Jesienne odwiedziny u księżniczki Marianny Orańskiej
Pałac Marianny Orańskiej na starych fotografiach
Kiedy odwiedzam Kotlinę Kłodzką to zawsze gdzieś pod skórą czuję, że obecny tam jest duch Marianny Orańskiej. Szczególnie kiedy przejeżdżam obok Kamieńca Ząbkowickiego, nad którym góruje okazały i imponujący Pałac Ząbkowicki. Ten zbudowany przez Mariannę pałac był jej letnią rezydencją. Jego koszt wyliczony został na trzy tony złota. Opowieść o jego właścicielce jest odrobinę dramatyczną i romantyczną historią. Losy Marianny pokazują kobietę silną, zdeterminowana i szukającą rozwiązania w sytuacji pozornie bez wyjścia. Była chyba jedną z bardziej niekonwencjonalnych kobiet XIX wieku.
Ojcem Marianny był król Niderlandów Wilhelm I. Urodziła się w 1810 roku. Mając osiemnaście lat zaręczyła się ze szwedzkim księciem Gustawem Wazą. Była w nim szczerze zakochana i z radością czekała na ślub. Do ślubu nigdy nie doszło, gdyż szwedzki król Karol XIV Jan wywarł tak silną presję dyplomatyczną, że zaręczyny zostały zerwane. Król bał się o własny tron i zagroził nawet wojną z Niderlandami gdyby para się pobrała.
Po dwóch latach Mariannę wydano za Albrechta Pruskiego Hohenzollerna, który był jej ciotecznym bratem. Para nie darzyła się uczuciem. Mimo to, Marianna próbowała być dobrą żoną i spełniać swoje obowiązki jako małżonki Albrechta. Doczekali się czworga dzieci.
Marianna ciężko znosiła zasady panujące w tej rodzinie. Iście wojskowy, surowy ceremoniał domowy zupełnie jej nie odpowiadał. Nad małżonkiem górowała obyciem i inteligencją. Była kobietą oczytaną i miłośniczką sztuki. Rewelacyjnie sobie radziła z ekonomią i zarządzaniem swoimi dobrami. Świetnie jeździła na koniach. Zamiłowanie to spowodowało, że działała we Wrocławiu w pierwszym klubie jeździeckim. Albrecht nie czując miłości ze strony żony dopuszczał się licznych zdrad. I nawet gdyby Marianna jakimś cudem tego nie zauważyła to wielu 'życzliwych' z upodobaniem donosiło jej o tym. W końcu i Marianna nie pozostawała mu dłużna i również oddawała się romansom.
Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim
Marmurowa studnia
I jak tu nie zajrzeć do tak pięknej studni... :)
Taka sytuacja trwała do 1845 roku. Wtedy to porzuciła swój dom w Kamieńcu i wyjechała do Holandii i żyła tam w otwartym związku miłosnym ze swym koniuszym Johannesem van Rossumem. Był jej miłością i powiernikiem. To odbiło się głośnym echem na dworach w Hadze i Berlinie. Zerwano z nią wszelkie stosunki. Małżeństwo z Albrechtem zakończyło się głośnym rozwodem w 1848 r. oraz infamią, kiedy to okazało się, że Marianna spodziewa się dziecka z van Rossumem. Zabroniono jej kontaktów ze ślubnymi dziećmi, a król Fryderyk Wilhelm IV, zakazał jej pobytu na terytorium Prus dłuższego niż jeden dzień, w dodatku z obowiązkiem meldowania się na policji przy każdym wjeździe i wyjeździe. W tej sytuacji w 1853 r. Marianna zakupiła pałac we wsi Biała Woda położonej po austriackiej stronie granicy, z którego mogła dojeżdżać do pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim. Gdzie mogła odwiedzać swoje dzieci i zarządzać okolicznymi dobrami. Skoro dość sprytnie poradziła sobie z zakazem dłuższego przebywania na terenach Prus, ustalono dla niej kolejny zakaz. Kolejnym upokorzeniem miało być ograniczenie jej możliwości wchodzenia do pałacu głównymi wejściami oraz przebywania na dziedzińcach. Nie mogła korzystać z pomieszczeń reprezentacyjnych budynku. I ten zakaz Marianna sprytnie pokonała. Głównych wejść nie używała. Jednak kazała sobie wybudować schody do jednego z bocznych okien w pałacu i tą drogą dostawała się do wnętrz pałacowych. Korzystając z bocznych pomieszczeń mogła zarządzać swoim majątkiem jak i uczestniczyć w wychowaniu dzieci. Miłości do koniuszego i ich synka Jana nigdy się nie wyrzekła. Po śmierci ukochanego synka w wieku jedenastu lat, Marianna długo nie mogła pogodzić się z tą stratą. Synka Jana jako owoc miłości, kochała bardziej niż resztę swoich potomków.
Widoczne schody pozwalały Mariannie wchodzić przez okno do budynku, żeby móc wychowywać dzieci i zarządzać majątkiem
Okno Marianny
Reprezentacyjny dziedziniec i ogród w jesiennej odsłonie.
Wieże pałacowe
Arkadowe podjazdy dla dorożek
Dziedziniec wewnętrzny
Dziedziniec wewnętrzny z wyremontowana fontanna i widocznymi zachowanymi 140-letnimi bluszczami
Wnętrza pałacu na początku wieku XX
Sala balowa..... wczoraj....
.... i dziś...
Marianna wykorzystując swoją przedsiębiorczość, zdolności organizatorskie i umiejętności gospodarcze dokonała wiele dobrego w całej Kotlinie Kłodzkiej i okolicach. Droga Marianny - na własny koszt wybudowana z Ząbkowic Śląskich do przełęczy Płoszczyna w Górach Bialskich przez Mariannę; założona huta szkła w Stroniu Śląskim; wyznaczenie funkcjonującego do dziś kamieniołomu marmuru; rozwinięcie gospodarki leśnej; wybudowanie kilkudziesięciu leśniczówek czy założenie specjalistycznej farmy krów; to tylko nieliczne zasługi dla kotliny i jej mieszkańców. Nazywana była 'Dobrą Panią'. Zasłużyła się działalnością charytatywna dla okolicznych mieszkańców. Ewenementem jest, że pamięć ta przetrwała mimo całkowitej wymiany narodowościowej na ziemi kłodzkiej po II wojnie światowej.
Pałac Marianny w Ząbkowicach dzieje wojenne i powojenne miał burzliwe i dramatyczne.....
W 1945 roku potomkowie Marianny, którzy rezydują w pałacu ewakuują się z terenu Kamieńca z powodu nadciągającej Armii Czerwonej. Czerwonoarmiści z pałacu wywożą lub niszczą pozostawione dobra, wyposażenie pomieszczeń oraz dzieła sztuki. Dewastują i prawdopodobnie rok później, opuszczając te tereny, podpalają pałac. Wybucha ogromny pożar i rezydencja staje się ruiną. Marmurowe podłogi oraz kolumny zostają wywiezione, aby wspomóc odbudowę stolicy po powstaniu. W latach pięćdziesiątych postępuje dewastacja pałacu. Marmurowymi posadzkami z Pałacu Marianny można dziś się przechadzać w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Wydobywane w tych okolicach marmury w zależności od koloru do dziś noszą nazwę: Biała lub Zielona Marianna. W późniejszych latach do dalszej dewastacji przyczyniają się również okoliczni mieszkańcy.
Dziedziniec z fontanną kiedyś
Dzisiejsze fontanny czekają na renowację
Postać Marianny jest niezwykle fascynująca może dlatego, że nie poddawała się konwenansom i wyprzedzała swoją epokę. Dla nas dzisiejszych kobiet powinna być przykładem, że mimo trudności i niedogodności należy szukać rozwiązań i nie poddawać się nigdy. To przykład odwagi, żeby walczyć o swoje szczęście i nie godzić się na upokorzenia oraz walczyć z niedorzecznymi zakazami. Oczywiście wielu może powiedzieć, że na tą odwagę i śmiałość było ją stać, bo po pierwsze pochodziła z królewskiego znamienitego rodu. Po drugie była kobieta niezwykle majętną. Mimo tych oczywistych walorów, była też kobietą z ogromnym hartem ducha i dobrym sercem, którym potrafiła dzielić się z innymi.
A skąd ona i jej rodzina w ogóle wzięli się w Kotlinie Kłodzkiej? W wyniku rewolucji belgijskiej szukając bezpiecznego miejsca dla siebie i rodziny namiestnik Wilhelm I Orański i jego żona Fryderyka Luiza Pruska trafili w okolice Kamieńca Ząbkowickiego. Tereny te przypadły im szczególnie do gustu i nabyli dobra poklasztorne w Lubiążu, Henrykowie i Kamieńcu. Marianna po ich śmierci odziedziczyła te dobra i spędziła tu większość życia. Ziemie te zapadły jej w serce i działała dla ich dobra.
Panorama okolic z tarasu pałacowego. Przy dobrej pogodzie i dobrej widoczności, można dostrzec w oddali nawet miejscowość Biała Woda, z której Marianna dojeżdżała do swoich dzieci i pałacu.
Tereny Kotliny Kłodzkiej posiadają wiele atrakcji przyrodniczych i architektonicznych. Zwiedzanie tych terenów może zaspokoić wiele gustów. Można podziwiać przyrodę i przepiękne krajobrazy, można zwiedzać zabytki w postaci kościołów, pałaców i zamków. Są do odwiedzenia twierdze warowne np w Kłodzku i Srebrnej Górze, ale tez można poszukać skarbów w Kopalni Złota w Złotym Stoku. Jeżeli ktoś lubi labirynty to z pewnością chętnie zagubi się w Rezerwacie Błędne Skały. Można wdrapać się na Szczeliniec i podziwiać panoramę ze szczytu. Dla szukających wypoczynku i zdrowia są świetnie przygotowane miejscowości uzdrowiskowe, gdzie napić się trzeba leczniczych wód źródlanych. Szczególnie cenione są źródła w Lądku, Polanicy czy Kudowie Zdrój. Każdy znajdzie tu coś dla ciała i dla ducha. Można odwiedzić Kaplicę Czaszek w Czermnej czy też Sanktuarium oraz kalwarię w Wambierzycach, które jest zwane śląskim Jeruzalem. Grotołaz znajdzie tu kilka jaskiń z najbardziej słynną Jaskinią Niedźwiedzią. Dla fanów rajdów samochodowych polecam Drogę Stu Zakrętów - polecaną nawet przez 'Top Gear'. Nie tylko dla treningu, ale też dla podziwiania górskich widoków. Warto podjechać też do Wodospadu Wilczki tuz obok urokliwego, malutkiego Międzygórza, które także Marianna zbudowała. Młodsze dzieci można zabrać do Ogrodu Bajek, trochę już trąci myszką, ale maluchy znajdą tu sporo atrakcji. Dla spragnionych górskich wędrówek jest Śnieżnik, natomiast dla narciarzy stok Czarna Góra czy największy w tym rejonie ośrodek narciarski Zieleniec. W otoczonej murami, położonej na górskim zboczu Bystrzycy Kłodzkiej istnieje jedyne w Polsce Muzeum Zapałek. A jeżeli ktoś zatęskni za Pragą Czeską może odrobinę zaspokoić tę tęsknotę przechadzając się przez kamienny gotycki most w Kłodzku - miniaturkę Mostu Karola. Każdy może znaleźć tu coś dla ciała i dla ducha. Nie nudzą się tu ani dorośli ani dzieci.
Kamienny most w Kłodzku - miniatura Mostu Karola w Pradze
Zwiedzanie Kopalni Złota w Złotym Stoku
Chyba jedyne w Polsce Muzeum Przestróg, uwag i apeli.
Niektóre apele dość kontrowersyjne... :)
W deszczowym parku zdrojowym w Lądku Zdroju. Przed Domem zdrojowym Wojciech
Jesienna Polanica Zdrój
Polanicki kataryniarz
Rezerwat Błędne Skały
Rezerwat Błędne Skały
Mgła między skalnymi przejściami dodawała tajemniczości i uroku.
Park Zdrojowy w Kudowie Zdrój
Jesień w Kudowie jest cudna.
Pijalni Wód w Kudowie - źródło o nazwie Marchlewski
Twierdza Donjon w Srebrnej Górze
Przewodnik po twierdzy
Klimatyczne zwiedzanie twierdzy z latarniami
Produkcja kul armatnich
Wszystkie kobiety na motory :)
Jesienne krajobrazy Kotliny Kłodzkiej
Nie wiem kiedy tu jest najpiękniej... Nie wiem, która pora roku jest tu najbardziej atrakcyjna. Jednak z pewnością jesienne krajobrazy Kotliny przyprawiają o zawrót głowy. Myślę, że podobnie jak i mnie jesienna Kotlina Kłodzka ukradła serce Marianny prawie tak samo jak jej ukochany koniuszy...
Zmysłowa Praga
Most Karola o poranku
Upalne popołudnie. Drzemka po przedpołudniowym zwiedzaniu. Upał ogarnia każdy zakątek miasta. Każdy zakątek hotelu i pokoju hotelowego. Z okna hotelu widać tłumy ludzi przechadzających się po Moście Karola. Żar bijący z zewnątrz nie daje się zatrzymać. Pokój tonie w upalnym powietrzu. Wentylator nie daje ochłody. Tylko lekko owiewa ciało tym gorącym powietrzem. Zimny prysznic pomaga tylko na chwilę. Dokładnie teraz rozumiem dlaczego w krajach południowych sjesta to normalność i tradycja. To rzeczywiście chyba jedyny sposób na przetrwanie najbardziej upalnych godzin w ciągu dnia. I tak leżąc przypominam sobie słowa o Grekach, że w czasie sjesty im się nie przeszkadza, bo albo odpoczywają albo uprawiają seks... W te upalne dni bezpruderyjni Czesi powinni brać przykład z Greków :) Ten upał jest lekko dokuczliwy, ale wykorzystywanie go w tak pożyteczny i przyjemny sposób w Pradze powinien być zapisany w prawach i obowiązkach tak turystów jak i mieszkańców :)
Gwar zza okna wdziera się do pokoju. Kroki ludzi po kamiennym moście. Ludzkie głosy. Lekki szum samochodów z oddalonych ulic. To wszystko tworzy jednostajne i usypiające tło. Zasnęłam.
W pewnym momencie zaczynam słyszeć muzykę. Stanowi początkowo podkład muzyczny pod mój upalny sen... Potem jednak wdziera się do świadomości i powoduje, że mój mózg zaczyna pracować. Pierwsza świadoma myśl - wspaniale, że ktoś włączył tak dobrą muzykę na jednym z ogródków restauracyjnych tuż obok hotelu. Potem uświadamiam sobie, że ludzie po skończonym utworze biją brawa. Gdzieś w głowie pojawia się myśl, że może to muzyka na żywo, ale odrzucam ją pierwotnie, bo myślę sobie, że żaden tak dobry muzyk nie gra do kotleta w restauracji. A muzycy byli wspaniali. Leżę już wprawdzie obudzona, ale jeszcze nie otwieram oczu żeby przedłużać sobie te chwile przyjemności... Aż w końcu nie wytrzymuję i muszę wyjrzeć przez okno, zobaczyć czy to na żywo. Wychylam się i widzę tuż przy bramie wejściowej na Most Karola grupę muzyków jazzowych wokół, których zebrał się spory tłumek ludzi i tak samo jak ja zachwyca się ich grą.. Jazzowe rytmy z łatwością pobudzają i wywołują erotyczne skojarzenia.
Bridge band, który umilał sjestęGenialny wprost perkusista ze specjalnością gry na tarce
To się wydaje być jak romans miasta z muzyką. Słońce ogrzewa wszystkie zakątki miasta. Tłumy ludzi przechadzające się uliczkami Pragi. Mnóstwo zakochanych, par młodych, rodzin, młodzieży i starszych. W parach lub samotnych. Jednak wszędzie gdzieś brzmi muzyka. W wielu miejscach. Na placach. Ulicach. Kościołach i skwerach. W restauracjach i kawiarniach. Muzyka na żywo! Ona ma ten urok, że jest prawdziwsza i bardziej otwarta na słuchacza. Muzyka kocha Pragę, a Praga wyraźnie jest zakochana w muzyce. Wiele osób poddaje się tej atmosferze. Przyglądam się ludziom. Zerkam z premedytacją, a czasem ukradkiem. W powietrzu wisi miłość.. Jest gorąco. Aż parno od miłości. A jej tłem jest muzyka na żywo..
Kolejny uliczny zespól muzyczny
Muzycy zapraszający na wieczorny koncert w kościele
Muzykująca Kataryniarka
Jedź tam i sprawdź. Zobacz czy poczujesz to samo? Czy Praga wejdzie Ci pod skórę? Czy zagnieździ się w sercu? Czy twoje ciało zareaguje na jej ducha i na jej namiętny rytm? Czy w czasie upału w Pradze wraz ze słodkim zapachem trdelniczków w nozdrzach poczujesz jak to miasto pulsuje pożądaniem i zmysłowością?
Pokochałam sjestę przy Moście Karola. Pobudka dźwiękami jazzowego Bridge Bandu o 16.30 to najprzyjemniejszy moment dnia. Budziły się zmysły i budziły uczucia. Upał ogrzewał ciało. A muzyka wpływała na pogodny nastrój.
Tuż obok wieży ten żółty budynek z dwoma dachami to hotel, który swoim genialnym położeniem dawał tyle możliwości odkrywania Pragi
Wieczorami wracając do hotelu ze starego miasta, przedzierając się przez niebotyczne ilości ludzi zaskakiwał mnie kwartet smyczkowy umiejscowiony gdzieś po środku mostu. Próbowałam jeszcze z daleka wyłapywać dźwięki smyczków spomiędzy gwaru miasta. One wywoływały romantyczne odczucia. Mniej już było parno i upalnie. I mniej zmysłowo. Za to bardziej wrażliwie i romantycznie. Zachód słońca gdzieś obok Hradczan z akompaniamentem klasycznej muzyki na instrumenty smyczkowe, powodował lekkie zamglenie w oczach i wilgotniejsze spojrzenia.
Zachód słońca na tle Zamku na Hradczanach
Wieczorny romantyzm z miłością w tle :)
Hradczany w nocy
Za to noc otaczała mnie długo ogólną zabawą i gwarem. Hotel z tym położeniem miał wspaniałą zaletę, że z okna mogłam patrzeć na Most Karola, ale okoliczne restauracje i kawiarnie tętniły życiem do późna. Noc dopiero koło świtu zapadała na chwilkę w odpoczynek w ciszy. Niedługo jednak po tym wchodzili pierwsi ludzie, którzy chcieli zrobić zdjęcia mostu bez tłumów. Wychodziły pary młode, które robiły sobie tu sesje zdjęciowe, lub modelki, które zaczynały tu pracę skoro świt, bo i światło doskonałe, a i ujęcia można zrobić ciekawe.
Sesje zdjęciowe tuż po wschodzie słońca to jedyny moment, żeby zrobić dobre ujęcia na Moście Karola bez tysięcznego tłumu
Zadziwiająco dużo nowożeńców skośnookich można było tu spotkać
Pełnia szczęścia....
Sesje modowe też często spotykałam
I ja też chciałam mieć pozowaną pamiątkę z Pragi :)
I ja wychodziłam wcześnie rano żeby posłuchać brzmienia własnych kroków na kamieniach mostu i przyjrzeć się mu odrobinę lepiej. Obejrzeć Wełtawę w porannym słońcu i Zamek na Hradczanach w pełnej krasie, a także sprawdzić czy Orloj - średniowieczny zegar astronomiczny na Starym Mieście wskazuje prawidłową godzinę.:)
Orloj - średniowieczny zegar astronomiczny
Rzeźby zdobiące Orloj
Poranna Praga kusi powiewem świeżości i czystości. Jest kusząca, ale w bardziej nieśmiały sposób. Jakby niewinna choć już budzi się powoli, żeby w południe kusić dojrzale i z premedytacją. A kawa o poranku siedząc na moście smakuje lepiej niż gdziekolwiek indziej.
Most Karola o poranku bez tłumów prezentuje się najlepiej
Czy żałuję, że tak późno trafiłam do Pragi? Nie. Niektórzy mówią, że wszystko ma w życiu swój odpowiedni czas. Może kiedyś byłoby za wcześnie i nie odczułabym tętna tego miasta. Może wcale nie zrozumiałabym jaką energię i moc posiada w sobie i ile wrażeń można w niej przeżyć. Może moja dojrzałość wspaniale się zgrała z tętnem tego nieprzeciętnego miasta i to właśnie teraz był dla mnie odpowiedni czas, żeby odkrywać Pragę...
Widok na miasto z Zamku na Hradczanach
Most Karola z brzegu Wełtawy
Przyznaj, że Norwegia nie ma sobie równych!




































Jak to możliwe, że kocham podróże, a nie lubię wyjeżdżać?
Kocham jeździć. Czy to samochodem, czy pociągiem, czy też latać samolotem. Jeżeli jest możliwość i okazja, chętnie z niej korzystam. Podczas ostatniej wycieczki wpadła mi do głowy taka cicha modlitwa: żeby nigdy mi nie minęło to swoiste zadziwienie światem, żebym nie przestała się zachwycać niesamowitościami jakie dają podróże. I nie ma znaczenia czy podróż jest na drugi koniec świata, czy to przejażdżka do pobliskiej mojej rodzinnej wsi. Niech zawsze będzie tak samo, że w zależności od pory roku zachwyca mnie świat na swój sposób.
Niech zostanie we mnie na zawsze ekscytacja poznawaniem nowych miejsc i ludzi, ale też niech nie opuszcza mnie oczarowanie nawet tym co już znam. Oby zawsze urzekało mnie nie tylko piękno przyrody, a także to co człowiek zbudował. A i sam człowiek ze swoja odrębnością kulturową, religijną i fizyczną niech olśniewa mnie zawsze..
Jeżeli gdzieś zagubię po drodze to moje zadziwienie, to stracę jakąś część siebie....
Ta moja miłość do podróży nie jest tylko 'różowa' ma swoje minusy.
Zauważyłam, że gdziekolwiek jadę, czy to w daleką podróż, czy nawet gdzieś blisko wybierając się na przejażdżkę rowerem, w środku mnie jest takie zaniepokojenie i ogromne oczekiwanie. Nie ma znaczenia czy czekam na tę podróż od wielu dni, czy okazało się w ostatniej chwili, że gdzieś jadę. Zawsze jest tak samo. Nie lubię tego napięcia i pewnej nerwowości. Czasem jest to na tyle dokuczliwe odczucie, że przez chwile wolałabym nigdzie nie jechać. Dopiero po pewnym czasie, już będąc w drodze odkrywam, że jest wspaniale, i że oczekiwanie i przestrach zniknął.
Moment wyjazdu, właśnie samego wyjazdu, jest zaskakujący i niepokojący. Takie mam myśli z 'tyłu głowy', że czegoś zapomniałam, albo czegoś nie załatwiłam. Niepokój przed wyjazdem, obawa. Nie jest to coś paraliżującego tylko tworzy we mnie napięcie. Swoiste i odczuwalne. I to nie ma znaczenia czy wyjeżdżam w podróż daleką, czy bliską. Tak samo jest kiedy wracam z podróży do domu. Pakuję się i odczuwam napięcie. Czasem myślę, że to żal, że muszę wracać z miejsca, które mnie urzekło. Nie ma też znaczenia czy podróż trwała dwa dni, czy dwa tygodnie. Niepokój jest zupełnie ten sam. Wyjeżdżanie z jakiegokolwiek miejsca czy to z domu, czy z egzotycznego miejsca powoduje zaniepokojenie. Prawdopodobnie jest to typowy rajzefiber. Tyle, że zawsze sądziłam, że ten rodzaj niepokoju dotyczy tylko wyjeżdżania z domu w podróż, a nie powrotu. Gorączka przed podróżą nie dotyka mnie jakoś uciążliwie, ale istnieje i jest delikatnie odczuwalna zawsze.
Nie ma to nic wspólnego z tym, że kocham podróżować, odwiedzać różne miejsca w Polsce czy za granicą. Entuzjastycznie podchodzę do każdego wyjazdu, oglądam mijane krajobrazy, zwiedzam odwiedzane miejsca. Próbuje poznać smaki i zapachy. A jednak za każdym razem zanim nie wyruszę ten specyficzny nastrój jest we mnie zawsze.
Wykombinowałam sobie w głowie, że za każdym razem jest to żal, że muszę opuścić miejsce, w którym aktualnie jestem. Zadziwiające jest też to, że ta lekka obawa mija bardzo szybko. Już niedługo po wyruszeniu w drogę to mija zupełnie i rozpoczyna się delektowanie frajdą jaką daje wyjazd.
Mam jeszcze inny specyficzny charakterystyczny stan, powtarza się również za każdym razem. Choć ten stan w odróżnieniu od rajzefiber staram się kontrolować :) To jest coś zadziwiającego. Tyle, że ten jest najbardziej odczuwalny w podróżach samochodem. I to szczególnie kiedy podróżuje samotnie. Kiedyś uświadomiłam to sobie szczególnie mocno jadąc w długa podróż po Polsce. Wyjeżdżałam jeszcze przed świtem z domu. Zanim wyszłam zjadłam śniadanie, choć to prawie noc jeszcze była. Zgodnie z "zasadą mamusi" - nie wychodź z domu na głodnego :) Oczywiście zaopatrzenie w prowiant na cały dzień zabrałam również ze sobą.
Wsiadłam do samochodu, podjechałam jeszcze na stację benzynową. Potem już rozsiadłam się wygodnie za kierownicą i ruszyłam w drogę. Ledwo wyjechałam ze stacji już wiedziałam, że zaraz zabiorę się za drugie śniadanie, które miałam przygotowane i leżało obok na siedzeniu pasażera. Nie miało znaczenia, że jakieś 10 minut temu jadłam pierwsze nocne śniadanie. Nie zastanawiałam się nad tym jakoś szczególnie po prostu poddałam się tej ochocie. Wyjęłam kanapki i zaczęłam się oddawać przyjemności jedzenia w czasie podróży samochodem. Kiedy już napełniłam się prawie do granic możliwości mojego żołądka wiedziałam, że to jest ten moment, w którym podróż zaczyna być pełnią szczęścia :)
Później zaczęłam rozsądnie myśleć i zastanawiać się jak to się dzieje, że po zjedzeniu lekkiego posiłku, na który nie miałam jeszcze tak naprawdę ochoty przed świtem, w momencie ruszenia w podróż samochodem odczuwam nieodpartą chęć objadania się i to w dużej ilości. Po dłuższym zastanowieniu się uzmysłowiłam sobie, że mam tak za każdym razem. Było tak zawsze tylko nie zwracałam na to większej uwagi. I do tego tylko wielkim wysiłkiem rozsądku powstrzymuję się od zjedzenia już na początku podróży całodziennych zapasów prowiantu. Sądzę, że jest to jakiś inny głód niż fizyczny (bo ten nie miałby jeszcze szansy być odczuwalny). Prawdopodobnie jest to jakiś głód emocjonalny lub jest to sposób na zagłuszanie niepokoju związanego z wyjeżdżaniem. W każdym razie zaspokajanie tej potrzeby sprawia mi dużą przyjemności i nierozerwalnie łączy się z miłością do podróży :)
Podróż takim cacuszkiem? Czemu nie.. :)
Żydzi ortodoksyjni w Jerozolimie























































