Romul.pl

Biuro Podróży Poznań

 

Lubisz mój blog? Podobał Ci się ten wpis?
Odsłuchaj więc proszę i dodaj do playlisty tę muzykę:

Muchos_Cojones_-_Olśnienie.png

Jesienne odwiedziny u księżniczki Marianny Orańskiej

Czechy 077ll
Pałac Marianny Orańskiej na starych fotografiach

Kiedy odwiedzam Kotlinę Kłodzką to zawsze gdzieś pod skórą czuję, że obecny tam jest duch Marianny Orańskiej. Szczególnie kiedy przejeżdżam obok Kamieńca Ząbkowickiego, nad którym góruje okazały i imponujący Pałac Ząbkowicki. Ten zbudowany przez Mariannę pałac był jej letnią rezydencją. Jego koszt wyliczony został na trzy tony złota. Opowieść o jego właścicielce jest odrobinę dramatyczną i romantyczną historią. Losy Marianny pokazują kobietę silną, zdeterminowana i szukającą rozwiązania w sytuacji pozornie bez wyjścia. Była chyba jedną z bardziej niekonwencjonalnych kobiet XIX wieku.

Ojcem Marianny był król Niderlandów Wilhelm I. Urodziła się w 1810 roku. Mając osiemnaście lat zaręczyła się ze szwedzkim księciem Gustawem Wazą. Była w nim szczerze zakochana i z radością czekała na ślub. Do ślubu nigdy nie doszło, gdyż szwedzki król Karol XIV Jan wywarł tak silną presję dyplomatyczną, że zaręczyny zostały zerwane. Król bał się o własny tron i zagroził nawet wojną z Niderlandami gdyby para się pobrała.

Po dwóch latach Mariannę wydano za Albrechta Pruskiego Hohenzollerna, który był jej ciotecznym bratem. Para nie darzyła się uczuciem. Mimo to, Marianna próbowała być dobrą żoną i spełniać swoje obowiązki jako małżonki Albrechta. Doczekali się czworga dzieci.

Marianna ciężko znosiła zasady panujące w tej rodzinie. Iście wojskowy, surowy ceremoniał domowy zupełnie jej nie odpowiadał. Nad małżonkiem górowała obyciem i inteligencją. Była kobietą oczytaną i miłośniczką sztuki. Rewelacyjnie sobie radziła z ekonomią i zarządzaniem swoimi dobrami. Świetnie jeździła na koniach. Zamiłowanie to spowodowało, że działała we Wrocławiu w pierwszym klubie jeździeckim. Albrecht nie czując miłości ze strony żony dopuszczał się licznych zdrad. I nawet gdyby Marianna jakimś cudem tego nie zauważyła to wielu 'życzliwych' z upodobaniem donosiło jej o tym. W końcu i Marianna nie pozostawała mu dłużna i również oddawała się romansom.

Kotlina 270ll
Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim

Kotlina 044ll
Kotlina 098ll

Marmurowa studnia
Kotlina 045ll
I jak tu nie zajrzeć do tak pięknej studni... :)
Kotlina 055ll

Taka sytuacja trwała do 1845 roku. Wtedy to porzuciła swój dom w Kamieńcu i wyjechała do Holandii i żyła tam w otwartym związku miłosnym ze swym koniuszym Johannesem van Rossumem. Był jej miłością i powiernikiem. To odbiło się głośnym echem na dworach w Hadze i Berlinie. Zerwano z nią wszelkie stosunki. Małżeństwo z Albrechtem zakończyło się głośnym rozwodem w 1848 r. oraz infamią, kiedy to okazało się, że Marianna spodziewa się dziecka z van Rossumem. Zabroniono jej kontaktów ze ślubnymi dziećmi, a król Fryderyk Wilhelm IV, zakazał jej pobytu na terytorium Prus dłuższego niż jeden dzień, w dodatku z obowiązkiem meldowania się na policji przy każdym wjeździe i wyjeździe. W tej sytuacji w 1853 r. Marianna zakupiła pałac we wsi Biała Woda położonej po austriackiej stronie granicy, z którego mogła dojeżdżać do pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim. Gdzie mogła odwiedzać swoje dzieci i zarządzać okolicznymi dobrami. Skoro dość sprytnie poradziła sobie z zakazem dłuższego przebywania na terenach Prus, ustalono dla niej kolejny zakaz. Kolejnym upokorzeniem miało być ograniczenie jej możliwości wchodzenia do pałacu głównymi wejściami oraz przebywania na dziedzińcach. Nie mogła korzystać z pomieszczeń reprezentacyjnych budynku. I ten zakaz Marianna sprytnie pokonała. Głównych wejść nie używała. Jednak kazała sobie wybudować schody do jednego z bocznych okien w pałacu i tą drogą dostawała się do wnętrz pałacowych. Korzystając z bocznych pomieszczeń mogła zarządzać swoim majątkiem jak i uczestniczyć w wychowaniu dzieci. Miłości do koniuszego i ich synka Jana nigdy się nie wyrzekła. Po śmierci ukochanego synka w wieku jedenastu lat, Marianna długo nie mogła pogodzić się z tą stratą. Synka Jana jako owoc miłości, kochała bardziej niż resztę swoich potomków.

Kotlina 059ll
Widoczne schody pozwalały Mariannie wchodzić przez okno do budynku, żeby móc wychowywać dzieci i zarządzać majątkiem

L1100958ll

L1110016ll

Okno Marianny
Kotlina 062ll
Reprezentacyjny dziedziniec i ogród w jesiennej odsłonie.
L1110002ll
L1110008ll

L1110007ll
Wieże pałacowe
L1110058ll

Czechy 069illArkadowe podjazdy dla dorożek
L1110017ll
Dziedziniec wewnętrzny
L1110039ll
Dziedziniec wewnętrzny z wyremontowana fontanna i widocznymi zachowanymi 140-letnimi bluszczami

L1110082ll
Wnętrza pałacu na początku wieku XX

L1110054ll
Sala balowa..... wczoraj....

L1100228lil
L1100219ll

.... i dziś...

Marianna wykorzystując swoją przedsiębiorczość, zdolności organizatorskie i umiejętności gospodarcze dokonała wiele dobrego w całej Kotlinie Kłodzkiej i okolicach. Droga Marianny - na własny koszt wybudowana z Ząbkowic Śląskich do przełęczy Płoszczyna w Górach Bialskich przez Mariannę; założona huta szkła w Stroniu Śląskim; wyznaczenie funkcjonującego do dziś kamieniołomu marmuru; rozwinięcie gospodarki leśnej; wybudowanie kilkudziesięciu leśniczówek czy założenie specjalistycznej farmy krów; to tylko nieliczne zasługi dla kotliny i jej mieszkańców. Nazywana była 'Dobrą Panią'. Zasłużyła się działalnością charytatywna dla okolicznych mieszkańców. Ewenementem jest, że pamięć ta przetrwała mimo całkowitej wymiany narodowościowej na ziemi kłodzkiej po II wojnie światowej.

 

Pałac Marianny w Ząbkowicach dzieje wojenne i powojenne miał burzliwe i dramatyczne.....

 

W 1945 roku potomkowie Marianny, którzy rezydują w pałacu ewakuują się z terenu Kamieńca z powodu nadciągającej Armii Czerwonej. Czerwonoarmiści z pałacu wywożą lub niszczą pozostawione dobra, wyposażenie pomieszczeń oraz dzieła sztuki. Dewastują i prawdopodobnie rok później, opuszczając te tereny, podpalają pałac. Wybucha ogromny pożar i rezydencja staje się ruiną. Marmurowe podłogi oraz kolumny zostają wywiezione, aby wspomóc odbudowę stolicy po powstaniu. W latach pięćdziesiątych postępuje dewastacja pałacu. Marmurowymi posadzkami z Pałacu Marianny można dziś się przechadzać w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Wydobywane w tych okolicach marmury w zależności od koloru do dziś noszą nazwę: Biała lub Zielona Marianna. W późniejszych latach do dalszej dewastacji przyczyniają się również okoliczni mieszkańcy.

L1100230ll
Dziedziniec z fontanną kiedyś

Kotlina 288ll
Dzisiejsze fontanny czekają na renowację

Postać Marianny jest niezwykle fascynująca może dlatego, że nie poddawała się konwenansom i wyprzedzała swoją epokę. Dla nas dzisiejszych kobiet powinna być przykładem, że mimo trudności i niedogodności należy szukać rozwiązań i nie poddawać się nigdy. To przykład odwagi, żeby walczyć o swoje szczęście i nie godzić się na upokorzenia oraz walczyć z niedorzecznymi zakazami. Oczywiście wielu może powiedzieć, że na tą odwagę i śmiałość było ją stać, bo po pierwsze pochodziła z królewskiego znamienitego rodu. Po drugie była kobieta niezwykle majętną. Mimo tych oczywistych walorów, była też kobietą z ogromnym hartem ducha i dobrym sercem, którym potrafiła dzielić się z innymi.

A skąd ona i jej rodzina w ogóle wzięli się w Kotlinie Kłodzkiej? W wyniku rewolucji belgijskiej szukając bezpiecznego miejsca dla siebie i rodziny namiestnik Wilhelm I Orański i jego żona Fryderyka Luiza Pruska trafili w okolice Kamieńca Ząbkowickiego. Tereny te przypadły im szczególnie do gustu i nabyli dobra poklasztorne w Lubiążu, Henrykowie i Kamieńcu. Marianna po ich śmierci odziedziczyła te dobra i spędziła tu większość życia. Ziemie te zapadły jej w serce i działała dla ich dobra.

Kotlina 190ll

Panorama okolic z tarasu pałacowego. Przy dobrej pogodzie i dobrej widoczności, można dostrzec w oddali nawet miejscowość Biała Woda, z której Marianna dojeżdżała do swoich dzieci i pałacu.

Tereny Kotliny Kłodzkiej posiadają wiele atrakcji przyrodniczych i architektonicznych. Zwiedzanie tych terenów może zaspokoić wiele gustów. Można podziwiać przyrodę i przepiękne krajobrazy, można zwiedzać zabytki w postaci kościołów, pałaców i zamków. Są do odwiedzenia twierdze warowne np w Kłodzku i Srebrnej Górze, ale tez można poszukać skarbów w Kopalni Złota w Złotym Stoku. Jeżeli ktoś lubi labirynty to z pewnością chętnie zagubi się w Rezerwacie Błędne Skały. Można wdrapać się na Szczeliniec i podziwiać panoramę ze szczytu. Dla szukających wypoczynku i zdrowia są świetnie przygotowane miejscowości uzdrowiskowe, gdzie napić się trzeba leczniczych wód źródlanych. Szczególnie cenione są źródła w Lądku, Polanicy czy Kudowie Zdrój. Każdy znajdzie tu coś dla ciała i dla ducha. Można odwiedzić Kaplicę Czaszek w Czermnej czy też Sanktuarium oraz kalwarię w Wambierzycach, które jest zwane śląskim Jeruzalem. Grotołaz znajdzie tu kilka jaskiń z najbardziej słynną Jaskinią Niedźwiedzią. Dla fanów rajdów samochodowych polecam Drogę Stu Zakrętów - polecaną nawet przez 'Top Gear'. Nie tylko dla treningu, ale też dla podziwiania górskich widoków. Warto podjechać też do Wodospadu Wilczki tuz obok urokliwego, malutkiego Międzygórza, które także Marianna zbudowała. Młodsze dzieci można zabrać do Ogrodu Bajek, trochę już trąci myszką, ale maluchy znajdą tu sporo atrakcji. Dla spragnionych górskich wędrówek jest Śnieżnik, natomiast dla narciarzy stok Czarna Góra czy największy w tym rejonie ośrodek narciarski Zieleniec. W otoczonej murami, położonej na górskim zboczu Bystrzycy Kłodzkiej istnieje jedyne w Polsce Muzeum Zapałek. A jeżeli ktoś zatęskni za Pragą Czeską może odrobinę zaspokoić tę tęsknotę przechadzając się przez kamienny gotycki most w Kłodzku - miniaturkę Mostu Karola. Każdy może znaleźć tu coś dla ciała i dla ducha. Nie nudzą się tu ani dorośli ani dzieci.

L1100268ll

Kamienny most w Kłodzku - miniatura Mostu Karola w Pradze

Kotlina 342ll
Zwiedzanie Kopalni Złota w Złotym Stoku
Kotlina 375ll
Chyba jedyne w Polsce Muzeum Przestróg, uwag i apeli.

Kotlina 378ll
Niektóre apele dość kontrowersyjne... :)

Kotlina 379ll
Kotlina 384ll

W deszczowym parku zdrojowym w Lądku Zdroju. Przed Domem zdrojowym Wojciech
Kotlina 515ll
Jesienna Polanica Zdrój
Kotlina 543ll
Polanicki kataryniarz
Kotlina 576ll
Rezerwat Błędne Skały
Kotlina 591ll
Rezerwat Błędne Skały
Kotlina 622ll
Kotlina 626ll
Mgła między skalnymi przejściami dodawała tajemniczości i uroku.
Kotlina 636ll
Kotlina 698ll

Park Zdrojowy w Kudowie Zdrój

Kotlina 695ll
Kotlina 708ll

Jesień w Kudowie jest cudna.
Kotlina 717ll
Pijalni Wód w Kudowie - źródło o nazwie Marchlewski
Kotlina 724ll
Kotlina 732ll

Twierdza Donjon w Srebrnej Górze
L1110186ll

Kotlina 814ll

Przewodnik po twierdzy

Kotlina 846llKlimatyczne zwiedzanie twierdzy z latarniami
Kotlina 837ll
Produkcja kul armatnich
Kotlina 773ll
Wszystkie kobiety na motory :)

Kotlina 881ll
Jesienne krajobrazy Kotliny Kłodzkiej
Kotlina 414lli

L1110232ll

L1110219ll

Nie wiem kiedy tu jest najpiękniej... Nie wiem, która pora roku jest tu najbardziej atrakcyjna. Jednak z pewnością jesienne krajobrazy Kotliny przyprawiają o zawrót głowy. Myślę, że podobnie jak i mnie jesienna Kotlina Kłodzka ukradła serce Marianny prawie tak samo jak jej ukochany koniuszy...

Zmysłowa Praga

L1100456ll

Most Karola o poranku

Upalne popołudnie. Drzemka po przedpołudniowym zwiedzaniu. Upał ogarnia każdy zakątek miasta. Każdy zakątek hotelu i pokoju hotelowego. Z okna hotelu widać tłumy ludzi przechadzających się po Moście Karola. Żar bijący z zewnątrz nie daje się zatrzymać. Pokój tonie w upalnym powietrzu. Wentylator nie daje ochłody. Tylko lekko owiewa ciało tym gorącym powietrzem. Zimny prysznic pomaga tylko na chwilę. Dokładnie teraz rozumiem dlaczego w krajach południowych sjesta to normalność i tradycja. To rzeczywiście chyba jedyny sposób na przetrwanie najbardziej upalnych godzin w ciągu dnia. I tak leżąc przypominam sobie słowa o Grekach, że w czasie sjesty im się nie przeszkadza, bo albo odpoczywają albo uprawiają seks... W te upalne dni bezpruderyjni Czesi powinni brać przykład z Greków :) Ten upał jest lekko dokuczliwy, ale wykorzystywanie go w tak pożyteczny i przyjemny sposób w Pradze powinien być zapisany w prawach i obowiązkach tak turystów jak i mieszkańców :)

Gwar zza okna wdziera się do pokoju. Kroki ludzi po kamiennym moście. Ludzkie głosy. Lekki szum samochodów z oddalonych ulic. To wszystko tworzy jednostajne i usypiające tło. Zasnęłam.

W pewnym momencie zaczynam słyszeć muzykę. Stanowi początkowo podkład muzyczny pod mój upalny sen... Potem jednak wdziera się do świadomości i powoduje, że mój mózg zaczyna pracować. Pierwsza świadoma myśl - wspaniale, że ktoś włączył tak dobrą muzykę na jednym z ogródków restauracyjnych tuż obok hotelu. Potem uświadamiam sobie, że ludzie po skończonym utworze biją brawa. Gdzieś w głowie pojawia się myśl, że może to muzyka na żywo, ale odrzucam ją pierwotnie, bo myślę sobie, że żaden tak dobry muzyk nie gra do kotleta w restauracji. A muzycy byli wspaniali. Leżę już wprawdzie obudzona, ale jeszcze nie otwieram oczu żeby przedłużać sobie te chwile przyjemności... Aż w końcu nie wytrzymuję i muszę wyjrzeć przez okno, zobaczyć czy to na żywo. Wychylam się i widzę tuż przy bramie wejściowej na Most Karola grupę muzyków jazzowych wokół, których zebrał się spory tłumek ludzi i tak samo jak ja zachwyca się ich grą.. Jazzowe rytmy z łatwością pobudzają i wywołują erotyczne skojarzenia.

Czechy 087ll

Bridge band, który umilał sjestę
Czechy 094llGenialny wprost perkusista ze specjalnością gry na tarce

To się wydaje być jak romans miasta z muzyką. Słońce ogrzewa wszystkie zakątki miasta. Tłumy ludzi przechadzające się uliczkami Pragi. Mnóstwo zakochanych, par młodych, rodzin, młodzieży i starszych. W parach lub samotnych. Jednak wszędzie gdzieś brzmi muzyka. W wielu miejscach. Na placach. Ulicach. Kościołach i skwerach. W restauracjach i kawiarniach. Muzyka na żywo! Ona ma ten urok, że jest prawdziwsza i bardziej otwarta na słuchacza. Muzyka kocha Pragę, a Praga wyraźnie jest zakochana w muzyce. Wiele osób poddaje się tej atmosferze. Przyglądam się ludziom. Zerkam z premedytacją, a czasem ukradkiem. W powietrzu wisi miłość.. Jest gorąco. Aż parno od miłości. A jej tłem jest muzyka na żywo..

Czechy 185llKolejny uliczny zespól muzyczny
L1100321ll
Muzycy zapraszający na wieczorny koncert w kościele
L1100296ll
Muzykująca Kataryniarka

Jedź tam i sprawdź. Zobacz czy poczujesz to samo? Czy Praga wejdzie Ci pod skórę? Czy zagnieździ się w sercu? Czy twoje ciało zareaguje na jej ducha i na jej namiętny rytm? Czy w czasie upału w Pradze wraz ze słodkim zapachem trdelniczków w nozdrzach poczujesz jak to miasto pulsuje pożądaniem i zmysłowością?

Pokochałam sjestę przy Moście Karola. Pobudka dźwiękami jazzowego Bridge Bandu o 16.30 to najprzyjemniejszy moment dnia. Budziły się zmysły i budziły uczucia. Upał ogrzewał ciało. A muzyka wpływała na pogodny nastrój.

L1100452lilTuż obok wieży ten żółty budynek z dwoma dachami to hotel, który swoim genialnym położeniem dawał tyle możliwości odkrywania Pragi

Wieczorami wracając do hotelu ze starego miasta, przedzierając się przez niebotyczne ilości ludzi zaskakiwał mnie kwartet smyczkowy umiejscowiony gdzieś po środku mostu. Próbowałam jeszcze z daleka wyłapywać dźwięki smyczków spomiędzy gwaru miasta. One wywoływały romantyczne odczucia. Mniej już było parno i upalnie. I mniej zmysłowo. Za to bardziej wrażliwie i romantycznie. Zachód słońca gdzieś obok Hradczan z akompaniamentem klasycznej muzyki na instrumenty smyczkowe, powodował lekkie zamglenie w oczach i wilgotniejsze spojrzenia.

L1100295llZachód słońca na tle Zamku na Hradczanach

Czechy 140ll
Wieczorny romantyzm z miłością w tle :)
L1100634ll
Hradczany w nocy

Za to noc otaczała mnie długo ogólną zabawą i gwarem. Hotel z tym położeniem miał wspaniałą zaletę, że z okna mogłam patrzeć na Most Karola, ale okoliczne restauracje i kawiarnie tętniły życiem do późna. Noc dopiero koło świtu zapadała na chwilkę w odpoczynek w ciszy. Niedługo jednak po tym wchodzili pierwsi ludzie, którzy chcieli zrobić zdjęcia mostu bez tłumów. Wychodziły pary młode, które robiły sobie tu sesje zdjęciowe, lub modelki, które zaczynały tu pracę skoro świt, bo i światło doskonałe, a i ujęcia można zrobić ciekawe.

L1100648ill
Sesje zdjęciowe tuż po wschodzie słońca to jedyny moment, żeby zrobić dobre ujęcia na Moście Karola bez tysięcznego tłumu
Czechy 337lil
Zadziwiająco dużo nowożeńców skośnookich można było tu spotkać
Czechy 207ll
Pełnia szczęścia....
Czechy 355ll

Czechy 346llSesje modowe też często spotykałam

L1100658ll

L1100717ilii
L1100734ill

I ja też chciałam mieć pozowaną pamiątkę z Pragi :)

I ja wychodziłam wcześnie rano żeby posłuchać brzmienia własnych kroków na kamieniach mostu i przyjrzeć się mu odrobinę lepiej. Obejrzeć Wełtawę w porannym słońcu i Zamek na Hradczanach w pełnej krasie, a także sprawdzić czy Orloj - średniowieczny zegar astronomiczny na Starym Mieście wskazuje prawidłową godzinę.:)

L1100330llOrloj - średniowieczny zegar astronomiczny
Czechy 399lil
Rzeźby zdobiące Orloj
Czechy 401ll

Poranna Praga kusi powiewem świeżości i czystości. Jest kusząca, ale w bardziej nieśmiały sposób. Jakby niewinna choć już budzi się powoli, żeby w południe kusić dojrzale i z premedytacją. A kawa o poranku siedząc na moście smakuje lepiej niż gdziekolwiek indziej.

L1100667ill

L1100664l

L1100678ll

Most Karola o poranku bez tłumów prezentuje się najlepiej

Czy żałuję, że tak późno trafiłam do Pragi? Nie. Niektórzy mówią, że wszystko ma w życiu swój odpowiedni czas. Może kiedyś byłoby za wcześnie i nie odczułabym tętna tego miasta. Może wcale nie zrozumiałabym jaką energię i moc posiada w sobie i ile wrażeń można w niej przeżyć. Może moja dojrzałość wspaniale się zgrała z tętnem tego nieprzeciętnego miasta i to właśnie teraz był dla mnie odpowiedni czas, żeby odkrywać Pragę...

Czechy 229ilWidok na miasto z Zamku na Hradczanach
L1100597ll
Most Karola z brzegu Wełtawy

Przyznaj, że Norwegia nie ma sobie równych!

L1090452ll
Zaraz po powrocie z Norwegii na facebooku opublikowałam zdjęcia z dwóch charakterystycznych miejsc. Od razu odezwał się do mnie kolega, który w Norwegii był w poprzednim roku. Napisał: Przyznaj, że Norwegia nie ma sobie równych w Europie. Uśmiechnęłam się. Myślę, że wiele osób ma podobne odczucia po powrocie z tego niesamowitego kraju.
 
Wylądowałam na lotnisku w pobliżu Oslo i zaskoczyło mnie jedno. Lotnisko nie jest jakoś wyjątkowo okazałe. Raczej niewielkie i trochę jakby wyglądające na lokalne. Na lotnisku komunikaty w języku polskim! Jak miło :) czyli to kraj, który zdaje sobie sprawę, że nie dość, że Polacy przyjeżdżają tu do pracy, to również w celach turystycznych.
 
Z Oslo do Stavanger droga daleka z przeprawą promem i z długimi żmudnymi kilometrami, po których wszyscy jeżdżą zgodnie z przepisami... Dla Polaków koszmar :) bo jak tu nie czuć pokusy żeby przyspieszyć i pokonać odległość w bardziej żwawym tempie niż owe 'pięćdziesiątki' i 'osiemdziesiątki'. Jednak te ograniczenia prędkości mają chyba ukryty cel w sobie :) po drodze jest wystarczająco dużo czasu, żeby oglądać kraj. Oglądać, podziwiać, zachwycać się. Ktoś może mi zarzucić, że z moim egzaltowanym podejściem do wszystkiego nie jestem ani trochę obiektywna i wiarygodna. Jak tu wierzyć komuś kto gdziekolwiek nie pojedzie ten potem wszędzie mówi, że było pięknie, i że dech zapierało, i że koniecznie trzeba jechać jak się ma możliwość. Jak powiedzieć, żeby było wiarygodnie i do tego żeby choć odrobinę obrazowało jaki to niesamowity kraj...
Jakby tu...
Może tak....:
 
Jedziesz, płyniesz, podróżujesz wzdłuż wybrzeża. Na początku przypominałam sobie słowa kilku osób, które kochają Norwegię (zatem nie są obiektywne zupełnie:), że to kraj przepiękny, i że idealny, i że ulubiony.. Coś mnie jakoś powstrzymywało, żeby wierzyć. Bo niby czemu ten ma być piękniejszy. Przecież lata tam nie uświadczysz. Zima prawie cały rok. Białe noce i owszem są, ale są też i noce polarne. Słońce tu zagląda wprawdzie, ale jakoś tak nieszczególnie często i nie jakoś wybitnie chętnie. Niby jest zielono cały rok.. Jest. Widoki niepowtarzalne. Są. Te urocze drewniane domki. Prawda. To niestety wszystko prawda :)
 
Pierwsze parę kilometrów nie poddaję się tej ogólnej 'psychozie' zachwytu. Myślę sobie - jestem twarda, już niejedno widziałam. Jak to niektórzy mówią: 'przecież wszędzie jest tak samo, nie ma czym się zachwycać'. Te parę kilometrów oporu mija nadspodziewanie szybko. Przychodzi czas na to, że zaczynam się łamać. Jeszcze walczę ze sobą i nie pozwałam sobie na taką otwartą ekscytację. Jeszcze nie pokazuję, że już mnie to rozkłada na części pierwsze. Jednak czuję, że walka nie potrwa długo i polegnę z kretesem na tym polu. Aż w końcu daję sobie spokój i oficjalnie z premedytacją zaczynam już wzdychać i nabierać zdecydowanie więcej powietrza. Oczy zaczynają błyszczeć i przyglądać się wszystkiemu z pełnią oczarowania. Ten krajobraz wdziera się do świadomości. Góry, zatoki, jeziora, drzewa, łąki i domy. Wszystko zadbane. Wszystko wyglądające idealnie.
L1090579ll
 Typowe krajobrazy Norwegii
L1090584ll
L1090595ll
L1090763ll
Domek z taką 'miejscówką" - marzenie :)
Norwegia 024ll
DSC00058ll
Uliczki Stavanger
L1090515ll
L1090485ll
L1090538ll
Znak, że ilość Polaków w Norwegii wciąż się zwiększa
DSC02952ll
W Stavanger po godzinie 22 jest wciąż jasno
L1090329ll
Zachód słońca po godz. 23, a było jeszcze prawie 20 dni do najdłuższego dnia w roku - wtedy słońce zachodzi tam ok północy
 
A fiordy z ręki jedzą.. 
I tu muszę zadać kłam tym słowom! Nie ma szansy, żeby mi fiordy z reki jadły... To ja im jadłam z ręki. Bez sprzeciwu i do tego sama się napraszałam. Nie byłabym w stanie się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie. Nawet nie miałam zamiaru protestować. Nie przyszło by mi to do głowy.
 
Wchodząc na półkę skalną zwaną Amboną masz ok 2-3 godzin czasu na zachwyt po drodze. W czasie drogi myślę sobie, że nawet jak ten fiord nie zrobi na mnie jakiegoś większego wrażenia to sama droga jest fascynująca. Mimo pewnego zmęczenia i wysiłku włożonego we wspinaczkę, uczucie zachwytu wciąż gdzieś jest pod skórą.
 
Gdzieś około połowy drogi na szczyt podsłuchałam przypadkiem rozmowę idącej niedaleko mnie wielopokoleniowej rodziny. Babcia lekko dysząc pytała swoją córkę:
 
- Gdzie jutro idziemy?
 
- Nie wiem mamo. Zdecydujemy rano.
 
Babcia na to:
 
- Po wczorajszym ciężkim dniu wieczorem mówiłam, że już nigdzie z Wami dziś nie pójdę. Przy śniadaniu rano zaczęłam się łamać, choć nadal myślałam, że zostanę w hotelu. A teraz wiem, że warto było się wybrać mimo, że wieczorem będę znowu narzekać, że nigdzie z wami nie idę jutro.
 
:)
 Norwegia 079ll
Początek drogi na fiord
Norwegia 135ll
Łagodne części trasy
Norwegia 095ll
Bywało mniej łagodnie
Norwegia 183ll
Widok po drodze
Było coraz wyżej i coraz bardziej olśniewające widoki z góry. Aż wreszcie... Jest! Półka skalna zwana Preikestolen (Ambona). Rozciąga się z niej widok na fiord Lysefjorden. Jeden z najpiękniejszych w Norwegii. Ambona jest na wysokości 600 m nad fiordem. No i znowu wciągam powietrze głębiej. Zastygłam na chwilę. Olśniewający widok. No nie mogę napisać inaczej... Naprawdę olśniewający. Niestety było już około południa i tłumy były wszędzie. Jedni piknikowali sobie na skałach. Inni namiętnie robili sobie 'selfi z dziubkiem' i bez dziubka. Jeszcze inni tak jak ja wyraźnie czuli się pokonani widokiem... Tam na górze przestają boleć mięśnie, nie czuje się zmęczenia. A adrenalina napływa do krwiobiegu w takim tempie, że zapomina się o całym świecie i chce się zachować to uczucie i te widoki na zawsze.
 Norwegia 182ll
Już się wyłania..
L1090455ll
Czyż to nie jest wspaniały widok...?
Norwegia 262ll
DSC09988ll
"Shrek, ja w dół patrzę" :)
Wiele osób podchodzi do krawędzi, żeby spojrzeć w dół. Niektórzy siadają na krawędzi. Trochę im zazdroszczę i też tak chcę. Jednak bezpieczniej jest położyć się na skale i w ten sposób spoglądać w dół. 600 m w dół do tafli wody... Widok skał wznoszących się nad językiem wodnym jest nie z tej ziemi... :)
 
I mimo, że jest tu mnóstwo ludzi, mimo, że w samotności może byłoby to jeszcze bardziej oszałamiające wrażenie, to jednak na zdjęciach ta ilość ludzi w kolorowych ubraniach wspaniale się komponuje z tym miejscem.
 
Norwegia 283ll
Selfie z takim widokiem, bezcenne!
Norwegia 301ll
Zwycięstwo :)
Norwegia 344ll
Dalajlama? :)
Norwegia 324ll
Norwegia 413ll
Dziewczyny łapią promienie słońca :)
Istnieje legenda dotycząca Prejkestolen.
Między płaskowyżem klifu, a górą jest pęknięcie. Mówi się, że w dniu zaślubin siedmiu sióstr z siedmioma braćmi z Lysefjordu, płaskowyż oderwie się od góry i wpadnie do fiordu, tworząc ogromną falę, która zniszczy całe życie w tej okolicy. Pamiętajcie, że zostaliście ostrzeżeni. Choć w tych czasach na szczęście (w obliczu tej legendy) rodziny bywają mniej liczne i trudno będzie znaleźć taką ilość rodzeństwa, które będzie miało ochotę akurat w tej 'konfiguracji' wziąć ze sobą ślub :)
 
DSC03075ll
Grubość pokrywy śnieżnej  na drodze, którą dojeżdża się do miejscowości Forsand, a stamtąd pieszo na szczyt Kjerag... W czerwcu...
L1090659ll
 
Kolejnego dnia czekał na nas znowu dzień wspinaczki. Tym razem na Kjerag. Około 5 godzin wspinania. Słynny głaz, który utknął między dwoma skałami. Nie spodziewając się, że wybiorę się w najbliższym czasie do Norwegii to nawet nie było jeszcze okazji marzyć, że stanę kiedyś w tym miejscu. A tu się okazuje, że spełniają mi się marzenia, o których jeszcze nawet nie zdążyłam zamarzyć.. Niepoliczalną ilość szczęścia mam w życiu! :)
 
U podnóża góry pan parkingowy zasugerował, że w tych butach co mam na nogach nie jestem tam w stanie wejść. Podejście jest trudne i większość drogi jest pokryta śniegiem. Trochę ostudził mój zapał. Jednak postanowiłam spróbować i ewentualnie jak nie będę dawała rady to zawrócę... Po drodze mijaliśmy osoby przygotowane do tej wspinaczki profesjonalnie. Ubrane w spodnie narciarskie i buty śniegowe. O czapkach i rękawiczkach nie ma już nawet co wspominać... Moje przygotowanie do tej wspinaczki było żałosne, a nawet karygodne.. Buty sportowe z Biedronki (wprawdzie idealnie czerwienią pasująca do koloru kurtki, jednak funkcjonalność górska niewielka), kurka skórzana (może i mniej przewiewna, ale ciepła daje tyle co kot napłakał), brak czapki i rękawiczek. Jedynie szalik i sweter z kapturem odrobinę ratowały sytuację.
 
Mimo lekkiego ostudzenia zapału. Postanowiłam spróbować i nie marudząc próbować jak daleko dojdę. Obiecałam sobie, że będę tym razem rozsądna i jak tylko uznam, że sytuacja jest niebezpieczna to zrezygnuje w porę. Wyznaczona trasa od razu dała się we znaki. Pierwsza góra była stroma choć dobrze przygotowana i można było wspinając trzymać się łańcuchów wbitych w skałę dla bezpieczeństwa turystów. Zasapałam się już przy pierwszym wzniesieniu. Oddech ciężki i rwany dał się pewnie słyszeć jeszcze u podnóża góry :) Na razie było jeszcze słońce i nawet podmuchy wiatru były łagodne. Jednak już gdzieniegdzie leżały spore łachy śniegu. Wyznaczony szlak jednak w dalszej części prowadził zboczami gór całkowicie pokrytych śniegiem. Buty lekko już przemoczone dawały jeszcze radę bez szemrania :) Z każdą setką metrów wiatr zaczynał mocniej wiać, a i słońce kryło się za chmurami coraz częściej. Temperatura też spadała. Nogi w śniegu zaczęły się zapadać po kolana. Wiatr stawał się dokuczliwy. Postanowiłam na kaptur zawiązać jeszcze szalik na głowie. Mój wygląd łudząco zaczynał przypominać babuleńkę, ale chroniło to przed zimnem i zacinającym gdzieniegdzie wiatrem. Moja skórzana kurteczka chroniła wprawdzie od wiatru plecy, ale była krótka i biodra były zupełnie odsłonięte i zmarznięte. Przypomniałam sobie, że mam w plecaku drugi szalik i nim owinęłam sobie biodra. Od razu zrobiło się cieplej. Ręce w miejscach bardziej łagodnych, gdzie nie było konieczności trzymania się łańcuchów chowałam do kieszeni spodni, żeby nie przemarzły na kość. Mój ubiór sugerował kompletny brak doświadczenia i niewiedzy dotyczącej wspinania się na fiordy w czerwcu w Norwegii. I muszę przyznać się bez bicia, że rzeczywiście nie sprawdziłam nawet czy w tym regionie, na tej wysokości i o tej porze roku, już stopniała cała pokrywa śniegowa... Trzy godziny wspinania w tych warunkach były dość wyczerpujące i odrobinę niebezpieczne. Jednakże wystarczy odrobinę uporu i sporo ostrożności, żeby dotrzeć na szczyt w pobliże Kjerag.
 Norwegia 546ll
Babuleńka w drodze na Kjerag, buty już lekko mokre. Później nogi miałam mokre prawie po kolana.
Norwegia 516ll
Przy stromych podejściach pomagały łańcuchy wbite w skałę
Norwegia 556ll
Gdy się dobrze przyjrzeć to widać wydeptaną ścieżkę na szczyt i już prawie na szczycie malutkie sylwetki ludzi. To jedna z kilku gór do pokonania na tym szlaku
Dotarliśmy.
Nie było siły. W tym miejscu już nawet nie próbowałam się powstrzymywać. Moje reakcje na ten widok były głośne i egzaltowane. I nie uwierzę, że większość z ludzi tak nie reaguje w tym miejscu.. ;) Nawet jak ktoś jest osoba powściągliwą i stonowaną. Tu nie można się nie zachwycać. Naprawdę nie da się! :) To jest silniejsze od człowieka...
 
Oczywiście całą drogę myślałam o tym, że chciałabym spróbować stanąć na tej charakterystycznej skale. Choć dawałam sobie możliwość stchórzenia w ostatniej chwili. Kiedy byliśmy już na miejscu wiedziałam, że wejdę na to 'jajo' utkwione między skałami. I że wcale się nie boję. Wiem, że chcę tam stanąć. Poczuć tę wysokość pod nogami. Chce poczuć przestrzeń. Chciałam się tam znaleźć, chłonąć energie tych niesamowitych skał.
Norwegia 582ll
Widok na Lysefjord ze szczytu Kjerag
Norwegia 645ll
Absolutne oczarowanie tym widokiem
I nawet jeżeli moje własne reakcje i zachwyty mogą być nieobiektywne, bo dość często wykazuję przesadę w reakcjach to na potwierdzenie moich słów i odczuć mogą być słowa towarzysza podróży. Człowieka powściągliwego i wykazującego dystans do wielu rzeczy. Powiedział:
 
- Dużo już w życiu zwiedziłem, wiele interesujących miejsc... Ale ten widok jest chyba najpiękniejszym jaki w życiu widziałem....
 
Wodospad szumiał spływając falą ze skał do wód fiordu. Mgiełka drobniutkich kropelek wody z wodospadu unosiła się w powietrzu tworząc lekko magiczne wrażenie. Słońce jeszcze oświetlało zielone stoki fiordu. Brodząc w śniegu odczekałam na swoją kolejkę, żeby wejść na skałę i pozować do zdjęć. Taką pamiątkę muszę mieć.
 DSC00190ll
A dół prawie tysiąc metrów. Wrażenia nie do opisania...
Norwegia 652ll
Na skale na chwilę świat mi się zatrzymał... Czułam to w całym ciele. Nie istniało nic poza tym miejscem. Nie istniało zimno ani wiatr. Nogi miałam wprawdzie trochę ciężkie, jednak duszę lekką jak piórko. Kompletnie niewytłumaczalną lekkość. Strach nie istniał. Świat zewnętrzny przez chwilę do mnie nie docierał. Trochę chyba narkotyczne uczucie. Nie mogę jednak potwierdzić czy to prawda, bo nie mam doświadczenia z odurzaniem się czymkolwiek. W każdym razie to było trochę tak jakby cały świat gdzieś mieścił się we mnie, a ja byłam jego nierozerwalna cząstką. A jednocześnie jakby cały świat, który był poza tym miejscem, nie miał żadnego znaczenia. No i to poczucie, że jest się takim malutkim, niewiele znaczącym punkcikiem w świecie było oczyszczające i dające lekkość istnienia...
 
Chciałabym tam wrócić, żeby to uczucie znowu mnie ogarnęło.
Norwegia 781ll
W szybkim tempie idzie deszcz
Jednak wrócić to na razie należało ze szczytu. A tu mimo, że jeszcze 5 minut temu było słonecznie to już było widać, że idzie i to w szybkim tempie deszcz. Niebo ciemniało i szła ciemna fala chmur deszczowych. Po 20 minutach schodzenia w dół zaczął się deszcz. W sumie to nie robiłoby na mnie wielkiego wrażenia, bo przecież nogi i tak miałam przemoczone do kolan przez brodzenie w śniegu. Mimo to obawiałam się, że cała przemarznę. A oprócz tego po mokrych skałach mocno ślizgały się buty, co bywało momentami niebezpieczne zwłaszcza w miejscach gdzie nie było do przytrzymywania się łańcuchów. No i obawiałam się o aparaty fotograficzne, którym wilgoć jakoś szczególnie nie służy. W deszczu udało się zejść nie łamiąc nóg i chowając sprzęt pod kurtkę. Zmęczenie i zimno, a nawet zacinający deszcz nie zatarł wrażeń ze szczytu. Niezapomnianych wrażeń...
 
L1090718ll
Dowód na to,że Norwegowie to dowcipny naród :) to chyba przydrożny strach na wróble :)

Jak to możliwe, że kocham podróże, a nie lubię wyjeżdżać?

L1050655ill

Kocham jeździć. Czy to samochodem, czy pociągiem, czy też latać samolotem. Jeżeli jest możliwość i okazja, chętnie z niej korzystam. Podczas ostatniej wycieczki wpadła mi do głowy taka cicha modlitwa: żeby nigdy mi nie minęło to swoiste zadziwienie światem, żebym nie przestała się zachwycać niesamowitościami jakie dają podróże. I nie ma znaczenia czy podróż jest na drugi koniec świata, czy to przejażdżka do pobliskiej mojej rodzinnej wsi. Niech zawsze będzie tak samo, że w zależności od pory roku zachwyca mnie świat na swój sposób.

Niech zostanie we mnie na zawsze ekscytacja poznawaniem nowych miejsc i ludzi, ale też niech nie opuszcza mnie oczarowanie nawet tym co już znam. Oby zawsze urzekało mnie nie tylko piękno przyrody, a także to co człowiek zbudował. A i sam człowiek ze swoja odrębnością kulturową, religijną i fizyczną niech olśniewa mnie zawsze..

Jeżeli gdzieś zagubię po drodze to moje zadziwienie, to stracę jakąś część siebie....

Ta moja miłość do podróży nie jest tylko 'różowa' ma swoje minusy.

Zauważyłam, że gdziekolwiek jadę, czy to w daleką podróż, czy nawet gdzieś blisko wybierając się na przejażdżkę rowerem, w środku mnie jest takie zaniepokojenie i ogromne oczekiwanie. Nie ma znaczenia czy czekam na tę podróż od wielu dni, czy okazało się w ostatniej chwili, że gdzieś jadę. Zawsze jest tak samo. Nie lubię tego napięcia i pewnej nerwowości. Czasem jest to na tyle dokuczliwe odczucie, że przez chwile wolałabym nigdzie nie jechać. Dopiero po pewnym czasie, już będąc w drodze odkrywam, że jest wspaniale, i że oczekiwanie i przestrach zniknął.

Moment wyjazdu, właśnie samego wyjazdu, jest zaskakujący i niepokojący. Takie mam myśli z 'tyłu głowy', że czegoś zapomniałam, albo czegoś nie załatwiłam. Niepokój przed wyjazdem, obawa. Nie jest to coś paraliżującego tylko tworzy we mnie napięcie. Swoiste i odczuwalne. I to nie ma znaczenia czy wyjeżdżam w podróż daleką, czy bliską. Tak samo jest kiedy wracam z podróży do domu. Pakuję się i odczuwam napięcie. Czasem myślę, że to żal, że muszę wracać z miejsca, które mnie urzekło. Nie ma też znaczenia czy podróż trwała dwa dni, czy dwa tygodnie. Niepokój jest zupełnie ten sam. Wyjeżdżanie z jakiegokolwiek miejsca czy to z domu, czy z egzotycznego miejsca powoduje zaniepokojenie. Prawdopodobnie jest to typowy rajzefiber. Tyle, że zawsze sądziłam, że ten rodzaj niepokoju dotyczy tylko wyjeżdżania z domu w podróż, a nie powrotu. Gorączka przed podróżą nie dotyka mnie jakoś uciążliwie, ale istnieje i jest delikatnie odczuwalna zawsze.

Nie ma to nic wspólnego z tym, że kocham podróżować, odwiedzać różne miejsca w Polsce czy za granicą. Entuzjastycznie podchodzę do każdego wyjazdu, oglądam mijane krajobrazy, zwiedzam odwiedzane miejsca. Próbuje poznać smaki i zapachy. A jednak za każdym razem zanim nie wyruszę ten specyficzny nastrój jest we mnie zawsze.

Wykombinowałam sobie w głowie, że za każdym razem jest to żal, że muszę opuścić miejsce, w którym aktualnie jestem. Zadziwiające jest też to, że ta lekka obawa mija bardzo szybko. Już niedługo po wyruszeniu w drogę to mija zupełnie i rozpoczyna się delektowanie frajdą jaką daje wyjazd.

Teneryfa 780ia

Mam jeszcze inny specyficzny charakterystyczny stan, powtarza się również za każdym razem. Choć ten stan w odróżnieniu od rajzefiber staram się kontrolować :) To jest coś zadziwiającego. Tyle, że ten jest najbardziej odczuwalny w podróżach samochodem. I to szczególnie kiedy podróżuje samotnie. Kiedyś uświadomiłam to sobie szczególnie mocno jadąc w długa podróż po Polsce. Wyjeżdżałam jeszcze przed świtem z domu. Zanim wyszłam zjadłam śniadanie, choć to prawie noc jeszcze była. Zgodnie z "zasadą mamusi" - nie wychodź z domu na głodnego :) Oczywiście zaopatrzenie w prowiant na cały dzień zabrałam również ze sobą.

Wsiadłam do samochodu, podjechałam jeszcze na stację benzynową. Potem już rozsiadłam się wygodnie za kierownicą i ruszyłam w drogę. Ledwo wyjechałam ze stacji już wiedziałam, że zaraz zabiorę się za drugie śniadanie, które miałam przygotowane i leżało obok na siedzeniu pasażera. Nie miało znaczenia, że jakieś 10 minut temu jadłam pierwsze nocne śniadanie. Nie zastanawiałam się nad tym jakoś szczególnie po prostu poddałam się tej ochocie. Wyjęłam kanapki i zaczęłam się oddawać przyjemności jedzenia w czasie podróży samochodem. Kiedy już napełniłam się prawie do granic możliwości mojego żołądka wiedziałam, że to jest ten moment, w którym podróż zaczyna być pełnią szczęścia :)

Później zaczęłam rozsądnie myśleć i zastanawiać się jak to się dzieje, że po zjedzeniu lekkiego posiłku, na który nie miałam jeszcze tak naprawdę ochoty przed świtem, w momencie ruszenia w podróż samochodem odczuwam nieodpartą chęć objadania się i to w dużej ilości. Po dłuższym zastanowieniu się uzmysłowiłam sobie, że mam tak za każdym razem. Było tak zawsze tylko nie zwracałam na to większej uwagi. I do tego tylko wielkim wysiłkiem rozsądku powstrzymuję się od zjedzenia już na początku podróży całodziennych zapasów prowiantu. Sądzę, że jest to jakiś inny głód niż fizyczny (bo ten nie miałby jeszcze szansy być odczuwalny). Prawdopodobnie jest to jakiś głód emocjonalny lub jest to sposób na zagłuszanie niepokoju związanego z wyjeżdżaniem. W każdym razie zaspokajanie tej potrzeby sprawia mi dużą przyjemności i nierozerwalnie łączy się z miłością do podróży :)

llPodróż takim cacuszkiem? Czemu nie.. :)

Żydzi ortodoksyjni w Jerozolimie

 

Izrael 1049ll
Myśl, prawie jak u dziecka mnie uderzyła zaraz po wjeździe do Jerozolimy wieczorem: oni tu nawet do sklepu chodzą tak ubrani....... W duchu śmiałam się z siebie, ale nie miałam się odwagi przyznać do tej myśli nikomu :)
 
Mnóstwo ortodoksyjnych Żydów chodzących po ulicy. Nareszcie, czekałam na to właśnie! Wiedziałam, że od rana kolejnego dnia czeka mnie ekscytacja i już się cieszyłam na to. Zmęczenie podróżą z Petry w Jordanii dawało się we znaki. Mimo to trudno mi było zasnąć, gdy w głowie kłębiło się pełno myśli jakie przeżycia mnie czekają jutro.
 
DSC02756ll
"Czy jesteś świadomy"... Przeczytaj zanim zaczniesz zwiedzać
Pierwszy wybór padł na dzielnicę zachodnia - Mea Sherim - czyli dzielnicę Żydów ortodoksyjnych. Właśnie po to, żeby przyjrzeć się codziennemu życiu w tej egzotycznej części miasta. Chcę być zaskakiwana i zadziwiona. Chcę zrobić mnóstwo zdjęć. Chcę zasmakować atmosfery. Przy zbliżaniu się do tej dzielnicy szybko dają się zauważyć plakaty 'uświadamiające'. Prośby, żeby uszanować ich kulturę, religię i tradycję. Należy pamiętać o skromnym ubraniu i stosownym zachowaniu. A także aby nie chodzić grupami i nie robić im zdjęć. I co ja mam zrobić? Jako to nie robić zdjęć? Najpierw mam straszny żal, potem kombinuje jak z ukrycia choć parę ujęć zrobić. Kiedy wyjmuje aparat i otwarcie zaczynam fotografować, zasłaniają twarze lub się odwracają. Oczywiście, że czuje się urażona na początku i wpadam w czarną rozpacz. Jednak po jakimś czasie doskonale to rozumiem i staram się 'nie wchodzić z butami' w ich życie. Przecież też nie chciałabym być traktowana jak ciekawostka turystyczna. To ich życie - codzienne, religijne, ubogie i z zasadami. Z zasadami, których się trzymają od wieków. Dzięki temu przywiązaniu do tradycji i przede wszystkim do religii, przetrwali wiele krzywd i tragedii. A ja dzięki temu mogę dziś oglądać z boku to życie i poznawać je, a nawet podziwiać. Myślę, że zostałam oczarowana. Zafascynowała mnie ta kultura. Pociąga mnie ich odmienność. Tak różna od życia, które znam na co dzień. Pozostawałam pod ogromnym wrażeniem. Chciałam być blisko. Poznawać zapachy i smaki tej kultury. Powiem szczerze, że chciałam się po prostu gapić :) Fascynacja nie opuszczała mnie przez cały czas pobytu. Unosił mnie entuzjazm, mimo zmęczenia wielogodzinnym zwiedzaniem Jerozolimy.
 DSC02415ll
DSC02442lli
L1080941ll
DSC02452ll
Jedno z zacisznych podwórek z toczącym się powoli życiem. Pranie się suszy, dzieci się bawią bezpiecznie. Panuje ujmujący spokój. W powietrzu unosił się zapach suszącego się w słońcu prania.
DSC02542ll
Tak liczne rodziny to widok zupełnie normalny
Przyciągała mnie ta zamknięta na pozór dzielnica. Gdzie życie ma swój rytm podporządkowany religijnym przykazaniom. Gdzie religia wyznacza drogę przez życie. Może komuś z nich to przeszkadzać, ktoś może się buntować i szukać wolności. Jednak obserwując życie Żydów ortodoksyjnych zauważyłam u nich pokorę i spokój. Urzekło mnie to.
 
W  Mea Schearim  warto się zanurzyć w gwar ulicy. Warto nasycić oczy widokiem ludzi. Kobiet w perukach, mężczyzn w chałatach, surdutach, kapeluszach i futrzanych czapach. Widok pejsów zadbanych i poskręcanych u dorosłych mężczyzn jak i u małych chłopców jest dość rozczulający. Po babsku zastanawiałam się czy muszą spać w papilotach, czy używają lokówek, żeby skręt był aż tak dokładny. Pamiętać warto o własnym skromnym ubraniu i nieostentacyjnym wyjmowaniu aparatu fotograficznego. I wtedy na spokojnie jest możliwe zrobienie ciekawych ujęć. By potem wspominając Jerozolimę móc nacieszyć oczy również zdjęciami.  Oglądając dziś te fotografie słyszę jakby dźwięk języka hebrajskiego i jidish, który otaczał nas na ulicach.  Przyjemnie było być otoczonym zapachami, smakami i dźwiękami z ulic jerozolimskiej dzielnicy ortodoksyjnej. Tu panuje taka naturalna, niewymuszona atmosfera. Po pewnym czasie przyglądania się i 'śledzenia' może przyjść do głowy myśl - kto tu jest bardziej normalny - Europejczycy ze swoja wolnością i rozpasaniem, czy może właśnie żyjący zgodnie z zasadami i religijnymi nakazami Żydzi. Kto jest bardziej wolny? Kto jest szczęśliwszy? Oczywiście to są pytania, na które nie sposób odpowiedzieć. Bo zadowolenie i poczucie szczęścia jest indywidualne. Co można mądrego powiedzieć o miejscu, w którym się jest dwa czy trzy dni i ogląda się je oczami pełnymi tylko zachwytu i emocji. Żadnej tu racjonalnej myśli ani prawdziwej 'naukowej' obserwacji nie dokonałam. Byłam osobą, która patrzyła na wszystko z boku nie nawiązując bliższych kontaktów. A że skłonna jestem raczej do idealizowania niż do krytykowania to i obiektywna jestem mało :)
 
Fascynujące ulice dzielnicy Mea Sherim:
 DSC02458ll
Izrael 1034ll
Izrael 1033ll
L1080931ll
L1080935ll
L1080954ll
L1080964ll
Zakupy w czwartek przed szabatem
DSC02430ll
DSC02435ll
I ja tu byłam... :)
DSC02467ll
L1080938ll
L1080983ill
L1080984lil
L1080999ll
L1080980ll
Sklep z zabawkami
L1080966ll
 
Szabat zdumiał mnie wymarłymi ulicami w piątek po południu. W centrum nie jeździ komunikacja miejska. A i samochodów osobowych się  nie widuje. Te pustki na ulicach wydawały mi się niepokojące. Zszokowała mnie mała ilość ludzi na ulicach. A ci którzy musieli się gdzieś przemieścić chodzili pieszo środkiem ulicy. Poruszając się dość szybkim krokiem. Ten szybki krok wydaje mi się jedną z charakterystycznych cech. Jako, że w szabat nie wolno podróżować, a ilość kroków, które można pokonać w ten dzień też jest ograniczona, oni pokonują niewielkie odległości jakby się wciąż spiesząc. Ilość dozwolonych kroków wynosi ok 2 tysięcy. Reglamentacja ilości kroków powoduje to, że w Jerozolimie jest ogromna liczba synagog (w 2000 roku było ich 1204), gdyż każdy z Żydów powinien móc dotrzeć do swojej świątyni nie łamiąc zasady limitu kroków.
 
DSC02628ll
Tętniąca zwykle życiem Jaffa Street - tu jakby wymarła w piątkowe popołudnie tuż przed szabatem
Szabat to największe święto. Ma być przedsmakiem ery mesjańskiej - to zapowiedź życia w raju, wiecznego święta i braku cierpienia. Czas odpoczynku i przyjemności. Mówi się o obowiązku radości w szabat. Radości soboty. Talmud zaleca osiągać ją przez takie przyjemności jak jedzenie, śpiewanie, zebrania towarzyskie, a zwłaszcza spędzanie czasu z rodziną i pożycie seksualne z małżonkiem. Tradycyjnie przed szabatem gospodyni zapala dwie świece - często wystawione w oknie.  Zakazana jest praca zarobkowa, sprzątanie, rozniecanie ognia (i używanie elektryczności), a także podróżowanie na większe odległości. Jednak w wypadku zagrożenia życia ludzkiego, dla ratowania osoby w niebezpieczeństwie, każdą z tych reguł wolno, a nawet należy złamać. Co do zakazu używania elektryczności - nie jest restrykcyjnie przestrzegana ta zasada i w oknach domów często widać zapalone światła. Dzięki tym zapalonym światłom mogłam podglądać fascynujące sceny z posiedzeń rodzinnych. Gwaru rozmów, śpiewów i spotkań towarzyskich. Mężczyźni ubrani w stroje świąteczne. Nawet przy stole nie zdejmują swoich ogromnych świątecznych futrzanych czapek i kiwając się w charakterystyczny sposób śpiewają i modlą się. Zastawione jedzeniem stoły to główne miejsce w domu. Jako, że w szabat nie wolno gotować, posiłki przygotowywane są wcześniej i przechowywane w specjalnej części pieca zwanej szabaśnikiem, który je stale podgrzewa.
 
Wieczorem ok godziny 22 padła propozycja nie do odrzucenia - idziemy szukać miejsca, gdzie Żydzi witają szabat, gdzie gromadzą się mężczyźni. Modlą się i śpiewają witając sobotę, dzień święty. Wyszliśmy na opustoszałe ulice. Był wietrzny wieczór. Na ulicach raczej pusto. Oprócz poruszających się nielicznych osób zdążających do rodziny, czy przyjaciół na wieczorną kolację. Ich stroje odmienne od codziennych. Świąteczne chałaty w jasnych kolorach, białych, złotych lub kremowych są urzekające. A ogromne futrzane czapy niezwykłe. Od razu przypomniały mi się zamierzchłe czasy, gdzie i u mnie na wsi miało się niedzielne ubranie, które nie było zakładane w zwykły dzień jedynie na niedzielną mszę w kościele i niedzielny obiad.
 
DSC02636ll
Piątkowy wieczór - wymarła ulica, a po niej idąca środkiem para spiesząca się na szabat.
Przechadzając się po ulicach, szukaliśmy synagogi, gdzie słychać by było modlitwy nabożeństwa witającego szabat. Prawdopodobnie wyszliśmy za późno na te poszukiwania i nie udało się dotrzeć do żadnej synagogi, z której byłoby słychać głosy i śpiewy modlitewne. Mimo lekkiego rozczarowania rozglądaliśmy się wokół siebie w poszukiwaniu odświętnie ubranych nielicznych już grupek ludzi, którzy zdążali na kolacje szabatową. A z okien w niektórych mieszkaniach można było usłyszeć śpiewy rodzinne i gwar rozmów. Czuło się atmosferę świąteczną, radosną.
 
Żydzi nie są wylewnie serdeczni. Nie są szczególnie pogodnie usposobieni. Jakież było zatem nasze zdziwienie, gdy w tą piątkową noc podszedł do nas jeden ze spieszących się na szabatowy posiłek Żyd z pytaniem:
 
- Czy mogę wam w czymś pomóc?
 
Trochę skrępowani i zaskoczeni odpowiedzieliśmy grzecznie:
 
- My tylko tu spacerujemy i przyglądamy się.
 
Byliśmy lekko zawstydzeni i spłoszeni. Nie chcieliśmy popełnić jakiejś gafy, ani nikogo urazić tym naszym 'wścibstwem'. Bo czasem nie znając zwyczajów można niechcący obrazić kogoś swoim zachowaniem. Był dość potężnym mężczyzną o kręconych rudawych włosach i sympatycznej twarzy. Ubrany w futrzaną czapę i jasny surdut szeroko się uśmiechnął i powiedział:
 
- Mało znam angielski, ale może chcecie do nas zajść i zjeść kolację?
 
Myślę, że osłupienie w jakie nas wprowadził odrobinę go rozbawiło. Staliśmy zszokowani i grzecznie podziękowaliśmy. Choć w głowach kołatały nam się myśli i chęci: czy nie przyjąć zaproszenia...
 
- Może jednak się skusicie? Gdybyście zmienili zdanie to serdecznie zapraszam.
 
Kłaniając się bardzo serdecznie podziękowaliśmy tłumacząc się tym, że nie chcemy przeszkadzać. Życzyliśmy mu miłego wieczoru i pożegnaliśmy się uprzejmie.
 
Potem przechadzając się przez kilka minut w ciszy każde z nas analizowało sytuację. Aż w końcu zaczęliśmy się głośno zastanawiać czy dobrze zrobiliśmy, i że już nigdy taka okazja może nam się w życiu nie trafić. Następnie przyszły myśli, że może odmową właśnie mogliśmy go urazić. Pełni wątpliwości i odrobiny żalu, że nie skorzystaliśmy z takiego zaproszenia spacerowaliśmy jeszcze po tych opustoszałych ulicach. Długo się jeszcze zastanawialiśmy czy gdybyśmy się zdecydowali tak spontanicznie na wizytę u tego przyjaznego, nieznajomego Żyda to wiedzielibyśmy jak się zachować i np kiedy wyjść, żeby ani nie zasiedzieć się za długo, ani zbyt krótko oraz nie krępować domowników swoja obecnością. Trochę było nam smutno, bo chyba gdzieś tam pod skórą czuliśmy, że mogło to być niesamowite przeżycie. Po powrocie do hotelu zaczęłam szperać w internecie. Znalazłam notatkę, że i owszem warto skorzystać z takiego zaproszenia, i że to nie zdarza się często w stosunku do zupełnie obcych ludzi. Jednak dobrze jest znać w takim wypadku hebrajski lub być z kimś kto może być tłumaczem... Tym bardziej, kiedy domownicy np nie znają angielskiego. I mimo, że minęło już trochę czasu od tego zdarzenia kiedy o tym pomyślę czuje lekki żal do siebie. Często poddaję się emocjom i zachowuję w 'lekko' egzaltowany sposób, a w tym wypadku niestety chyba zbyt racjonalnie się zachowałam. Nie wiedzieć czemu akurat w tej sytuacji jakimś cudem głosy rozsądku się odezwały. I nie poddałam się wyraźnej chęci skorzystania z tego zaproszenia, żeby nie wykazać się brakiem ogłady czy znajomości zasad jakie obowiązują w ich życiu.
 
Szkoda...
 
Moim zdaniem spacer po Mea Shearim i Jerozolimie ortodoksyjnej jest największą atrakcją miasta.
 
W sobotę przed południem wybraliśmy się znowu do Dzielnicy Zachodniej. Wychodzący z synagogi Żydzi byli niezapomnianym spektaklem. Fascynujące przedstawienie jakim był pochód rozmodlonych i skupionych na rozmowach mężczyzn uświadomił mi, że to religia głównie męska. W odróżnieniu do kościoła katolickiego, w którym większość przychodzących do kościoła to kobiety. Mężczyźni przechadzający się po swoich uliczkach ubrani są odświętnie. Czasem gdzieś z boku przemknie też grupka kobiet, bardzo skromnie ubranych i dość cichych. Mężczyźni stanowią trzon i niekwestionowaną atrakcję sobotniego przedpołudnia w Jerozolimie.
 DSC02680ll
DSC02694ll
DSC02706ll
DSC02715ll
DSC02732ll
DSC02739ll
DSC02743ll
DSC02704ll
DSC02758ll
DSC02750ll
DSC02774ll
DSC02787ll
 
Najświętszym miejscem Judaizmu w Jerozolimie jest Ściana Płaczu. To najważniejsze miejsce dla wszystkich Żydów na świecie. Zwana jest ona również Murem Zachodnim i to jest bardziej poprawna nazwa, bo jako jedyna pozostała do dziś po Świątyni Jerozolimskiej. Choć mnie osobiście bardziej się podoba jednak pierwsza nazwa. Brzmi piękniej. Nazwa wzięła się od opłakiwania zburzenia świątyni przez Rzymian. Tu Żydzi nie przychodzą płakać (choć pewnie niejednemu się to zdarza). Przychodzą się tu modlić i robią to w charakterystyczny sobie sposób - całym ciałem. Oddają się w skupieniu modlitwie. Mimo tłumnego odwiedzania tego miejsca przez turystów ze wszystkich stron świata potrafią się zapamiętywać w modlitwie i nie zwracać uwagi na tłumy. Wierni zgodnie z tradycja wkładają karteczki z prośbami do Boga pomiędzy kamienie. Ściana z karteczek jest oczyszczana przed świętem Jom Kippur. Palone są potem rytualnie na cmentarzu.
 
Ściana Płaczu jest podzielona na 48-metrową część dla mężczyzn i 12-metrową dla kobiet. Ponadto kobietom nie wolno na głos odmawiać modlitw, śpiewać, czytać Tory oraz zakładać rytualnego szalu modlitewnego. Czynności te mogą wykonywać tylko mężczyźni. Żydówkom, które złamią powyższe przepisy grozić może nawet areszt.
 
Izrael 1082ll
Ściana Płaczu
IMG 9871ll
Wśród modlących się można dostrzec mężczyzn z telefonem. To dozwolony sposób łącznia się całą rodziną lub z kimś bliskim w modlitwie z Bogiem
Izrael 1098ll
Izrael 1125ll
Izrael 1129ll
IMG 9898ll
W wydzielonej części dla kobiet
Izrael 1091ll
Uroczystość Bar Micwy - kobiety mogą uczestniczyć w tym świętowaniu tylko zza płotu. Chłopiec podczas tej uroczystości staje się dorosły wobec prawa
Pierwszego dnia po 13 urodzinach chłopców uznaje się za dorosłych (tj. zdolnych do przestrzegania przykazań Prawa Mojżeszowego). Od tego czasu są odpowiedzialni przed Bogiem za swe czyny. Mogą brać pełny udział w uroczystościach religijnych, odbywających się w synagodze.
 
Podczas uroczystości bar micwy chłopcy wzywani są po raz pierwszy do odczytania fragmentu Tory oraz wygłoszenia do niej komentarza. Chłopcu zakłada się wtedy tefilin, czyli "filakteria" – małe, skórzane pudełeczka, które zawierają napisane na pergaminie wersety Tory. Jedno z takich dwóch pudełeczek znajduje się na czole, a drugie przymocowane jest do lewego ramienia u praworękich (u leworękich do prawego). Oznacza to, że chłopiec oddaje się na służbę Bogu wolą, czynem i rozumem. Wtedy otrzymuje również od rabina Torę i modlitewnik.
 
Izrael 1103ll
Nie wyglądają na 13 - latków. Podejrzewam, że wykorzystali okazję przyjazdu do Świętego Miasta, żeby tu uroczyście pod Ścianą Płaczu odprawić bar micwę
Karteczkil
Karteczki między kamieniami w Ścianie Płaczu
L1090213ll
Widok na Ścianę Płaczu wraz z Kopułą na Skale w tle
Jesteś w Jerozolimie. Koniecznie pojedź do Yad Vashem. Po Auschwitz to najważniejsze muzeum upamiętniające ofiary holokaustu... Moim zdaniem każdy powinien to miejsce zobaczyć. Każdy rozsądny człowiek powinien na spokojnie przejść się po takim miejscu. Każdy powinien uświadomić sobie jakie podłe i niewiarygodne bestialstwo miało miejsce w czasie II Wojny Światowej. To powinna być przestroga dla każdego. Tak potworny dramat i tak straszne ludobójstwo już nigdy nie powinno mieć miejsca. Wojna z całym jej okrucieństwem i niegodziwością jest przerażająca. Konflikty, które mają miejsce wciąż na naszym globie nie mają żadnego usprawiedliwienia. Cierpienie ludzkie, które za tym idzie jest porażające... Oglądając pamiątki po milionach pomordowanych Żydów w tej zagładzie, nie sposób nie czuć porażającego smutku. Po wizycie w tym muzeum wychodziłam poruszona i jakby zawstydzona tym, że ktokolwiek może tak potworne rzeczy robić drugiemu człowiekowi. Mimo, że byłam już wcześniej w Aushwitz i Brzezince, to te same uczucia towarzyszyły mi również i tu w Yad Vashem. Na to nie da się uodpornić. I nigdy nie można przejść obok takich miejsc i wydarzeń obojętnie. Obejrzeć tu można dokumenty, zdjęcia, pamiątki po pomordowanych. Na zewnątrz budynku jest też ogród z kilkunastoma tysiącami zasadzonymi drzewkami oliwnymi przez Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, w tym około 6500 przez Polaków. Trafisz tu na pomnik Janusza Korczaka oraz Getta Warszawskiego. Największe i najbardziej przejmujące wrażenie robi mroczne lustrzane pomieszczenie, w którym płomień świecy odbija się tysiące razy w całej przestrzeni wokół widza, a głos z magnetofonu przywołuje nazwiska ofiar. Instalacja ta służy upamiętnieniu żydowskich dzieci zamordowanych przez Niemców.
 
DSC02583ll
Przed wejściem do Muzeum Yad Vashem
Izrael 1370ll
Wagon wiozący na śmierć..
Izrael 1372ll
Grota z nazwiskami pomordowanych
Izrael 1375ll
DSC02569ll
Odbijające się tysiące razy w lustrach światło świecy - symbol dusz zamordowanych dzieci
Izrael 1389ll
Pomnik Janusza Korczaka
Izrael 1363ll
Milczący Płacz
Izrael 1376ll
Izrael 1377ll
Droga na śmierć
 
 

Lista artykułów:

Lubisz mój Blog? Posłuchaj:

muchos_cojones.png

Copyright Romul.pl 2015. All Rights Reserved.