Jerozolima w Wielki Piątek - dlaczego Chrystus poszedł się modlić aż na Górę Oliwną































Petra - cud ludzi czy Boga?
Petra - antyczne miasto wykute w skale.
Na przejściu granicznym w Ejlat żegnają mnie kolejne zimne oczy Izraelki. Około 100 metrów dalej czeka grupa Jordańczyków. Na początku traktuje ich podejrzliwie. Jakby za bardzo się uśmiechają. Za bardzo są mili. Niepokojące..
Już wkrótce przekonałam się, że to u nich standard. Zupełna normalność. Po postu są mili! I po prostu maja w naturze uśmiechanie się! Węgier z synem spotkany w pieszej drodze z jednego przejścia granicznego na drugie okazuje się tym, który bez zająknięcia i sam od razu wypowiada słynne powiedzenie – Polak Węgier dwa bratanki.. - nawet w całości z tańcem i szklanką włącznie. :) Zaskoczył mnie. Stałam z otartymi ustami, bo tak dobrze wypowiadał ta kwestię w moim języku, ale też po ostatnim spotkaniu z młodymi Węgrami, byłam przekonana, że to powiedzenie znają jedynie Polacy.
Węgier zadziwił mnie. Jednak Węgra około milion razy bardziej zaszokował taksówkarz Jordańczyk, który z szerokim uśmiechem witał nas już po przejściu granicy, proponując swoje usługi transportowe! Zapytał Węgra jakiej jest narodowości. On od razu powiedział. I w tym momencie jemu zaczęła się otwierać szczęka... Jordańczyk zaczął wypowiadać jakieś kwestie po węgiersku. Węgier wyglądający na pirata (miał opaskę na jednym oku i dość długie jakby przewiane i poplątane wiatrem włosy), stał jak osłupiały. Jego chyba już dorosły syn, coraz bardziej się uśmiechał słuchając węgierskiego w wydaniu pełnej krwi Jordańczyka. Nawet ja mimo, że ni w ząb nie rozumiałam ani jednego słowa w tym języku, stałam i słuchałam jak urzeczona.
W końcu Hasan – bo zdążył się przedstawić, zapytał już po angielsku:
- Dokąd się wybieracie?
- Dziś do Aqaby do znajomego– odpowiedział Węgier.
- A kogo tu znasz?
- To mój znajomy Ahmed, pracowaliśmy parę lat razem.
- Jaki Ahmed? Może go znam.
Węgier w tym momencie wypowiedział nazwisko (nawet gdybym usilnie chciała zapamiętać, to jednak szansy na to nie było, bo nawet nie zrozumiałam tego słowa).
Hasan wyjął z kieszeni telefon. Wybrał numer. Po chwili ktoś odebrał. Wyglądało na to, że rozmawia z Ahmedem.
Węgrowi totalne zdziwienie nie schodziło z twarzy. Jednak uśmiechał się już coraz szerzej.
- Skąd znasz Ahmeda?
- My tu się wszyscy znamy. Choć zawiozę Cię moja taksówka do niego.
Hasan mówiąc, że oni się tu wszyscy znają znowu mnie w prowadził w osłupienie. Aqaba to duże ok 100 tysięczne miasto. I o ile można uwierzyć, że zna co najmniej kilku Ahmedów, to jakie jest prawdopodobieństwo, że nie dość, że potrafił mówić po Węgiersku (wprawdzie prawdopodobnie jakieś formułki, lub powiedzonka typu – jak się masz kochanie, itd - ale jednak!!!) to jeszcze zna akurat tego konkretnego Ahmeda???
W drodze do Petry kierowca, który nas wiózł też okazał się pełnym uśmiechu i życzliwości człowiekiem. Jednocześnie jak każdy wcześniej spotkany jego rodak udowadniał, że kocha swój kraj. Ubolewał dlaczego przyjechaliśmy tylko na jeden dzień, że to zbyt piękny kraj, żeby przyjeżdżać na tak krótko. Udowadniał, że jest tu co oglądać przez co najmniej tydzień, że jeden dzień to za mało. Po drodze pokazywał co ładniejsze widoki. Zachwalał oddalona od naszej drogi ok 20 km Wadi Rum – czyli jak sam mówił najpiękniejszą dolinę na pustyni jaką widział i kolejnym razem konieczny punkt do odwiedzenia. Uśmiech i pozytywne podejście nie schodziło mu z twarzy... Jakież to było odmienne od zimnych oczu Izraelskich obywateli.
Podwiózł nas do punktu widokowego, gdzie z góry można było obejrzeć panoramę gór Petry i miejscowości Wadi Musa. Już po drodze widoki przyprawiały o zawrót głowy. Czułam zbliżające się wielkie przeżycie. Jednak w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałam się tego, co miało nastąpić kolejnego ranka.
W drodze do wąwozu w Petrze, jeszcze nie wiem jakie przeżycia mnei czekają :)
Tu warto wstać o świcie. Nawet jak się jest śpiochem. Siódma godzina to najlepsza pora na początek zwiedzania Petry. Wąwóz ma ok 1,6 km. Przejście go nie sprawia żadnych trudności. Choć w pewnym momencie można zapomnieć o oddychaniu. Można też zapomnieć o istnieniu całego świata. Wąwóz w ciepłych kolorach od jasno kremowego przez żółcie i pomarańcze, aż po bordowy i ciemno brązowy. Ściany skalne otaczają ścieżkę. Kiedy nie ma jeszcze ludzi panuje tu swoista cisza. Słychać bicie własnego serca i własnych kroków po żwirowej, a miejscami skalnej ścieżce. Świat się gdzieś tam dopiero budzi do życia. A we mnie budzą się uczucia, które powodują, że nie sposób powstrzymać wzdychania i zbliżającej się wilgoci w oczach. Naprawdę nie sposób... opanowuje mnie zachwyt dla siły natury, która to stworzyła.
Wejście do wąwozu
Bajeczne widoki w wąwozie prowadzącym do Skarbca Faraona
Widoki, kolory, atmosfera tego miejsca pokonały mnie zupełnie :)
"Przykładam się" do zdjęć :)
Potem w prześwicie między skałami ukazuje się część wytworu ludzkich rąk. Niesamowity Skarbiec Faraona - Khazneh. Chce przedłużyć tę chwilę... Chcę się nasycić już tym kawałkiem widoku zanim zobaczę go całego. Najbardziej w takich momentach się zawsze boję, że rozczaruje mnie to na co tak czekam i co powinno mnie zachwycić, bo tak wszyscy mówią. Każdy przewodnik pisze że to cud, że perła Jordanii. UNESCO wpisało Petrę na Nową Listę Siedmiu Cudów. Jak tu się nie bać rozczarowania. A jak mi się nie spodoba, to czy będę szukać winy w sobie – bo się po prostu nie znam...?
Pierwszy rzut oka między skałami na Skarbiec
Czas było jednak pójść i zmierzyć się z tym wyzwaniem. Poszłam i sromotnie przegrałam bitwę. Zostałam pokonana już w wąwozie prawdę mówiąc. Cała reszta to już było tylko dobijanie konającego :)
Nie wiem jak inni reagują na takie wyzwania, takie potyczki obcowania z niewypowiedzianym pięknem. I co jakiś czas zastanawiałam się, jak sobie z tym zachwytem radził Johann Ludwig Burckhardt szwajcarski podróżnik, odkrywca tego miejsca w 1812 roku. Usłyszał legendę, że jest gdzieś w górach zapomniane miasto wykute w skałach. Wybrał się ma wyprawę w góry nie mając wielkiej nadziei, że legenda jest prawdziwa. Żeby w ogóle do tego miejsca dotrzeć musiał się posłużyć podstępem. Jako, że żaden Europejczyk nie miał tam wstępu przedstawił się jako arabski szejk Ibrahim ibn Abd Allah, który jest pielgrzymem i chce dotrzeć do położonego w okolicy grobu proroka Aarona. Dzięki temu tutejsi przewodnicy pozwolili mu ruszyć w drogę, skutecznie ukrywaną przez kilka wieków przed obcymi. Mógł z łatwością oszukać miejscowych, bo fascynował się tym rejonem świata i od lat studiował arabistykę, dobrze poznał Koran, zwyczaje i język. Na tyle dobrze znał wszystkie zwyczaje, że z powodzeniem mógł uchodzić za Araba. Przeszedł nawet na islam. Wędrując po tych terenach trafił na to olśniewające zjawisko. To było w dziewiętnastym wieku. Nie miał przy sobie aparatu, nie mógł zrobić zdjęcia. Nie miał telefonu komórkowego, nie mógł do nikogo zadzwonić. Nie miał komu powiedzieć, że odkrył skarb, który trudno opisać. Nie mógł się podzielić zachwytem ot tak – natychmiast... Musiał najpierw wrócić z wyprawy i wtedy komuś opowiedzieć. Opisać to co zobaczył. Ciekawe kto mu najpierw uwierzył. I czy w ogóle ktoś na początku wierzył, że takie miejsce naprawdę istnieje. Czy to nie były tylko halucynacje podróżnika.
Skarbiec Faraona - Khazneh
Miałam tam jedno niepokojące uczucie, że nie będę tego umiała potem opisać. Zdjęcia i owszem są pomocne, ale nie zawsze oddają jakie temu towarzyszą uczucia i wzruszenia. A w takich momentach, kiedy coś mnie tak zachwyca, kiedy ogarnia mnie całą, bardzo mocno chce się nasycić tymi wrażeniami i uczuciami. Tak mocno chłonąć, aż mnie wypełni do ostatniej mojej komórki.
Tu właśnie tak było. I nie było obawy, że będzie przesyt. Nie bałam się, że może mnie coś tu rozczarować. Raczej bałam się, że mam mało czasu w tym miejscu. I wtedy dokładnie zrozumiałam co miała na myśli kierowca. W Jordanii należy spędzić zdecydowanie więcej czasu, bo jest tego warta. Nie tylko ze względu na cuda natury jakie ten kraj posiada, ale też ze względu na ludzi. Ich życzliwość, naturalność i pogoda ducha jest tak niezwykła i aż ma się ochotę „pogrzać się w tej atmosferze”. Wędrując po tych miejscach i oglądając wykute w skale świątynie, domostwa, amfiteatr czy monastyry jedynym wnioskiem było to, że ręka i ludzka potrafi czynić cuda. Potem przypatrując się tworom Boskich rąk, kołatało mi się pytanie po głowie: "Czy Bóg przypadkiem nie był graficiarzem?" :)
Budowle w dolinie Perty
Ogromny amfiteatr na około 6 tysięcy widzów
Budynek Katedry
Kolumny Wielkiej Rzymskiej Świątymi
Bajeczne schody na szczyt, z którego można obejrzeć Skarbiec Faraona z góry
Imponujący amfiteatr z widok z drogi na szczyt
Napotkana w drodze na szczyt para. Na ich twarzach typowy jordański uśmiech :)
Skarbiec Faraona ze szczytu - wejście zajmuje ok 50 minut, ale widoki warte są każdej minuty wspinaczki :)
Zwiedzać ten rozległy teren można na wielbłądzie
Na osiołku :)
Na mule również :)
Można wynająć miejscowego arabskiego przewodnika
A dzieci zachęcają do zakupów w sklepiku rodziców, albo same sprzedają pamiąki
To kraj arabski i pewne cechy świata arabskiego oczywiście też tu są zauważalne. Jednak brak zbytniej nachalności i natręctwa jest odczuwalne. Do tego zamiłowanie do czystości i porządku zachwycające. Łącząc to z bardzo przystępnymi cenami daje wspaniałą mieszankę. Nie musisz mieć grubych pieniędzy żeby zwiedzać i poznawać ten kraj.
Wprawdzie moje obserwacje były tylko jednodniowe i w jednym rejonie tego kraju. Ale ufam, że reszta jest równie pozytywna i zachwycająca.
Tel Aviv - miasto artystów, bliźniąt i rowerów elektrycznych
Panorama nadmorska Tel Avivu
- Po co pani tu przyjechała?
- Dokąd się pani wybiera?
- Z kim pani podróżuje?
- Gdzie będzie pani nocować?
- Jak długo tu pani będzie?
- Gdzie ma pani rezerwacje hoteli?
- Kogo zna Pani w Izraelu?
- Jakie miejsca chce pani odwiedzić?
Grad pytań. Dość nachalnych i męczących. Zimne oczy młodej, ładnej dziewczyny na stanowisku Straży Granicznej. Zbiły mnie z tropu. Poczułam się niechciana... Rozumiem, że to kraj nękany konfliktami z wieloma państwami, ale czy ja wyglądam na terrorystkę? Trochę ten stosunek młodziutkiej strażniczki ostudził mój entuzjazm turystyczny. Wreszcie się udało i podała mi paszport z biletem podróżnym - odpowiednikiem wizy, który zawsze trzeba mieć przy sobie razem z paszportem i okazywać za każdym razem, w razie kontroli.
Widok z okna w hotelu na morze zatarł wrażenie, że mnie tu nie chcą. Okazało się, że chcą mnie i uliczki Tel Avivu i piaszczysta piękna plaża, a także Stara Jafa. Kolejny dzień już witał mnie słońcem i uśmiechem z nieba. Czułam, że chce zagłębić się w to miasto i kulturę. Poczułam w środku, że czekam na olśnienie tym miejscem. Trochę to niebezpieczne tak się nastawiać pozytywnie i oczekiwać cudów. Ale kiedyś mi ktoś tłumaczył, że lepiej się cieszyć czymś na co się czeka i co nigdy nawet nie nadejdzie, niż odmówić sobie tej radości racjonalnym podejściem.
Wielu turystów przyjeżdża tu dla tego białego piasku
Wyprawa plażą do Starej Jafy
Polowanie na dobre ujęcie :)
Trudno się oprzeć wrażeniu, że trochę gwiazdorzę :), ale jednak miasto jest w tle..
Plaża nad Morzem Śródziemnym
Luksusowy port jachtowy z basenami dla żeglarzy i turystów
Zanurzanie nóg w Morzu Śródziemnym w marcu :)
Promienie słońca na plaży w drodze do Starej Jaffy nastawiły mnie dobrze do wszystkiego. Turyści w dużej ilości przechadzali się nad morzem. Po plaży słynącej z drobnego, białego piasku. Mieszkańcy z rezerwą choć dość życzliwie turystów akceptowali. Jafa wraz ze Starym Portem wchłonięta przez to nowoczesne miasto, jest tu jedynym miejscem, gdzie czuje się odrobinę zapachu historii. Gdzie można się powoli powłóczyć po kamiennych uliczkach i wyobrażać sobie jak żyło się tu przed wiekami.
Jafa
Urokliwe uliczki w Jafie
Swoim zwyczajem lubię zaglądać w trochę prywatne zakątki...
Meczet Mahamoudia z XII wieku - największa atrakcja turystyczna Jafy
Wieża zegarowa w Jafie zupełnie nie w arabskim stylu z 1906 roku zbudowana na cześć tureckiego sułtana.
Tel Aviv jest drogi. Izrael jest drogi. To się od razu da odczuć. Jest to najdroższe miasto w regionie Bliskiego Wschodu oraz 17 najdroższe miasto świata. Już po wyjściu z lotniska operator telefoniczny przywitał mnie smsem na Ziemi Izraelskiej. Podając zwyczajowo nr telefonów do Ambasady Polski, czy numer telefonu alarmowego w razie jakiegoś nieszczęścia. Kolejny sms od operatora dał znać, że dzwonienie do Polski, czy nawet odbieranie telefonu może przyprawić o palpitacje serca. Niektóre linie komórkowe liczą sobie 16 zł za minute rozmowy.....!!! Mimo zawrotnych cen warto skosztować kuchni izraelskiej. W szczególności falafelków i humusu.
Tak jak pięknie wygląda, tak też wyśmienicie smakuje :)
Nazwa Tel Aviv oznacza - Wzgórze Wiosny. Został założony przez Żydów, którzy uciekając od ciasnoty i fatalnych warunków sanitarnych panujących w arabskiej Jaffie, założyli pośród wydm dwa nieduże osiedla. Ich ambicją stało się stworzenie dużego miasta. Do stworzenia projektu zaproszono kilku urbanistów, którzy mieli wzorować się na angielskim mieście - ogrodzie.
Ciekawy. Choć inaczej go sobie wyobrażałam. Współczesny i mocno się rozwijający. Mieszkają tu ludzie wielu wyznań i kultur. Niestety Tel Aviv nie 'napadł' mnie od razu Żydami ortodoksyjnymi. Oczywiście i tacy się tu znajdą, ale w niewielkiej ilości. Tacy 'zwykli' Żydzi w jarmułkach i owszem są, jednak oni nie są aż tacy egzotyczni dla mnie :) Ciągle wypatrywałam tych, dla których tu przyjechałam. Jako, że ich było mało zaczęłam zwracać większą uwagę na samo miasto. I wypatrzyłam, że jest to miasto artystów, którego mieszkańcy lubią ozdabiać balkony i okna, a także wejścia do domów lub bramy. Ozdoby bywają kiczowate, czasem dość kontrowersyjne, ale można powiedzieć, że w niektórych przypadkach ekologiczne :)
Przykład domu, który był bogato i uroczo ozdobiony figlarnymi figurkami :)
Tu ozdobione są 'tylko' okna
Sztuka uliczna
Na starym konarze drzewa wyrzeźbiony kot
Ekologiczna sztuka uliczna - wszystko zrobione z odpadków i śmieci
Ciekawy, niepokojący mural
Piękna miłość na muralu
Niezwykły, bogaty w szczegóły mural.
Artystyczne przesłanie pokoju i miłości
Jest to też miasto, gdzie daje się nagminnie zauważyć matki z małymi bliźniętami w wózkach... Nie wiem czemu.. Czyżby jakieś długotrwałe leczenie bezpłodności miały z tym związek? Czy może jakieś promocje na in vitro - dwa w cenie jednego? Bo nie znalazłam nigdzie informacji, która by potwierdzała, że Izraelici - to naród ze skłonnością do ciąż bliźniaczych.
Tel Aviv - to miasto rowerzystów, tyle, że na rowerach elektrycznych. Ale także zdarzają się jeżdżący po ulicach deskorolkarze, też z elektrycznym napędem. Na początku rowerzyści nie budzili mojego zainteresowania, bo wszędzie ich teraz pełno. Jednak po pewnym czasie zauważyłam, że mimo szybkiego poruszania się rzadko kręcą pedałami. Co byłoby uzasadnione kiedy się jedzie z górki, ale w ich przypadku to obowiązywało również w jeździe pod górkę :)
Miasto, które powstało wokół jednego budynku na pustyni. Dziś ten budynek to Muzeum Niepodległości, nazywany jest też Dizengoff Hall od nazwiska pierwszego mera Tel Avivu, który w tym domu mieszkał. Rozwinęło się w dużą metropolie. Wchłonęło Starą Jafę i rozwija się dalej. A Zespół miejski Białego Miasta Tel Avivu zostało w 2003 r wpisane na Listę światowego dziedzictwa UNESCO jako największe na świecie skupisko budynków modernistycznych. Jest tu około 5 tysięcy budynków wzniesionych w stylu Bauhaus.
Independence Hall - Muzeum Niepodległości. Po wyjściu długo jeszcze w głowie kołacze się melodia Hatikwy (Nadziei) - hymnu Izraela. Niezwykle to musi być emocjonujące i wzruszające dla Żydów przyjeżdżających z różnych stron świata.
Pierwotny wygląd Independence Hall. Ten mi się podoba zdecydowanie bardziej :) zaskakująca jest ta pustynia wokół. Teraz zabudowana ciasno budynkami modernistycznymi i wieżowcami
Właśnie w tym budynku, w tej sali Ben Gurion ogłaszał Deklarację Niepodległości Państwa Izrael w 1948 roku
I ja tu byłam :)
Nawiązuje bliskie stosunki z pierwszym burmistrzem Tel Aviviu - Meirem Dizengoffem
Jedna z uliczek Białego Miasta wpisanego na Światową Listę UNESCO
Miasto oddające hołd Davidowi Ben Gurionowi, który urodził się w Płońsku w Królestwie Polskim i tu spędził młodość, a jednemu z głównych założycieli państwa żydowskiego oraz pierwszy premier Izraela. Dawid Ben Gurion jest jedną z największych postaci w historii Izraela. Odegrał niezwykle ważną rolę w procesie powstawania państwa żydowskiego. Był postrzegany jako ascetyczny idealista, poświęcony sprawie utworzenia państwa Izraela. To człowiek, który 14 maja 1948 roku ogłosił Deklarację Niepodległości Izraela. Był charyzmatycznym przywódcą narodu, potrafił pociągnąć za sobą masy. Zmobilizował Żydów z całego świata do finansowego poparcia Izraela. Wspierał napływ i absorpcję tysięcy nowych żydowskich imigrantów. Pomagał w ich edukacji i organizacji miejsc pracy. Wdrożył rewolucyjny projekt narodowego systemu zaopatrzenia w wodę, opracował plan zasiedlenie pustyni Negew.
Dom gdzie wychowywał się David Ben Gurion w Płońsku fot pobrane z wikipedii
Dom Davida ben Guriona - dziś muzeum jego pamięci
Kuchnia, gdzie jego żona Paula gotowała posiłki dla całej rodziny.
Zaskoczyła mnie ogromna biblioteka Ben Guriona. Klimatyczne miejsce
W tym mieście odkryłam co to jest mezuza (mezuzah). I jak piękną modlitwę ona symbolizuje. Gdzie pierwszy raz zobaczyłam jak się ją otacza kultem. To piękny symbol powrotu do domu.
Mezuza - dosłownie odrzwia lub futryna drzwiowa - to pojemnik z drewna, metalu, kości lub szkła, w którym umieszczony jest koszerny pergamin z dwoma fragmentami Tory. Pojemnik ten zawieszony jest ukośnie na zewnętrznej prawej framudze drzwi. Według religijnej tradycji w domach żydowskich osoba przekraczająca drzwi wejściowe powinna dotknąć dłonią mezuzy. Potem całuje się tą dłoń. Praktykowane jest także składanie pocałunku na palcach, którymi ma się dopiero jej dotknąć.
Powinna być dotykana z pobożnością, a przy tym wypowiadana jest piękna modlitwa: 'Niech Bóg chroni moje wyjścia i powroty, teraz i w przyszłości'. Gesty te mają wyrażać szacunek i miłość do Boga i Jego przykazań.
Mezuza na framudze drzwi w pokoju hotelowym
Dokładnie widoczny znak Imienia Boga na mezuzie
Ogromna mezuza przy wejściu do Hali Odlotów z widocznym pergaminem z fragmentami Tory na lotnisku w Tel Avivie
Mimo, że jest to miasto świeckie to posiada około stu synagog, a większość ludności muzułmańskiej i chrześcijańskiej mieszka w Jafie. Na ulicach Tel Avivu normalnością jest spotkanie młodych ludzi w mundurach wojskowych z bronią. I o ile do takiego młodego człowieka w mundurze z bronią po pewnym czasie się przyzwyczaiłam, o tyle młody człowiek w ubraniu cywilnym z bronią budził mój lekki niepokój podczas całego pobytu w Izraelu. Normalnością jest także możliwość rewizji przy wyjściu do centrum handlowego, większego sklepu czy dworca. I niestety normalnością są również śmieci na ulicach, od których na szczęście w Polsce już się odzwyczajamy na dobre. Śmieci beztrosko wyrzucane są i przez mieszkańców i turystów ot tak po prostu - gdziekolwiek. Mam swoją teorię na ten temat. Uważam, że tam gdzie jest wystarczająco dużo koszy na śmieci, tam jest to mniejszy problem. Może w tym mieście o tym zapomniano.
Wielokulturowość miasta zauważyły już dawno światowe media nazywając Tel Awiw "gejowską stolicą Bliskiego Wschodu". Co zaskakujące Tel Awiw jest najbardziej liberalnym i otwartym miastem w regionie dla lesbijek i homoseksualistów. Odbywa się tu co roku Parada Równości, na którą przyjeżdża ponad 80 tysięcy. ludzi.
Ciekawi ludzie Tel Avivu:
Żołnierzom nie wolno robić zdjęć.. Udało się jednak uniknąć aresztowania i z ukrycia kilka ujęć zrobić :)
Nie mogłam się oprzeć.. Musiałam zrobić sobie zdjęcia z bramami... :)
Komu służy all inclusive
- Vadim bardzo Cie lubię chłopie - przedstawiciel narodu polskiego powiedział do przedstawiciela narodu rosyjskiego, poznanego poprzedniego wieczoru. Wypili razem morze alkoholu z barku hotelowego. Rozmawiali pół nocy. Spędzili ze sobą przyjemny czas bez wchodzenia na tematy niebezpieczne, które mogą poróżnić nasze narody. Spotkali się dziś znowu i znowu widać było, że wczorajsza sympatia nie minęła. Jednak w pewnym momencie Polak uświadomił sobie co oznacza w języku rosyjskim - lubić - i od razu wpadł w panikę.
- Ale Vadim, ja Cię nie kocham - wystraszony powiedział szybko i dość stanowczo, żeby nie być posądzonym o szczególne upodobania w stosunku do mężczyzn, starał się wybrnąć z tej sytuacji, ale nijak nie mógł sobie przypomnieć jak po rosyjsku powiedzieć komuś, że się go lubi. Po angielsku nie było sensu - bo Vadim nie władał tym językiem i wolał, żeby do niego mówić po polsku, bo tu chociaż coś mógł zrozumieć. Sytuacja się skomplikowała i tak do końca nie było wiadomo, czy Rosjanin w końcu zrozumiał o co chodzi, ale już dalej nie było sensu brnąć w ta stronę :)
Vadim w końcu się poddał i już nie próbował zrozumieć o co chodzi, odpowiadał tylko czasem z uśmiechem:
- Haraszo, haraszo.
Łóżko plażowe z baldachimem dla chętnych :)
Śniadanie na tarasie z widokiem na basen i morze
Rosjan spotkać można mnóstwo w całym Egipcie. I o ile to naród skory do zabawy, dość głośny i otwarty na nowe znajomości, o tyle rzadko można z nimi pogadać w innym języku niż ich własny. Mimo tego bawić się można z nimi do upadłego :) Wiele z Rosjanek to piękne kobiety, zatem nie tylko Polacy garną się do kontaktów z nimi. Obserwowałam któregoś wieczoru grupę młodych, ślicznych Rosjanek, które wzbudzały zainteresowanie wielu mężczyzn w różnym wieku. Grupa bawiła się świetnie, śpiewom i tańcom nie było końca mimo, że każdy posługiwał się innym językiem. To był doskonały dowód na to, że żeby się porozumieć można nie znać języka, za to wystarczy być odważnym i nie przejmować się brakami językowymi, a w razie potrzeby tylko w dużej ilości używać rąk przy mówieniu :)
Spotkaliśmy też grupę Węgrów, którzy wyemigrowali ze swojego kraju i od paru lat mieszkają w Wielkiej Brytanii. Opowiadali nam o swoim życiu w ojczyźnie i o teraźniejszym życiu na emigracji. Tu na szczęście można było się z łatwością porozumieć po angielsku. I tylko czasem kiedy między sobą rozmawiali w ojczystym języku wzbudzali nasze zainteresowanie i osłupienie, bo nijak zrozumieć się ich nie da. A język węgierski podobny do żadnego innego nie jest :) Za to szybko można było się domyślić, że 'ege szege dre" - to po prostu 'na zdrowie' :) Jednak kiedy próbowaliśmy im wytłumaczyć, że my mamy powiedzenie "Polak, Węgier dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki" - zupełnie nie znali tego i przy tłumaczeniu na angielski, nie kojarzyli aby w ich kraju takie powiedzenie funkcjonowało.
Wyglądam na zadowoloną z leniwych egipskich wakacji :)
Egipt - wszystko w cenie. Sama formuła 'all inclusive' budzi sprzeczne uczucia u wielu turystów :)
I musicie mi wierzyć - all inclusive - wszystko w cenie - nie oznacza wszystko za darmo w całym Egipcie :)
Formuła ta ma wielkie plusy, ma też dużo minusów.
Dla Polaków - ułatwienie i oszczędność. No i jakby takie dawne wczasy nad morzem z pełnym wyżywieniem :)
Tyle, że morze się zmieniło (nie może dziwić fakt - że Polacy lubią, kiedy morze jest ciepłe, a kelner donosi drinki pod sam nos), a luksusowy hotel zastąpił Ośrodek wypoczynkowy - Funduszu Wczasów Pracowniczych.
Reszta prawie ta sama :)
Minusem dla Polaków (mieszkańców Poznania i Krakowa w szczególności) jest to, że jak już się wykosztowałem na wakacje, to szkoda nie korzystać. Zatem należy używać maksymalnie wszystkiego co jest oferowane, bo przecież zapłaciłem :)
Dlatego i dużo się na takich wakacjach pije i dużo je. Panie, które przed wakacjami były na drakońskiej diecie - tu zupełnie o niej zapominają i po dwóch tygodniach okazuje się, że paromiesięczne wyrzeczenia poszły w zapomnienie przez jedyne dwa tygodnie. A nowe bikini kupione specjalnie na te okazję, pod koniec wakacji zaczyna lekko uwierać tu i tam. Takie są jednak konsekwencje leniwych wakacji w hotelu w Egipcie :) Panowie za to często nie do końca są świadomi różnych atrakcji w okolicy hotelu, bo zachowują się jakby wykupili miejscówkę przy jednym z licznych barów. I z obawy przed utratą zajętego miejsca, spędzają tam większość czasu. Czasem tylko oddalając się na posiłek do jednej z hotelowych restauracji.
Hotele często luksusowe i oferujące mnóstwo usług. Przestronne, dobrze wyposażone. Z dużą ilością basenów i atrakcji wodnych. W hotelu można spędzić cały czas wakacji i się nie nudzić wcale. Lubić jednak trzeba wszelkiego rodzaju gry i zabawy w grupie. Jeżeli ktoś lubi spokój i ciszę, pobyt w egipskim hotelu nie do końca spełnia to kryterium. Choć dla chcącego istnieje możliwość znalezienia zacisznego miejsca dla siebie. Oczywiście można nie smażyć się na słońcu przy basenie, gdzie zawsze jest gwar, muzyka i dużo ludzi, ale można też wyjść na plaże i tu zaznać odrobiny spokoju do czasu, aż jakiś właściciel wielbłąda nie będzie Cie usilnie namawiał na wspólne pamiątkowe foto za odpowiedni bakszysz. Z wyjściem na plaże poza teren plaży hotelowej wiąże się niebezpieczeństwo napaści sprzedawców różnych różności. Należy się z tym liczyć, ale wystarczy stanowczo odmówić i nie będą natrętni. Poza tym kiedy np obok hotelu znajduje się rafa - to obowiązkowo należy skorzystać z takiej okazji i nie zapominając o obuwiu ochronnym i masce do pływania, oddać się obserwacji tych niesamowitych wytworów natury. A widoki mogą przyprawić o zawrót głowy z zachwytu.
Wielbłąd rasy plażowej
Nawet jak ktoś nie chce zwiedzać tak niesamowitego kraju jakim jest Egipt z jego ewidentnymi atrakcjami jak piramidy, Luksor, czy rejs po Nilu albo zwiedzanie Doliny Królów. Niektórzy boją się o swoje bezpieczeństwo, dla takich osób dobrym wyjściem jest pozostanie w resorcie turystycznym. Leniwe wakacje hotelowe mogą w tym miejscu być idealne pod względem pogody, słońca, morza i obsługi. Można się poczuć dopieszczonym przez przyjazną obsługę, która w mig zapamiętuje nasze upodobania. Można tu dobrze wypocząć nie martwiąc się o to, czy jutro będzie ładna pogoda, która w większości roku jest gwarantowana.
Rozbiórka starego hotelu i jednoczesna budowa na tym samym miejscu nowego hotelu szła Egipcjanom błyskawicznie - uwijali się dzień i noc
Czy jedna różowa sukienka wystarczy by zwiedzić świat? :)
Chyba jedna z pierwszych podróży różowej sukienki w Heraklionie w 2008 roku
Ile sukienek trzeba by zwiedzić świat? No ile? Jedna wystarczy, choć jak przeglądam zdjęcie z różnych lat i różnych wyjazdów - to dwie się pojawiają najczęściej... no niech będzie, że dla rozpuszczonej dziewczyny to zgodzę się na szaleństwo i niech weźmie ze sobą trzy sukienki. Ale to już naprawdę istna rozpusta! :) Różowa sukienka ma swoją historię w moich wyjazdach. Niejedno już widziała i sporo przeżyła.... :) Jest często wykorzystywana, bo ma dwie bezcenne cechy. Jest z cieniutkiej i lekkiej tkaniny i w razie potrzeby schnie błyskawicznie.
A bywało zupełnie inaczej..... walizka musiała być bardzo duża i pełna. Z każdym rodzajem ubrania "bo wszystko może się przydać" i "nie wiadomo jaka będzie pogoda". :) Ledwo ciężar walizki mieścił się w limicie lotniczym - 32 kg na jedną walizkę...
Różowa sukienka na Krecie w 2013 roku
Przyszedł dzień wyjazdu do Barcelony na 5 dni, tanimi liniami lotniczymi z biletem jedynie na bagaż podręczny. I to jeszcze tej linii lotgniczej, która ma najmniejszy limit wielkości bagażu. Cóż było robić. Wzięłam mój mały plecaczek i zaczęłam w nim upychać ciuchy. Okazało się, że połowa się nie zmieściła. Załamałam ręce. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam myśleć, czego by tu się pozbyć. Na pierwszy rzut oka - wszystko jest niezbędne!!! A pomocy znikąd. Drugie zastanawianie się. Jeden ciuszek odżałowałam. To jednak nie zmieniło za bardzo sytuacji. Plecaczek nadal wydawał się zbyt mały. W duszy już czułam, że moja podróż do Barcelony może się nigdy nie wydarzyć tylko dlatego, że mam za mały plecak. Czas było na radykalną zmianę w myśleniu, ale moja rozpuszczona dusza nie dopuszczała do siebie myśli, że nie będę miała pięciu sukienek (przecież to oczywiste, że codziennie musi być inna:), że nie będę miała bluzeczek, czy sweterków na każdy dzień. Powoli wpadałam w panikę.
Greckie Meteory 2009 rok
Przecież oprócz odzieży w plecaku musza się znaleźć kosmetyki, książka na drogę no i niezbędny aparat fotograficzny z wyposażeniem (drugi obiektyw i lampa błyskowa, dodatkowo zapas baterii do lampy), nie mówiąc o tym, że marzyło mi się zabranie ze sobą robótki do dziergania kolejnego sweterka. Sprawa wydawała się przesądzona. Katastrofa wisiała w powietrzu. Barcelona powoli zaczynała się oddalać.
Aż w końcu genialna myśl - na siebie muszę założyć jak najwięcej z tego co chce ze sobą zabrać. Tak, żeby przejść odprawę bagażową, a potem to już jakoś pójdzie :) Założyłam koszulkę, sukienkę, sweter i płaszcz (to był weekend majowy, ale przecież nigdy nie wiadomo jaka będzie pogoda, trzeba być przygotowanym na każde niespodzianki :) Do tego dołożyłam na szyję mój aparat, a na rękę zawiesiłam dodatkowy obiektyw i lampę błyskową. W plecaku zrobiło się luźniej. Jednak jeszcze nie na tyle, żeby zmieścić pozostałe cztery sukienki i dwa pozostałe sweterki. Jeszcze jakieś rajstopy czekały w kolejce do zapakowania, o bieliźnie i kosmetykach nie wspominając, bo to oczywiste.
Różowa sukienka w zimowym Egipcie 2014
Zaczęłam gorączkowo 'główkować', czy może nie mam ukrytego gdzieś w szafach innego choć trochę większego plecaka (ale takiego, który by się mieścił w limicie tych linii lotniczych). Walizkę i owszem miałam, ale za dużą, zatem ona zupełnie odpadała. Półki w szafach przejrzałam, szuflady też i nic.
Wylot miał być już następnego dnia i pozostało mało czasu na spakowanie się i na sen. Mimo to, postanowiłam, że trzeba nabrać dystansu do sprawy i włączyłam sobie jeden z ulubionych filmów romantycznych i zrobiłam ulubiona herbatę. Trzeba odczekać, może relaks przyniesie rozwiązanie.
Nadmorska promenada w Banalmadenie. Hiszpania 2014
Położyłam na szli - wyjazd do wymarzonej Barcelony z brakiem sukienek na tymże wyjeździe. Początkowo wydawało się, że nie ma wyjścia z tego kryzysu. W końcu po obejrzeniu filmu i wypiciu Earl Greya coś zaczęło mi się układać w głowie.
- A może bym zabrała takie ubranie, które można szybko wyprać (w razie konieczności) i które szybko schnie
- Zabrać ze sobą rzeczy w podobnych kolorach - co oznacza, że nie będą mi potrzebne trzy sweterki (do każdej sukienki inny) tylko jeden, ale za to na wszelki wypadek ciepły.
- Sukienki wezmę tylko trzy za to z lekkiej tkaniny, żeby nie zajmowały dużo miejsca i nie były ciężkie.
- Aparat i owszem zabiorę (to oczywiste), ale bez lampy błyskowej - po prostu nie będę robić zdjęć w nocy
- Kosmetyków wezmę tylko niezbędne minimum - makijaż będzie oszczędniejszy i mniej maski na twarz będę nakładać (co tam - nikt mnie tam nie zna) :)
- Z bólem serca zrezygnuje z robótki - kolejny sweterek poczeka, aż wrócę :)
- Książka i owszem pojedzie - ale dobór nie będzie tematyczny - tylko zależny od rozmiaru - im mniejsza tym lepiej.
Chorwackie klimaty 2011 r.
Rewolucja jaka się dokonała w mojej głowie - była tak spektakularna, że sama w to nie mogłam uwierzyć :)
Przejrzałam jeszcze raz wybraną garderobę i zajrzałam do szafy. Trzy sukienki się znalazły w podobnych barwach i do tego dobrałam resztę. Bielizna zapakowana, odrobina kosmetyków. Książka wybrana - malutka w rozmiarze, ale tematycznie budziła niepokój - wyglądało, że niebezpiecznie jej blisko do tematyki harlequinów.
Przyszła chwila prawdy - pakowanie do małego plecaczka. Wciskałam, ugniatałam, przekładałam. Plecak zapakowany, każda dodatkowa kieszonka wypełniona po brzegi. Udało się nawet zapiąć zamek błyskawiczny - wyglądał jakby zaraz miał się rozejść na boki, ale jeszcze tak 'od góry' ugniotłam trochę zawartość. Okazało się , że jestem w stanie tam jeszcze upchać dodatkowy obiektyw do aparatu. Jednak od razu wiedziałam, że muszę zabrać ze sobą agrafki, żeby w razie awarii zamka jakoś dopiąć plecak, żeby ciuchy nie wysypały się w samolocie. :) Chyba byłam wreszcie gotowa do drogi. :) Jeszcze nie docierała do mnie prawda, że będę musiała tak oszczędnie gospodarować odzieżą, ale już się tliła nadzieja na powodzenie wyprawy :)
Rodos 2010 r.
Podczas odprawy bagażowej na lotnisku niestety pojawił się drobny problem. Oprócz zdjęcia z siebie płaszcza, swetra i wszelkich metalowych ozdób oraz aparatu z szyi i ułożeniu tego wszystkiego w koszu do prześwietlenia. Pani kontrolerka koniecznie chciała prześwietlić kosmetyczkę... Oraz kazała wyjąć z plecaka obiektyw. Tu chciałam jej wytłumaczyć dlaczego nie powinnam otwierać plecaczka i do tego wyjmować wymienionych przedmiotów, które były w głębi plecaka. Z jej miny wyczytałam, że zupełnie nie zrozumie i nie będzie ze mną solidarnie ubolewać nad pastwieniem się linii lotniczych nad kobiecym wizerunkiem zmniejszając do granic przyzwoitości limity bagażowe. Zaczęłam powoli wyjmować kolejne ciuszki, aż trafiłam ręką na obiektyw, który celowo był w głębi plecaka, żeby nie uległ jakiemuś uszkodzeniu. Potem dokopałam się do kosmetyczki, w której jedynym zainteresowaniem cieszył się wśród obsługi mój fluid, bo jego pojemność odrobinę przekraczał ograniczenie do 100 ml. Moje zbolałe spojrzenie wywołało uczucie litości w celniku i szepnął na ucho koleżance, żeby przepuściła jednak kosmetyk. Machnęła tylko ręką i kazała przejść dalej. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Bo teraz musiałam powtórzyć proces pakowania. Tyle, że pod presją czasu i tworzącej się za mną kolejki. A chyba każdy wie, że ponowne pakowanie z niewiadomych powodów nigdy już nie wychodzi tak sprawnie i zawsze nagle robi się mniej miejsca. Oczywiście tak samo było tym razem :) Udało się w końcu wszystko spakować, udało się nawet ponownie zapiąć zamek plecaka, ale dopiero w samolocie okazało się, że książkę na drogę wsunęłam przez to przepakowywanie głębiej i nawet już nie śmiałam jej wyjmować z plecaka mając w głowie obraz tego jak zamek błyskawiczny przy kolejnej próbie zamknięcia postanawia się zbuntować, a sukienki czy inne niezbędne fatałaszki żałośnie wydostają się na zewnątrz. Książki nie tknęłam. A lot przetrwałam z nosem przyklejonym do szyby okna z widokami Europy z lotu ptaka :)
A tu różowa sukienka na co dzień w Poznaniu :)
To było trudne doświadczenie wymagało ode mnie dużego samozaparcia. Nauczyło mnie jednak, że w podróży można sobie świetnie poradzić bez ogromnej walizki i bez tysiąca kreacji na zmianę. Do tego..... - nie trzeba czekać na walizkę (bagaż główny) i można od razu opuścić budynek lotniska. I nie ma niepokoju, czy moja walizka nie poleciała np do Londynu albo Amsterdamu, kiedy ja akurat ląduję w Atenach . A wszystkie potrzebne rzeczy mam przy sobie. To bardzo uspokajające.