznę w nocy :) - w nocy temperatura spada do 6 stopni. Na szczęście nie zamarzłam i następnego dnia mogłam pokonywać kolejne kilometry górskich szlaków
Dla tych co zapomnieli zabrać ze sobą w góry ciepłych skarpet, czapki czy szalika, okoliczne dziewiarki chętnie sprzedawały to wszystko wędrującym
Andyjskie dzieci w codziennych, ciepłych strojach robionych przez ich mamy. Zwróciłam uwagę, że prawie każdy ma gołe stopy, od tego widoku rano ok godziny 6 robiło mi się jeszcze zimniej :)
Najładniejsza spotkana na trasie Lares Trek dziewczynka, była bardzo nieśmiała, ale świetnie mówiła po hiszpańsku
Konie, muły i lamy były tragarzami naszych bagaży oraz namiotów i pożywienia na trasie
Właścicielka lam. Szła za nimi, choć widać było, że zwierzęta znają trasę bardzo dobrze.
W oddali widać i kobietę i lamy. Wyszliśmy z obozu o tej samej porze, jednak tempa turystycznego z tempem wędrówki mieszkańców nie da się porównać :)
Reszta tragarzy
Mimo trudnych warunków w bardzo wysokich partiach Andów, mieszkają ludzie i uprawiają pola oraz hodują lamy
W takich lagunach woda jest błękitna i przejrzysta, ale bardzo zimna
I ja tu byłam i Coca Tea piłam... :)
Pokonałam całą trasę Lares Trek. Pokonałam swoje słabości. Przeżyłam po drodze chwile zwątpienia i strachu przed porażką. Pogodziłam się z tym, że moje ciało nie jest już tak sprawne jak w czasach gdy miałam 20 lat. Odkryłam też jednocześnie, że osoby dużo młodsze ode mnie wcale nie radzą sobie lepiej. Co dawało mi siły, żeby dojść jeszcze dalej i jeszcze wyżej.
Stojąc na wysokości 4800 m npm mogłam sobie powiedzieć, że odniosłam jakiś sukces. I tak właśnie sądziłam wcześniej, że tak będę myśleć będąc w tym miejscu, będąc tak wysoko pierwszy raz w życiu.
W najwyższym punkcie trasy na wysokości 4800 m npm czeka na wędrowców Chrystus z XVI w. Miejsce z fascynującymi widokami, ale łapanie tu oddechu przychodzi z dużym trudem.
Jednak moje myśli były zupełnie inne. Zupełnie inne odczucia miałam w swojej głowie. Ta wędrówka dała mi mnóstwo zachwytów widokami. Po drodze przeżywałam skrajne uczucia od nieopisanej radości, że tu jestem, do przejmującej samotności wśród ogromnych szczytów gór. Gdzie jakby moje myśli mogły się odbijać echem od grzbietów górskich i wracać rozpędzone wiatrem prosto w moje serce. Gdzie namacalnie doznawałam jakim malutkim i nieistotnym jestem elementem wśród ogromu tych masywów i natury, która mnie otacza. A jednocześnie mogłam czerpać siłę z tych widoków, krajobrazów i potęgi otoczenia.
Przy schodzeniu ze szczytu krajobraz się zmieanił i roślinność była też trochę inna
Podziwianie tego widoku nie znudzi się nawet jak znasz to miejsce od lat...
Obdarowanie andyjskiego górala liśćmi cociSłuchanie opowieści historycznych w ruinach murów zbudowanych przez Inków
Było coś jeszcze co mnie niepokoiło. Droga Lares Trek miała mnie doprowadzić do Machu Picchu. Do tej największej atrakcji w tej części świata. Do miasta w chmurach, miejsca, o którym można przeczytać tysiące opracowań historycznych i podróżniczych. Oglądać go można na milionach zdjęć w umieszczonych w sieci. Z każdej strony i prawie w każdym detalu. Opisy magiczności tego miejsca są dostępne chyba we wszystkich językach. Mój niepokój budziło właśnie Machu Picchu. Bałam się dojścia w to miejsce.
Po tylu emocjonujących przeżyciach na trasie, po tylu widokach i miejscach, które słowo "zachwyt" - nie jest w stanie opisać. Po ogromnym wewnętrznym i fizycznym trudzie jaki był mi dany w drodze. Czy po tym wszystkim będę w stanie docenić unikatowość tego miejsca? Czy poczuję ducha Inków, który ponoć jest tam obecny? Czy będę w stanie się zachwycić znowu? Czy może się rozczaruję i będę czuła się lekko oszukana? Bo wszystko obiecywało mi oczarowanie i fascynację, a ja odczuję tylko "zaliczenie" kolejnej atrakcji turystycznej.
Bałam się.. I ten strach psuł mi odrobinę satysfakcję z sukcesu wspinaczkowego.
Jednak droga, już samo pokonywanie tej drogi, dawała mi poczucie spełnienia. Bywają takie momenty w moim życiu, w których odczuwam taką pełnię. Tu mogłam poczuć, że właśnie w tym miejscu chcę być i to jest ta chwila, która mnie napełnia siłą. Daje mi taką intensywność doznań, że już jakby nie było niczego innego. Tylko ja i natura.
Wkraczając na szlak przeniosłam się w zupełnie inny wymiar - wymiar spokoju, harmonii i nieskażonej cywilizacją natury. Wszystko było podporządkowane drodze i wysiłkowi. To, że niewielu ludzi było obok dawało możliwość wsłuchania się we własny rytm.
W dniu, w którym wchodziłam na Machu Picchu otaczały mnie tłumy. Mogło to zakłócić moja harmonię, ale udało się i mimo wielu ludzi obok, doznawałam "osobistych" wrażeń.
Jakoś tak podświadomie chciałam opóźnić tę chwilę, a jednocześnie chciałam już zobaczyć ten cud świata. Wreszcie nadszedł ten moment, że staje się w miejscu, gdzie wszystko jest widoczne. Całe miasto Inków mam jak na dłoni. Pogoda jest wymarzona. Widoczność wspaniała. Nie ma mgły ani deszczu. Chmury lekkie są, ale tylko dodają uroku. Słońce pięknie świeci i jest ciepło. Łapię jeden oddech, potem drugi. Jeszcze nie dopuszczam do sobie żadnej myśli. Jeszcze próbuje powstrzymać wszystkie impulsy z zewnątrz i wewnątrz mnie. Tak się skupiam na trzymaniu emocji na wodzy, że tkwią we mnie i nie uchodzą. W końcu moja natura wygrywa z powściągliwością i wypuszczam na wolność wszystkie moje uczucia... I dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, gdzie tak naprawdę jestem i zaczynam już swobodnie upajać się wszelkimi doznaniami. Jest tu ze mną tłum ludzi, a mi to zupełnie nie przeszkadza. Nawał emocji wreszcie może mnie ogarnąć. Teraz mogę chłonąć wszystkie impulsy, które do mnie docierają. Obserwuje ludzi, którzy tu są. Wszyscy robią zdjęcia. Pozują. Robią selfi.
Machu Picchu- czekanie na dogodny moment do zrobienia własnych zdjęć
Zaczynam odczuwać radość. Zaczynam wreszcie obcować z Machu Picchu. Dopada mnie myśl, że chce się wsłuchać w mury. Chce poczuć zapachy tego miejsca. Próbuje sobie wyobrazić, że nie chodzi tu tłum turystów tylko mieszkańcy tego górskiego miasta. I kiedy w wyobraźni widzę nareszcie, że tu był dom 4 osobowej rodziny, a tam Świątynia Słońca. A jeszcze w innym miejscu targ miejski. Wtedy wreszcie poczułam, że to jest to. To boskie miasto, tak niesamowicie zachowane i tak niesamowicie położone, jest w stanie zachwycić nawet największego sceptyka. I nawet ten kolorowy tłum turystów jest tego wszystkiego dopełnieniem. Poczułam, że właśnie turyści dodają mu pewnej niepowtarzalności. To miasto bez tych wszystkich ludzi byłoby martwe i byłoby może tylko grupą skalnych bloków położonych na górskim szczycie, a z kolorowym tłumem jest czymś niezwykłym. Gwarnym i żyjącym. Przewodnicy i piloci opowiadają historię tego miejsca. Jest fascynująca i pouczająca. Praca, determinacja i siła Inków była imponująca. A ja wciąż czuję to tętnienie współczesnego Machu Picchu. To mnie zadziwia i ekscytuje. We wszystkich do tej pory odwiedzanych historycznych miejscach, budynkach czy obiektach poszukiwałam właśnie zapachów historii, ducha dawnych wieków. A tu odkryłam, że ten duch Inków pozostał i jest wśród współczesnych ludzi. Nawet tych, którzy tu są dla zaliczenia kolejnej atrakcji i pędzą zobaczyć kolejną. Nawet wśród tych, których pochłonęły wszelkie zdobycze cywilizacji i będąc tu nie czują nic wyjątkowego. Dla mnie to miejsce w pasjonujący sposób jest wypełniane współczesnością. Ta współczesność je dopełnia w fantastyczny sposób.
Ja też chce mieć selfi w takim miejscu :)