A może byśmy tak najmilszy wpadli na dzień do... Warszawy
Pałac Kultury i Nauki - najwyższy budynek w Polsce
Jako dziewczynka pojechałam na kilkudniową wycieczkę klasową do stolicy. Z mojej małej wioseczki do wielkiego miasta. Z tego wyjazdu mam do tej pory w pamięci trzy obrazy: pierwszy z tarasu widokowego na Pałacu Kultury i Nauki, drugi jak przez mgłę pamiętam wizytę w Zamku Królewskim - strasznie się tam męczyłam, bo przewodnik nie nadawał się do pracy z dziećmi i opowieści, które snuł nadawały się chyba tylko do tego, żeby zanudzić dzieci w wieku szkolnym :) Najładniejszy obrazek z tej wycieczki - siedziałam na ostatnim siedzeniu w autobusie odwrócona i jak tylko długo się dało - oglądałam oddalającą się Syrenkę Warszawską. Wtedy ona stała przy Baszcie Marszałkowskiej, a nie na Rynku Starego Miasta. Czasem mi znikała z oczu, a czasem pojawiała się jeszcze na chwilkę. To wspomnienie jest najładniejsze z tamtych dni.
Starówka z Zamkiem Królewskim
Kolumna Zygmunta
Zygmunt we włoskim szaliku - podczas Dni Kuchni Włoskiej
Syrenka Warszawska
Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz..? :)
Bardzo charakterystyczny warszawski akordeonista, jest swoistą atrakcją Starówki. Niestety nie zrobiłam ujęcia podczas jego gry.
Mały akordeonista na instrumencie nie gra jeszcze mistrzowsko... ale za to pieniądze zbiera mistrzowsko.
"Złoty pierścionek kataryniarza jedyny...."
My Poznaniacy kojarzeni jesteśmy z tym, że Warszawy nie kochamy jakoś szczególnie. I w sumie nie do końca jest zrozumiała ta niechęć. Może jest w tym trochę zazdrości. A może po prostu my pragmatyczni zachodni Poznaniacy nie rozumiemy tej romantycznej i ulotnej wschodniej duszy Warszawiaków.
Z pewnością jednak hasło 'Zakochaj się w Warszawie' promujące to miasto bardziej mi się podoba, niż moje rodzime hasło reklamowe Poznania - "Miasto Know How".
A romantyczną dusze Warszawiaków (bez względu na wiek) miałam osobiście okazję poznać niedawno. Siedząc na kawie w jednej ze znanych kawiarnianych sieciówek. Czytałam książkę i sączyłam kawę. Miałam chwilę czasu do umówionego spotkania. Podszedł starszy pan. W wieku wprawdzie nie do końca określonym, ale tak lekko oceniłam go na jakieś osiemdziesiąt cztery. :) Dobrze ubrany i wydawałoby się dystyngowany nawet. Zapytał:
- Czy mogę się przysiąść, bo wszędzie zajęte miejsca.
Rozejrzałam się, rzeczywiście klientów było dużo i miejsc wolnych żadnych. A ja rozpustnie samotnie zajmowałam stolik przeznaczony dla trzech osób. Z uprzejmym uśmiechem zgodziłam się i wróciłam do lektury. Nic nie zapowiadało, że sytuacja z pozoru zwyczajna może przerodzić się w zgoła inna. Czułam na sobie co jakiś czas wzrok sąsiada. Ale jakoś to wciąż nie wzbudzało mojego niepokoju. Aż w końcu wypalił:
- A wie Pani, tu niedaleko na Marszałkowskiej kiedyś dosiadłem się do pewnej studentki i została ze mną cztery lata.
W tym momencie włączyło mi się CZERWONE ŚWIATŁO. Cała jego dystynkcja jakoś się błyskawicznie ulotniła. Widziałam, że ów staruszek obserwuje moją reakcję i próbuje wyczytać jakie na mnie to zdanie zrobiło wrażenie. Pomyślałam: nie panikuj, to staruszek jakby trzeba było - to powalisz go jednym silniejszym ciosem. Powiedziałam tylko:
- Gratuluję.
Starszy pan nie poprzestał na tym:
- A może pani by była zainteresowana?
Zatkało mnie. Po chwili szoku, odzyskałam rezon:
- Nie dziękuję. Ja jestem zajęta od lat.
- Szkoda.
Nie odpowiedziałam nic. Tylko w myślach zastanawiałam się, czy szybkim haustem nie wypić kawy i ulotnić się z kawiarni. Potem przyszło uspokojenie. To miejsce publiczne nic mi się nie może stać przecież :) Pan nie ustawał w staraniach:
- A może ma pani zainteresowaną koleżankę. Najlepiej brunetkę.
Siedziałam w osłupieniu. Po pierwsze pytanie o koleżankę rozłożyło mnie na łopatki. A preferencje co do koloru włosów już mnie po prostu rozśmieszyły. Odpowiedziałam już tylko stanowczo:
- No wie Pan... zagaduje pan przy stoliku zupełnie obca kobietę. Do tego o włosach zdecydowanie blond. I pyta pan ją, czy nie ma koleżanki najlepiej brunetki? Gdzie tu konsekwencja?
Rozbroiło mnie to i już śmiałam się głośno. Obok przy stoliku siedział tata z małą córeczką w wieku szkolnym. Wyglądał na weekendowego tatę, który w piątki odbiera dziecko po południu z dwudziestych zajęć pozaszkolnych w tym tygodniu, spędzają ze sobą weekend, a w niedzielę wieczorem mała wraca do mamy i tak cyklicznie co tydzień lub dwa. Dziewczynka zapamiętale i ze skupieniem odrabiała lekcje. Tata bawił się smartfonem i pił kawę, czasem odpowiadał na pytania córeczki. Siedział blisko i jak sądzę większość mojej konwersacji ze starszym panem dobrze słyszał. Na moje oburzenie dotyczące brunetki, przyjrzał mi się uważnie i roześmiał się głośno. Poczułam wtedy, że jest po mojej stronie i mój niepokój zdecydowanie się zmniejszył widząc w nim sprzymierzeńca.
- Mogę zostawić pani swoja wizytówkę z telefonem i adresem mailowym, gdyby jednak jakaś koleżanka była zainteresowana - ciągnął dalej mój towarzysz. Podziękowałam grzecznie, ale jednoznacznie. Choć zaskoczył mnie otwartością na nowinki techniczne i tym, że w tym wieku komputer nie jawił mu się jako 'diabelskie narzędzie'. W końcu pan dał za wygraną. Dopił kawę i wyszedł elegancko się żegnając. Pomyślałam nie chcąc już go wcale oceniać, że samotność musi mu doskwierać....
Józef Piłsudski lubił kobiety, Czy lubił dzieci, tego nie wiem. One jednak jak widać polubiły jego, nawet mimo tego srogiego wzroku. :) Pomnik niedaleko Belwederu.
W Warszawie można się zakochać. Myślę, że albo tak od razu, albo to przychodzi stopniowo. Powoli, ale sukcesywnie. Warszawa potrafi 'zaleźć za skórę'. Jest najbardziej reprezentacyjnym polskim miastem. Dużym i dobrze się rozwijającym. Warto się nim chwalić przed cudzoziemcami i warto samemu wybrać się np na weekend, żeby poznać atmosferę tego miasta.
Ważna informacja dla czytających Pudelka :) - można tu na ulicy spotkać wielu celebrytów, albo prawdziwe polskie gwiazdy. Jej prawdziwy charakter tworzą jednak 'zwykli' Warszawiacy. Ci rodowici i ci przyjezdni. Przyjezdnych jest znacznie więcej :)
Pani Irena Santor śpiewała:
- Najpiękniejsze Warszawianki są przyjezdne...
Czy to prawda?
Piękne dziewczyny można spotkać w całej Polsce. I w stolicy i na prowincji. Bo po prostu Polki są piękne :)
Rytm tego miasta jest od razu odczuwalny - zaraz po wjeździe do miasta. Czy przyjeżdżasz pociągiem i wysiadasz na stacji Warszawa Centralna i tu od razu otacza Cię szum tej metropolii, czy wjeżdżasz samochodem i płyniesz rzeką aut po mieście.
Oprócz gwaru, szumu i głośnego rytmu, znajdziesz tu spokojne zakątki. Intymne miejsca. Urocze zakamarki. Warto ich poszukać. Warto przejść się po nastrojowych uliczkach Starówki. Warto przywitać się z przepiękną Wisłą. Odwiedzić jedną z licznych galerii sztuki, czy muzeów. Sprawdzić, którędy chodził Napoleon podczas wizyty w Warszawie. Odwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego. Obejrzeć panoramę miasta z tarasu widokowego w Pałacu Kultury i Nauki. Wypić kawę i pospacerować po przepięknym Krakowskim Przedmieściu. Przywitać się z Chopinem w Łazienkach, albo zwiedzić Wilanów. Dla dobrej zabawy i nauki (bez względu na wiek) odwiedzić trzeba Centrum Nauki Kopernik. A kibiców pewnie nie muszę namawiać na spędzenie czasu na imponującym Stadionie Narodowym, nawet kiedy nasza reprezentacja nie zagra w piłkę rewelacyjnie, to atmosfera wśród polskich kibiców na pewno będzie niezapomniana jak zawsze! :)
Pałac Na Wodzie w warszawskich Łazienkach
Pomnik Fryderyka Chopina jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Warszawy
Spacerując po Łazienkach musisz być przygotowanym na atak wiewiórek, które w kieszeniach przechodniów szukają orzechów :) Na mnie też jedna wskoczyła, choć ja nie byłam przygotowana na to i nie miałam przy sobie wiewiórczych przysmaków. Czy ktoś może mi w tym miejscu wytłumaczyć, dlaczego wiele osób wiewiórki woła imieniem 'Baśka'??? Wiewiórki są prawie oswojone i jedynie wrony je przeganiają. Ludzi się nie boją.
Ta 'Baśka" szukała na mojej sukience kieszeni, w których powinny być orzechy
Ta Warszawianka była przygotowana na spacery po Parku Łazienkowskim :)
Po Łazienkach dumnie przechadzają się też pawie. Samce chętnie prezentują swoje okazałe ogony. To przykład samca, który uwielbia się otaczać samicami i tworzy harem. Bywają narcystyczne i zazdrosne o swój teren. Jednak tren ogona swoja okazałością zachwyca. Choć w niektórych kręgach pawie pióro jest oznaką pecha.
Ten paw chętnie brał udział w sesji zdjęciowej
Aleja Chińska ufundowana przez Stanisława Augusta w Parku Łazienkowskim
Polskie Krzyżówki
Kaczki odmiana chińska - prawda, że są tak śliczne, że aż się wydają sztuczne? :)
Łazienki są dla mnie symbolem miejsca na dobry spokojny relaks i zaprzeczeniem tego, że Polacy w wolne dni lubią z rodzinami spędzać czas w galeriach handlowych. Kiedy świeci słońce Park Łazienkowski jest pełen spacerowiczów. Par zakochanych, rodzin z dziećmi, turystów. Mnóstwo osób biegających, czy 'chodzących z kijami'. Rowerzyści maja dużo ścieżek do jazdy. Stereotyp rodzin w galeriach, tu zupełnie się nie sprawdza.
Pomnik Ignacego Paderewskiego, którego nie zabiła nawet "Hiszpanka". :) Pomnik w Parku Ujazdowskim
Najbardziej znana tęcza w Polsce
Uznałam, że fajne to będzie ujęcie włoskich chłopaków na pomniku Mikołaja Kopernika. Zrobione zbliżenie ukazało, że chłopcy uczą się już wprawdzie polskich słów.... ale jeszcze im daleko do poprawności gramatycznej :
:)
A Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię....
Grób Nieznanego Żołnierza
Zmiana warty przy Pałacu Prezydenckim
Pałac w Wilanowie
Są setki powodów by zakochać się w Warszawie... :)
Dlaczego tak lubię stare furtki, bramy i drzwi?













Hiszpania - kraj pięknych mężczyzn. Poszukiwanie idealnego mężczyzny w Andaluzji
Kiedyś usłyszałam reklamę - Hiszpania to kraj pięknych mężczyzn. Solidarnie z Hiszpankami oburzyłam się strasznie. Jak to pięknych mężczyzn, przecież hiszpańskie dziewczyny są piękne także! Kto wymyślił to hasło reklamowe? Jak tak mógł? To oburzające i niesprawiedliwe.. Trzeba było pojechać i zobaczyć skąd się wzięło to powiedzenie.
Pojechałam zimą do Andaluzji. Malaga wita słońcem, a Benalmadena (miejscówka na dwa tygodnie) wita pięknym widokiem na morze. Takim, że tylko siedzieć z książką, kawą, herbatą czy winem i spoglądać. Zwalniać tempo, odpoczywać. Oddawać się relaksowi. Wystawiać się na promienie słoneczne i chłonąć, chłonąć, bez końca chłonąć widoki..
Dobre miejsce i dobry czas.
Co można robić w takim miejscu zimą? Można sporo, zwłaszcza, że temperatura to ok 20 st.
Zatem można:
- Wygrzewać się na plaży w lutym - a i owszem!
-Oglądać niezapomniane widoki - a jakże!
-Relaksować się bez pośpiechu i obowiązków - jak najbardziej!
-Spędzić czas na oglądaniu tańczących ładnych dziewczyn w tradycyjnych strojach - z wielka przyjemnością.
- Można dużo zwiedzać - bliskość Malagi, Sewilli, Granady czy Gibraltaru to wielka zachęta dla każdego 'zwiedzacza'.
Tak mi się kojarzy Andaluzja. No jeszcze kojarzy mi się z dużą ilością angielskich emerytów, ale i oni bywają atrakcją tych terenów :)
Podczas tego wyjazdu było mało zwiedzania i mało gonienia za atrakcjami turystycznym. Za to było dużo relaksu i naładowywania swoich akumulatorów energetycznych na dalszą część roku - słońcem, plażą, spokojem i widokami. Odmiennie niż w większości moich wojaży. Czasem jednak takie odmiany bywają dobre i pozytywnie wpływają na człowieka (nawet kobietę) :)
Mieszkanie z takim widokiem, dla niektórych to codzienność :)
Promenada nadmorska w Benalmadenie
Urokliwy port w Banalmadenie
Kto oglądała film w reżyserii Clinta Eastwooda pt 'Breezy'? Piękny film. Właściceil tego jachtu na pewno też oglądał i na pewno podobał mu się tak bardzo jak i mnie :)
W porcie oprócz pięknych jachtów są piękne apartamenty do mieszkania. Ponoć jedne z najdroższych w okolicach
Podziwianie pięknych widoków jest przyjemne, ale skoro Hiszpanie to piękni mężczyźni to chyba czas jakichś poszukać, żeby tezę albo potwierdzić, albo jej zaprzeczyć. Chodzenie i przyglądanie się im nie było wcale proste, bo więcej kontaktów miałam z innymi turystami, niż z okolicznymi mieszkańcami.
Moje metody badawcze może nie należały do naukowych, ale za to dużo z tego powodu było uciechy i nabierania zdrowego dystansu do haseł reklamowych :)
Odwiedzanie pobliskich miejscowych atrakcji pozwalało się obserwować przedstawicieli obu płci. Hiszpanie - mogę potwierdzić, że lubią dbać o siebie i przyjemnie jest zawiesić na jednym czy drugim oko. Lubią zwracać uwagę na to w co się ubierają i nadążają za trendami w modzie. Lubią często odwiedzać fryzjerów, a i z salonów kosmetycznych też korzystają z upodobaniem. Zatem każda dziewczyna, która lubi południową męską urodę może wybrać się w te okolice na poszukiwanie przeznaczenia. Może któraś będzie miała szczęście i spotka idealnego faceta dla siebie :)
Pierwszym napotkanym ciekawym przedstawicielem płci przeciwnej był (o dziwo!) - niedźwiedź polarny... Wydawałoby się, że zupełnie nie pasuje do tej ciepłej okolicy. A jednak :)
Niedźwiedź Polarny - rasy andaluzyjskiej :)
Jak widać wdzięczę się do niego, robię słodkie oczy i uśmiecham się anielsko - niedźwiedź pozostał zupełnie i kompletnie obojętny na moje przymilanie się. Powiedziałam sobie w duchu - cóż, widać nie jest mi przeznaczony - i poszłam dalej z nadwątloną pewnością siebie.
Nie musiałam długo szukać - zaraz znalazł się kolejny interesujący okaz męskości. Tu postanowiłam działać bardziej zdecydowanie. I mowę cała wzmocniłam nawet kontaktem bezpośrednim:
Człowiek śniegu - wydawało mi się, że wzrok miał bardziej zainteresowany od niedźwiedzia..
Doszło do rękoczynów. Sprawdzanie jędrności pośladków wydawało mi się gotową receptą na zmiękczenie jego oziębłego stosunku do mnie. Jakież było moje zdziwienie, gdy on pozostał zupełnie nieczuły na moje ewidentnie zachęcające gesty...
Rozpacz w jaka wpadłam po tak ewidentnym braku zainteresowania ze strony płci przeciwnej była tak ogromna, że jedyne co pozostało to pójście na kawę na Plaza Bonanza, gdzie wygrzewają się w zimowym słońcu i popijają piwo (za przysłowiowe 1€) turyści i rezydenci w wieku emerytalnym z brytyjskimi korzeniami. Postanowiłam się zająć jednym z ulubionych zajęć wiedząc, że ta czynność mi wychodzi dobrze- robieniem na drutach :). Kawa, słońce, druty - trochę pomogły przeboleć brak powodzenia u mężczyzn :)
Powstaje andaluzyjski sweterek :)
Wycieczka do pobliskiej Malagi - stolicy Andaluzji może tylko potwierdzić, że położenie Hiszpanii jest jednym z najlepszych w Europie. Miasto jest nieco spokojniejsze niż np Barcelona, czy Madryt, ale atrakcji tu nie brakuje. Każdy coś znajdzie dla siebie. Oprócz bajecznego nadmorskiego położenia, zabytków, ciekawych miejsc i bujnej przyrody, to ludzie stanowią urozmaicenie tego miasta.
Malaga tonie w słońcu z widoczną wieżą katedralną
Katedra w Maladze nazywana jest La Manquita, co w luźnej interpretacji znaczy „jednoręka kobieta".
Widok na miasto i wybrzeże w drodze do fortecy La Alzazaba (to największa w Hiszpani budowla warowna zbudowana przez muzułmanów w XI wieku)
Nadal we mnie żyła nadzieja, że może tym razem jakiś ciekawy obiekt męski stanie mi na drodze. I stanął, a właściwie nie stanął, tylko zainteresował mnie ogromnie sobą, ale był w pozycji siedzącej. Może od razu powinnam pójść po rozum do głowy, że z nas dwojga tylko ja jestem zainteresowana. Jednakowoż moja naiwna natura kazała mi wierzyć, że to może wreszcie ten. Co musiało prowadzić do wielkiego rozczarowania. No bo jaki mężczyzna - dżentelmen, który wykazuje choćby odrobinę atencji - nie wstanie na widok kobiety, która mu się podoba? Ten nawet nie był chętny do lekkiej zmiany pozycji, a co dopiero do wstania na mój widok. Mimo to, w desperacji postanowiłam zawalczyć o jego uwagę. Moje kobiece sposoby znowu jednak zupełnie zawiodły. Tym mężczyzną okazał się Pablo Picasso. Wyrzeźbiony w pozycji siedzącej na ławeczce... Znając krążące legendy o jego zainteresowaniu kobietami, opowieści o niezliczonych rzeszach kochanek, tak widoczny brak zainteresowania mogłam odczytać tylko i wyłącznie jako potwarz :) Nic nie pomogło. Pozostał nieczuły na próby zwrócenia uwagi na moją osobę.
Przysiadłam się do Pabla Picasso na ławeczce w Maladze.
Na nic uśmiechy, na nic umizgi - Pablo także nie reaguje na moje zaloty...
Przechadzając się po tym pięknym mieście mogłam mieć nadzieje na spotkanie z Antonio Banderasem, który podobnie jak Picasso tu się urodził i zawsze w okresie wielkanocnym przyjeżdża w rodzinne strony. Niestety moja wizyta była dużo przed Wielkanocą i nie miałam okazji, ani podziwiać niesamowitych, malowniczych procesji, które corocznie odbywają się w Maladze, a i obiektywnie rzecz biorąc na spotkanie z Antoniem miałam szanse zerowe. Procesje w Wielki Tygodniu (w jęz. hiszpańskim - Semana Santa) należą do jednych z ważniejszych wydarzeń tych terenów w całym roku. Ściągają nie tylko turystów, ale też rzesze mieszkańców. Udział w procesji jest na tyle ważny, że niektórzy specjalnie z tej okazji biorą urlopy. Miasto pachnie kwiatami i kadzidłami. Hiszpanki wkładają czarne suknie i koronkowe welony, w ręku niosą ozdobne czarne wachlarze i różańce.
Mural na jednej z kamienic w Maladze
W obliczu tak sromotnej porażki w sprawach damsko- męskich, najprzyjemniej jednak było wrócić do pobliskiej Banalmadeny i tu poznawać okoliczne atrakcje i korzystać ze słonecznej pogody.
Pieczone nad ogniem sardynki tuż przy plaży
Zbieranie muszelek w nowym, wydzierganym własnoręcznie w czasie pobytu w Andaluzji sweterku
Chmura w kształcie sterowca na portem
Pocztówkowe obrazki z wakacji :)
Miejscowy park z kaktusami. A kaktusy to ja lubię :)
Buddyjska Stupa w Banalmadenie
Pałac de Colomares
Wycieczka do Mijas powinna się odbywać w środy - bo w tym dniu, na głównym placu w mieście, cotygoniowo w południe, odbywają się pokazy tańców tradycyjnych. To andaluzyjskie białe miasto z oślimi taksówkami i labiryntem schodów, nie jest tak gwarne jak duże miasta, ale zachwyca swoim położeniem z widokami na góry Sierra de Mijas i na wybrzeże z błyszczącym morzem w tle. Właściciele osłów założyli przedsiębiorstwo taksówkowe i każdemu z 60 miejscowych osłów przyznano 'tablicę rejestracyjną' z numerem i miejsce na parkingu dla taksówek.
Czekający na klienta osiołek - taksówka (Burro Taxi)
Taka forma zwiedzania Mijas jest mniej męcząca niż chodzenie :)
Urokliwe uliczki Mijas
Miejscowy listonosz
Występ dziewczyn na placu głównym zgromadził sporo turystów. Podobał mi się bardzo i zrobiłam strasznie dużo zdjęć. Oczywiście na świeżo nie bywam obiektywna i często zbyt poddaje się emocjom. Zatem moja ocena może nie być rzetelna. Oglądając zdjęcia później na spokojnie, doszłam do jedynie słusznego wniosku, że jednak mimo licznych andaluzyjskich ciekawych przedstawicieli płci męskiej (ładniejszych czy brzydszych), to tańczące dziewczyny są jedną z najciekawszych atrakcji tych terenów. Niezmiennie to przepiękny widok. Przykuwający uwagę i dający wiele przyjemności oglądającym. Mieszkańcy Hiszpanii są powszechnie uważani za naród ognisty. Taniec jest w tym kraju wpisany głęboko w kulturę i tradycję. Tańce hiszpańskie charakteryzują się temperamentem i i ogromna pasją. Podczas tego pokazu można było się dopatrzeć w dziewczynach hiszpańskiej natury. Tańczyły bardzo ekspresyjnie i przykuwały uwagę nie tylko mężczyzn.
Na głównym placu w Mijas co środę odbywają się pokazy tradycyjnych tańców
Obie makiety z pozoru takie same. Jest jednak ogromna różnica między nimi - specjalnie dla obrońców praw zwierząt. Makiety można obejrzeć w małym regionalnym muzeum w Mijas.
Spodobały mi się też te akcenty na murach domów w Banalmadenie:
Wbrew temu co napisane - to nie jest ogłoszenie o kursie dla wykrętnych mężczyzn, których jakiś sprytny trener chce nauczyć jak się manipuluje alimentami :)))
Każdy dbający o swoje spodnie chłopak w tej okolicy ma się na baczności :)
Wyspy Greckie, czyli brunetki też podróżują i pływają jachtami
Trasa rejsu z Aten na wyspę Rodos
Obiecywałam, zaklinałam się, prawie przysięgałam:
- Zobaczysz, będzie wspaniale. Morze gorące, wyspy piękne. Będziemy pływać prawie jak po Jeziorach Mazurskich. Tam wciąż na horyzoncie widzisz jakąś wyspę. Nie bój się, zawsze gdzieś będzie jakiś ląd. Nie będzie jakichś wielkich wiatrów, bo wtedy jest przecież szczyt lata i właśnie możemy być niezadowoleni, że tak mało wieje, i że pływać musimy na silniku.
Tak przekonywałam naszą subtelną i delikatną B do rejsu po Wyspach Greckich. Opowiadałam jakie to wspaniałe i ile niesie ze sobą przyjemności, obcowanie ze słońcem, morzem, wiatrem w żaglach i przyjemnościach pływania. Do tego to wszystko okraszone greckim klimatem i uroczymi Grekami.
Po takiej reklamie zebrało się nas 10 osób na jednym jachcie i 10 na drugim :)
Cała gromada doleciała do Aten samolotem. Z lotniska do portu jachtowego trochę autobusem, trochę pieszo. Było już koło północy i po rozgoszczeniu się na nowych włościach poszliśmy spać na delikatnie kołyszącym się jachcie. Poranek przywitał nas upalnym słońcem i ledwo wyczuwalnymi podmuchami wiatru. Należało tylko zrobić duże zakupy w jakimś miejscowym supermarkecie i od razu udać się na poszukiwanie morskich przygód. Po zasztauowaniu jedzenia, napojów i reszty niezbędnych produktów wypłynęliśmy z gorącego ateńskiego portu.
Nasz 'salonik' na jachcie. Przestrzenny i bardzo przytulny
Chłodzenie się w upalnym porcie ateńskim. Wiem, że to wygląda na marnowanie wody - ale to był jedyny sposób, żeby wytrzymać ten upał bez udaru słonecznego :)
Nasz armator Jorgos rano nas odwiedził i do razu zapytał, czy przywieźliśmy ze sobą kabanosy. Okazało się, że ma żonę Polkę i jak tylko jacyś klienci z Polski czarterują u niego jacht, zawsze prosi o prezent dla żony. Ona w tej pięknej, słonecznej Grecji najbardziej tęskni za polskimi kabanosami. Cóż było robić, wykazaliśmy się zrozumieniem bliźniego i podzieliliśmy się naszymi zapasami suchego prowiantu :)
Jorgos - armator jachtu, przyszedł po polskie kabanosy dla żony :)
Początek dnia obfitował w bardzo pozytywne, emocje. W powietrzu czuło się takie wakacyjne podniecenie i chęć oddania się wakacyjnej przygodzie. Tak było do późnego popołudnia... Pogoda już się powoli zmieniała.
Dobre nastroje jeszcze przed wypłynięciem
Wieczór już zapowiadał, że może nie być łatwo... A noc okazała się gorsza nawet od najśmielszych przewidywań.
Silny wiatr wzmagał się z minuty na minutę. Jacht walczył dzielnie z falami. Rozkołys był coraz większy. O ile na początku dnia panował wśród załogi błogi nastrój luzu i relaksu, o tyle już po południu nastrój zmienił się na pełen skupienia i lekkiego niepokoju. W oczach niektórych żeglarek luzacki nastrój przeradzał się w nerwowe rozglądanie się dookoła. A i na twarzach było powoli widać nadchodzącą lawinę choroby morskiej.
Kapitan postanowił wpłynąć do Zatoki tuż przy przylądku Sounion i tam zostać na nocleg, mając nadzieję, że wiatr się uspokoi i można będzie na kotwicy przespać spokojnie noc. Okazało się, że zatoka ani trochę nie zakrywa nas od wiatru, a jacht jest szarpany przez fale i kołysze się nieustannie na tyle mocno, że w nocy leżąc na koi musiałam zapierać się nogami o drewniane ściany, żeby nie spaść z posłania. Miałam nadzieję, że noc przyniesie ukojenie i cisze. Ale jakby tego dnia wszyscy święci, do których się zwracałam słuchać mnie nie chcieli. Zdrowaśki nie pomagały. A modły przede wszystkim składałam, żeby ulżyć naszej delikatnej B i G. One cierpiały najbardziej. Były totalnie wyczerpane chorobą. Całą noc spędziły na pokładzie walcząc z choroba morską (a właściwie to choroba walczyła z nimi). Wycieńczone i nienawidzące morza, jachtu i wakacji. Z pokładu mimo wielogodzinnej choroby morskiej i skrajnego wyczerpania czasem było słychać złorzeczenia i niecenzuralne słowa z ust dziewczyn.
Rano przepłynęliśmy dingi do brzegu, żeby obejrzeć imponującą budowlę na Sounion. Bledziutka B dopłynąwszy do plaży opowiedziała jaki miała sen w momencie, w którym jej się na chwilę udało zasnąć w czasie tej potwornej nocy. Śniło jej się, że zostawiliśmy ją na tej plaży w jakimś hotelu, a ona szczęśliwa, że już nie musi z nami płynąć tą znienawidzoną łódką, czeka na nas radosna, mając pod nogami stały ląd, i że już więcej nie musi wsiadać na jacht :)
Grupą poszliśmy zwiedzać Świątynię Posejdona na Sounion, a B. została na brzegu na leżaczku i delektowała się piaskiem pod nogami, słońcem i brakiem wiatru :) Niechętnie potem wsiadła znowu na dingi, żeby wrócić na jacht czekający w zatoce.
Na jednym z ogromnych kamieni, z których zbudowana była Świątynia Posejdona ponoć podpisał się Sir George Byron. To jedyny Anglik, którego kochają Grecy. Ten romantyczny angielski poeta zasłynął ze swoich licznych podróży i jeszcze liczniejszych romansów i skandali z przedstawicielami zarówno płci pięknej, jak i tej brzydkiej. Grecy pokochali go za wkład w walkę o niepodległość Grecji. Zaangażował się w tę ideę osobiście, a także poświęcił na ten cel sporą część swojego majątku. Zmarł na malarię własnie na ziemiach Greckich.
Świątynia Posejdona Na przylądku Sounion
Spokojna zatoka przy Przylądku Sounion, w dole widoczne jachty, nic już nie wskazuje na to, że przeżyliśmy dramatyczną noc.
W czasie powrotu na jacht było mi strasznie głupio, że tak zachwalałam, tak obiecywałam, a tu na początku rejsu taka wpadka. Jeszcze mogłam jakoś nadrobić moja nadwątloną reputację, próbując wymodlić lepsza pogodę na resztę rejsu (a zostało jeszcze 15 dni....) Tyle, że już nie wiedziałam, do którego świętego uderzać, czy jakiegoś patrona żeglarzy, czy może odpowiedzialnego za prognozy pogody. A może trzeba było jednak pogańskie modły do boga słońca, czy jakoś tak.. Niewykluczone jest też to ,że może tutejsi lokalni bogowie z Olimpu maczali palce w tym co się działo poprzedniej nocy. Może chcieli nas wystraszyć? Albo nie dopełniliśmy jakiejś lokalnej tradycji, którą trzeba respektować przed wypłynięciem w morze... Kto wie... Teraz już tylko zostało mi się na wszystkie strony próbować. Od naszej Polskiej Maryjki, po Olimpijskich Bogów. Byle się udało :)
Kolejny dzień pogodowo okazał się łaskawszy, za to stwierdziliśmy, że kotwica przy tak silnych podmuchach wiatru i ciężarze jachtu została uszkodzona i powyginała się mimo, że zrobiona była ze stali... Zadzwoniliśmy do armatora Jorgosa, który zaproponował, że na Wyspie Siros, będzie na nas czekał jego znajomy mechanik. Tyle, że Grek ów miał tego dnia święto... A zatem załatwi to, ale jutro, jutro.... Wyszliśmy zatem na spacer po pięknym mieście, zwiedzając jego zakamarki. Kotwica nadal była krzywa.
Krzywa kotwica - nawet ona nie dała rady wyjść bez uszczerbku przy nocnej walce z wiatrem
Zwiedzanie z mnóstwem zdjęć :)
Kocham stare bramy...
Portrety z widokiem w tle :)
Lubimy się! :)
W końcu kotwica była naprawiona, a my ruszyliśmy na zdobywanie kolejnych wysp Cyklad. Po drodze zażywając kąpieli morskich i słonecznych. Zachwycając się widokami, zwiedzając te niesamowite greckie atrakcje.
Z taką bronią żadna choroba morska już nam niestraszna :)
Dopłynęliśmy do największej z wysp cykladzkiego archipelagu - Naxos. Tam przywitała nas widoczna z daleka Portata, czyli Brama do Świątyni Apollina. Budowa tej świątyni nigdy nie została ukończona. Według mitologii to tutaj Tezeusz porzucił Ariadnę (niewdzięczny!!! jak mu była potrzebna ze swoim kłębkiem wełny to wtedy ją chciał). Ariadna pocieszyła się potem w ramionach boga wina Dionizosa. Po Naxos można godzinami spacerować. Gubić się w wąskich i cudownie klimatycznych uliczkach. W czasie sjesty panuje tu parna i niesamowita cisza. Wieczorem gwar i radość. Z portu w Naxos pamiętam parę młodych żeglarzy. Ona wyglądała na artystkę - sprzedającą swoje obrazy w różnych miejscach świata. On widać było, że zakochany i zauroczony nią, próbował naprawić maszt ich małego, stylowego, drewnianego jachtu. Od razu G nazwała ją "Niezgódka" - obserwowaliśmy tę parę spędzając leniwe słoneczne popołudnie. Ta niezwykle energiczna dziewczyna rzucała się w oczy i robiła wrażenie na większości sąsiadujących żeglarzy, który byli w porcie. Jej uroda i kocie ruchy nie mogły pozostać niezauważone. Do dziś w pamięci mam jej obraz w długiej, delikatnej sukience na drewnianym klasycznym jachcie..
Brama do Świątyni Apollina na Naxos
Rzeźba Wenus na w drodze do Bramy Apollina
Uroczy grecki klimat na uliczkach Naxos
Świt na Morzu Egejskim
Pływanie, zwiedzanie, kąpiele w błękitnej, krystalicznie czystej wodzie morskiej, raczenie się słońcem, wiatrem, plażami i winem greckim to była codzienność tej wyprawy. Obrazy pięknych plaż, zatok, miast i wioseczek na wyspach przeplatały się z z zachodami i wschodami słońca. Wino było kupowane w miejscowych sklepach czy supermarketach w dużych opakowaniach po 5 litrów. Znaleźliśmy metodę na bezproblemowe rozlewanie wina do szklaneczek czy kubeczków - które nazywaliśmy potem: "Dojeniem kozy". Nazwa powstała zupełnie naturalnie w sytuacji, gdy wieczorami w portach lub zatokach, pięciolitrowy worek z winem zawieszony był nad stołem i jego kranik łatwo dostępny dla każdego smakosza win :)
'Dojenie kozy" wieczorem :)
"Dojenie Kozy" w ciągu dnia:)
Greckie wino z "Kozy" smakuje wyśmienicie :)
Nasze główne zajęcia:
Żeglowanie
Podziwiwanie Widoków :)
Wędkowanie
Wędkowanie w takich pięknych okolicznościach przyrody :)
Drutowanie :)
Kąpiele dla ochłody :)
Leniwe plażowanie :)
A jednak czujne plażowanie - właśnie ktoś wpadł do wody :)
Podglądanie życia codziennego mieszkańców wysp - poranny powrót z połowu
Płaszczka z połowu
Świeże ośmiornice
Zwiedzanie
Robienie milionów zdjęć :)
Dopłynęliśmy do Santorini. Mały archipelag, który Santorini tworzy z pobliskimi wysepkami, to tak naprawdę krater wulkanu, którego najwyższe brzegi, wystające ponad poziom morza, tworzą owe wyspy. Każde z nas trochę z niepokojem czekało na ten dzień. Z opisów, fotografii i opowiadań innych turystów jawi się to miejsce jako raj na ziemi. Jest wizytówką wszystkich Wysp Greckich. Reklamą Grecji we wszystkich katalogach turystycznych. Jak można w takiej sytuacji nie bać się rozczarowania. Kiedy pływasz już kilkanaście dni, zwiedzasz kolejne wyspy i każda wydaje się ładniejsza od drugiej - niemożliwym się wydaje, że coś może Cię jeszcze zachwycić... Rano dopływając do Santorini szukaliśmy miejsca, gdzie można przycumować bezpiecznie do brzegu. Nie było to łatwe, bo wiele miejsc jest zajęte przez ogromne statki wycieczkowe z tysiącami ludzi na pokładzie, albo są wyznaczone miejsca dla promów przypływających na wyspę. Aż wreszcie znaleźliśmy mały port po wschodniej stronie wyspy, w którym było dla nas miejsce. Choć jak się potem okazało było niezbyt chętnie odwiedzane przez jachty turystyczne. Przyczynę odkryliśmy szybko sami. Złe oznakowanie samego portu (co w Grecji jest dość częste), nie ustrzegło nas przed pułapką jaka na nas czekała już w samej zatoczce portowej. Zawiesiliśmy się jachtem na skalistym dnie portowym. Trzeba było szybko ratować łódkę, żeby nie uszkodzić miecza, albo dna łodzi. Nie było to łatwe, bo jacht duży i ciężki. Dla odciążenia jachtu cała załoga zeszła po skałach na brzeg. Kapitan zarządził, że trzeba będzie jedną z cum przeciągnąć na drugi brzeg portu i stamtąd powoli wyciągać nasza jednostkę pływającą. Padł kapitański rozkaz:
- Baśka do wody!
Tyle, że Baśka nie jest zbyt dobrym pływakiem. Lubi się wprawdzie kąpać, ale wchodzi do wody z bezpiecznego brzegu plaży. Cała załoga stała skonsternowana, bo przecież z rozkazem kapitana nie ma co dyskutować. Baśka z oczami wielkimi jak księżyce ze strachu, zdołała tylko nieśmiało zapytać:
- Ja....???
Wtedy kapitana oświeciło i jednego z męskich załogantów wysłał do wody, żeby przepłynął z długą cumą na drugi brzeg portu. On sobie poradził świetnie i po delikatnych manewrach udało się jacht ściągnąć ze skał i bezpiecznie zacumować w głębszym miejscu basenu portowego. Kamień spadł z serca Baśki, która od tego czasu w trudniejszych chwilach i podczas manewrów portowych unikała wszelkich bezpośrednich kontaktów z kapitanem :)
Widok na Fire od strony morza
Niesamowite kolory jednej ze skał na Santorini
Kapliczka na jednej z bezludnych wysepek obok Santorini
W małym porcie na wschodnim brzegu Santorini, gdzie skały na dnie chciały nam uszkodzić jacht
Pojechaliśmy potem zwiedzać osławioną Firę (Thira) główną miejscowość tej wyspy. Kiedy już znależlismy się w jednym z widokowych miejsc, powiedziałam zgodnie z prawdą:
-No ale to już jest przegięcie z tym widokiem!!!!
Dech zapiera! Co tu dużo mówić ZACHWYCA.....
Kiedy turyści dopływają do wyspy wielkimi statkami wycieczkowymi,czy promami, cumują pod Fira. Tyle, że trzeba się wspiąć na górę pieszo, lub dojechać kolejką, ewentualnie wybrać osiołki jako środek transportu - dla niektórych jest to kolejna atrakcja wakacyjna.
Żeby nie było że na Santorini to tylko plusy i zachwyty. Zawsze się znajdzie w ekipie jakiś malkontent, który musi ponarzekać:
- Ja pierdzielę, jak tu gorąco. - powiedział jeden z członków załogi, kiedy przechodziliśmy uliczkami Firy. Było akurat południowe słońce i żar się lał z nieba niemiłosierny :)
Santorini - miejscowość Fira
Każdy chce mieć zdjęcie z taaaakim widokiem :)
Każdemu to miejsce się podoba :)
Cień na wagę złota :)
Oia, tuż przed zachodem, najczęściej fotografowana miejscowość na Santorini. Tu jest podobno najpiękniejszy zachód słońca w całej Grecji
Santorini w pełnej krasie :) - typowe reklamowe zdjęcie z Oia
A potem była niezwykła wysepka - Astipaleia. Oaza spokoju często odwiedzana przez skore do zabawy delfiny. Podczas obiadu w jednej z tawern właściciel Grek, któremu spodobała się gromadka Polaków postanowił jakoś wyrazić swoją do nas sympatię i zachowywał się bardzo przyjaźnie i bezpośrednio. Dużo z nami rozmawiał kiedy nie musiał się uwijać w kuchni pomagając żonie. Za którymś razem kiedy podszedł do naszego licznego stolika, niósł w ręku widelec uniesiony w górę, na którym prężył się dobrze wypieczony stek. Podszedł do nas, przyjrzał się nam wszystkim i szybkim ruchem grzmotnął stek na talerz A. Widząc nasze zdziwione i zaszokowane spojrzenia powiedział:
- Żona powiedziała, że przygotowała o jeden kawał mięsa za dużo i że mogę go zjeść, ale ja już nie mogę jeść tego co ona gotuje. Możecie się nim podzielić. Nie doliczę do rachunku.
Zostawił nas tak z otwartymi ustami ze zdziwienia. Tylko czasem spoglądał na nas, zadowolony, że zaskoczył nas zupełnie, i że sam nie musi jeść tego mięsa. Byliśmy tym bardziej zdziwieni, bo jedzenie przygotowywane przez żonę było wyśmienite.
Dodatkowy 'kawał' mięsa podarowany/rzucony na talerz przez właściciela tawerny :)
Kolejna wyspa znana wśród turystów również polskich to Kos. Port bardzo zatłoczony i trudno było znaleźć miejsce dla nas. Cześć damska załogi postanowiła tego dnia spędzić popołudnie na plaży. Jakież było nasze zdziwienie gdy się okazało, że plaża piaszczysta wprawdzie i zachęcająca z daleka, okazała się tak zatłoczona, że nie było prawie wolnego miejsca dla naszej gromadki. Po krótkiej kąpieli zrezygnowaliśmy z plażowania w tym tłumie, zamieniając to na zwiedzanie miasta Kos. Tu przyciągają uwagę mozaikowe chodniki w centrum miasta, ale nie można było się opędzić od sprzedawców zachęcających w nachalnym stylu arabskim do rejsu statkiem do Turcji. Bo z Kos do wybrzeża Turcji to już przysłowiowy rzut beretem. Leniwie przechadzaliśmy się po mieście i po tylu już obejrzanych miejscach na wyspach greckich kapitan skwitował to miejsce:
- Jakoś tak nie urzeka mnie to... - zupełnie jak Słowacki nie zachwycał Gałkiewicza w 'Ferdydurke' Witolda Gombrowicza.
I tak chyba większość naszej załogi odebrała Kos.. Może to krzywdząca opinia, ale ten tłum i gwar nie przypadł nam do gustu zupełnie. Woleliśmy spokojniejsze i bardziej kameralne miejsca, których nie brakowało podczas naszej morskiej podróży.
Podróż zakończyła się na wyspie Rodos. Przywitała ona nas upałem i imponującym Starym Miastem z potężnymi murami obronnymi. Niepowtarzalna gwarną atmosferą za murami obronnymi. Miasto tłumnie odwiedzane przez turystów, pełne atrakcji. Można jednak też znaleźć zaciszne, spokojne miejsca w labiryncie wąskich uliczek.
Brama w murach Starego Miasta w mieście Rodos
Nie pamiętam co zobaczyłam w dziurce od klucza... ale mina mówi, że to musiało być straszne :)))
Pod murami Starego Miasta Rodos mnóstwo "grających" na akordeonach dzieci z urody - Romskich Cyganów . Jako, że samo dziecko z akordeonem nie robi już wielkiego wrażenia na turystach, każde z nich miało obok siebie małego słodkiego szczeniaczka (nie wiem skąd oni je brali w tak dużych ilościach), żeby wzbudzać tkliwe uczucia i otwierać portfele wśród spacerujących.
Ewidentny koniec rejsu - kapitan wypełnia książkę rejsu.
Pokaż mi swój samochód, a powiem Ci kim jesteś
Samochody to takie małe królestwa dla ich właścicieli. Czasem nadaje się im imiona, a czasem ozdabia w szczególny sposób. Jeden z moich samochodów miał na imię - Szybki Lopez. :) Wędrując po swoim mieście, a czasem też będąc w podróży spotykam samochody, które właściciele chcieli wyróżnić. Najczęściej są to naklejki. Czasem mówią coś o swoim posiadaczu, o jego zawodzie czy pasji. Ja kilka z tych naklejek mogłabym z czystym sumieniem na swój samochód nakleić. Niektóre z tych 'babskich' - wypisz wymaluj opisują mnie :) Np ta mogłaby być moja:
Bardzo często śpiewam za kierownicą.. A że często robię to całym ciałem - to nieraz to wzbudza uśmiech na twarzach kierowców stojących obok na światłach.
Jako, że w samochodzie czuję w swoim zamkniętym świecie to śpiewanie (mimo niezbyt dużego talentu wokalnego) wydaje mi się rzeczą normalną. A że śpiewam głośno i 'wyraziście' to tylko kiedy okna są zamknięte, nie narażam w ten sposób innych niczemu niewinnych uczestników drogi na kontakt z moimi 'interpretacjami' piosenek :)
Samochód jest czymś niesamowitym. To blaszane jeżdżące pudełeczko stało się dobrem, którego nabywcą chciałby się stać prawie każdy na świecie. Ceny niektórych z tych pudełeczek przyprawiają o zawrót głowy. Moja młodsza córka kiedyś jadąc ze mną skomentowała niebezpieczny wyczyn kierowcy, który zajechał nam drogę:
- Mamo czemu mu pozwalasz nas w taki sposób wyprzedzać.
Ja na to tylko z westchnieniem odpowiedziałam:
- Kochanie za ten samochód ten pan zapłacił tyle co za apartament w centrum Warszawy.
Od razu zrozumiała, że taki kierowca z góry traktuje takie samochodziki jak nasz :)
Auto jest czasem wymarzonym cackiem, które staje się ważniejsze od wszystkiego i wszystkich. Nieraz niespełnionym marzeniem. Często przydatny jest w czasie podróży. W wielu przypadkach to narzędzie pracy, a innym razem kolejna zabawka dla posiadacza kilku innych egzemplarzy. Kiedy indziej ma pasować do sukienki, torebki albo płaszczyka właścicielki :)
Miłość do samochodu wypisana na karoserii
Zadziwiająco dużo spotykam naklejek chłopców, którzy uwielbiają wędkować (może te naklejki są dodawane w sklepach wędkarskich do zakupowanych przynęt? :)
Z rybami na samochodach są też mocno związane poglądy religijne. Znak ryby jest niezwykle popularny wśród kierowców. Występują w różnych kolorach i wzorach. Każdy może wybrać opcję najbardziej pasującą do jego auta:
Słodkie te stópki :)
Zdarzają się też pogromcy katolickich rybek :)
Mój ma już kilkanaście lat... przejechał już grube tysiące kilometrów. Był narzędziem pracy, dużo i ciężko pracował. Oprócz pracy wyjeżdżał też na różne wycieczki i wakacje. Teraz wprawdzie nie jest jeszcze na emeryturze i nadal pozwala zarabiać, ale już nie jest tak intensywnie wykorzystywany jak kiedyś. Po kilku poważniejszych naprawach i po kilku mniejszych nadal jeździ i jest przydatny. Wydaje mi się, że ma już gwarantowane dożywocie u mnie :) Tyle dzięki niemu przeżyłam i zobaczyłam, że jest mi bliski.
Wprawdzie zimą ciężko otworzyć drzwi od strony kierowcy i najczęściej muszę wsiadać od strony pasażera. Choć przy większym mrozie nawet te od strony pasażera nie dają się za żadne skarby otworzyć i jedynymi drzwiami zdatnymi do użytku są tylko tylne (nie odkryłam dotąd dlaczego akurat te nie zamarzają). Wtedy niezłe widoki mają sąsiedzi na moim osiedlu. Kiedy wsiadam do samochodu tylnymi drzwiami i potem niezdarnie przeciskam się na siedzenie kierowcy, a że nie należę do osób malutkich to przeciskanie się jest nie lada wyzwaniem :) Pamiętam jedną z zim, kiedy podeszłam do zaparkowanego samochodu, którego szyby były totalnie zamarznięte i żeby w ogóle cokolwiek zobaczyć przez nie, należało je najpierw oskrobać (kto tego nie zna?) :) Zabrałam się do pracy. Jako, że warstwa lodu była gruba to szło mi to powoli i żmudnie. W końcu udało się odskrobać większość szyb i odśnieżyć dach i maskę samochodu. Zajęło mi to 'parę' minut. Wsiąść nie dało się lewymi drzwiami więc sprawdziłam, które z dostępnych będą mi dziś łaskawe. Lewe tylne okazały się miłosierne. Otworzyłam. Wsiadłam. Zaczęłam się gramolić z tylnych siedzeń na przednie kierowcy. Parę razy głową omal nie wybiłam dziury w dachu, ale że to była codzienność w zimowej aurze to nie robiłam sobie nic z tego, bo i tak trzeba było jakoś się dostać do przodu i usiąść za kierownicą. Wypinałam się na prawo i lewo, a ubranie do tego wąskiej, krótkiej spódniczki też nie było pomocne. Nie śmiałam nawet oglądać się, czy jakiś sąsiad nie walczy z odmrażaniem w pobliżu swojego samochodu, bo nieźle by się ubawił obserwując jak się tarabanię w środku samochodu. Starałam się tylko nie robić skandalu widokami moich wypiętych pośladków, czy uniesionej w górę spódniczki i jak najszybciej przedostać się do przodu. Odrobinę mnie dziwiło, że kiedy ocieram się głową o sufit wydaje on dziwne dźwięki, ale nie straszne mi pomruki auta, skoro trzeba i tak uruchomić pojazd i wyjechać na drogę jak najszybciej. Udało się w końcu. Nawet silnik dał się uruchomić 'tylko' po kilkunastu próbach. Wyjechałam w końcu z osiedla i ruszyłam w kierunku centrum. Stojąc na światłach swoim zwyczajem chciałam sprawdzić, czy mój makijaż nie rozpłynął się i spojrzałam w lusterko. O ile makijaż jeszcze jakoś trzymał się twarzy, o tyle spojrzenie na moje włosy odebrało mi mowę.. Na głowie miałam sople... Po umyciu włosów ich nie suszę, a tego dnia spieszyłam się bardzo. Czas od umycia włosów do wyjścia z domu był bardzo krótki. Zatem były one mokre kiedy podeszłam do auta. A odśnieżając samochód i oskrobując szyby z lodu czasu upłynęło sporo, to mróz na włosach urządził sobie ucztę :) Dlatego tak skrzypiało kiedy włosami ocierałam się o sufit samochodu :) dotknęłam z niedowierzaniem ręką włosów... były sztywne i rzeczywiście w soplach. Potem już przez cała drogę do miasta nie dotknęłam ich ani razu, ze strachu, że mi się połamią. :) Był korek i jazda do centrum sporo czasu mi zajęła. Samochód się zdążył rozgrzać i włosy miały szansę odmarznąć w tym czasie. Na spotkaniu z klientem starałam się nie zwracać szczególnej uwagi na jego zdziwiony wzrok, kiedy zobaczył mnie stojąca w jego drzwiach z mokrymi włosami, na których gdzieniegdzie jeszcze błyszczały kryształki lodu :)
Szermierz z zamiłowania
To pewnie fanatyk fajki :) Z tym zdjęciem wiąże się zabawna sytuacja, spacerując ulicami miasta robiłam zdjęcia samochodom z naklejkami. Najbardziej byli zdziwieni policjanci stojący niedaleko jednego z samochodów, ale oprócz tego ten samochód akurat zatrzymał na światłach i zauważyłam ciekawą naklejkę i chciałam zrobić zdjęcie. Dobiegłam dość szybkim krokiem do niego i strzeliłam fotkę schodząc z chodnika na jezdnię. Potem poszłam dalej. Mijały mnie później inne samochody, a ich kierowcy przyglądali mi się przerażonym wzrokiem. Żaden z nich nie śmiał popełnić żadnego wykroczenia ze strachu, że zrobię mu zdjęcie, a potem doniosę do odpowiednich służb :)
Fan żużla
Właściciel to pan, który lubi polować, czy może.....?
Sporo w moich okolicach mieszka strażaków - mogę spać spokojnie
Pojazd to może już staruszek, ale tygrys pod maska wciąż drzemie.
Ja też bym chciała spróbować skoków ze spadochronem.
Reklama na samochodach to też częsty widok
Tekturowe cacko zwane mydelniczką :)
Z dziewczynami za kierownicą jest mnóstwo dowcipów, a kierowcy mężczyźni nie mają zbyt dobrego zdania o damskich uczestniczkach ruchu drogowego. Pewnie w wielu przypadkach jest w tym trochę racji. Choć ja ze względu na ilość przejechanych kilometrów i mnóstwach wydarzeń na drodze, mogłabym parę opowieści wysnuć o kiepskich (żałosnych) kierowcach mężczyznach. Jednak nie o to chodzi, żeby zaognić sytuację na drogach. A były czasy, że za kierownicą wychodził ze mnie męski pierwiastek! :) Wtedy nie lubiłam dawać się wyprzedzać mężczyźnie, albo lubiłam udowadniać, że to ja lepiej umiem prowadzić. Choć te czasy w sumie minęły i jeżdżę teraz nie tylko ekonomicznie, ale też zdecydowanie spokojniej, to czasem nie mogę się oprzeć i uwielbiam tak mocno wcisnąć 'gaz do dechy' i poczuć jak samochód się unosi nad drogą.... eh... no to strasznie przyjemne :)
Współczesne wiedźmy zmieniły środek transportu z miotły na samochód? :)
Właścicielka tego pojazdu może być spokojna - chłopak/mąż/ojciec/syn nie będzie już pożyczał od niej samochodu :)
Na zdjęcie tego samochodu urządzałam czaty na pobliskim parkingu przez tydzień.
Która z Was dziewczynki nie kończyła w pospiechu makijażu w samochodzie jadąc rano do pracy??? :)
Moja przyjaciółka miała kiedyś świetny samochód. Choć też niedomagał mu co jakiś czas zamek do drzwi... Aż któregoś dnia tak się uparł, że nic nie pomagało. Jedynym zamkiem, który się zlitował nad kluczykiem był zamek bagażnika. Nie było wyjścia i przez jakiś czas korzystała z tych drzwi. Samochód był typu sedan. To bardzo było pomocne we wsiadaniu do samochodu przez bagażnik. :) Jest osobą niezwykle sprawną i zwinną do tego niewielkich gabarytów zatem nie sprawiało jej to wielkiego problemu. Do czasu planowanej wizyty w serwisie radziła sobie w ten sposób wyśmienicie. Jednak pewnego dnia zaparkowała swoje autko w miejscu niedozwolonym, bo spieszyła się bardzo i miała tylko na chwilkę go zostawić w tym miejscu. Wracając do samochodu już z oddali spostrzegła stojących przy samochodzie dwóch policjantów. Jak ma z zwyczaju uśmiechała się do nich słodko gdy podeszła do pojazdu i przywitała się niezwykle miło. Oczywiście pouczyli ją o złym parkowaniu i przestrzegali przed ponownym korzystaniu z tego miejsca. Ona słodko przepraszała i obiecywała, że to się nigdy nie powtórzy i dziękowała za pouczenie. Jednak oni zrobili to czego obawiała się najbardziej. Jeden z policjantów poprosił:
- Poproszę o dowód rejestracyjny pojazdu.
Ona zamarła. Dokumenty były w torebce w środku samochodu. Jeszcze miała nadzieje, że uda się jakimś cudem otworzyć drzwi w aucie. Ono jednak mimo modłów odmówiło współpracy i zamek do drzwi ani drgnął. Nie było wyjścia.
- Panowie, proszę poczekać chwileczkę - powiedziała przymilnie.
Podeszła do samochodu od tyłu i otworzyła bagażnik. To jeszcze nie było jakoś szczególnie dziwne. Choć policjanci obserwowali jej działania. Kiedy zobaczyli jak się wczołguje do samochodu przez bagażnik, potem wypinając swoje wdzięki i sprawnie przedostaje się do przodu i siada na miejscu kierowcy, a w końcu otwiera okno i podaje im wyjęte z torebki dokumenty, ich miny były bezcenne. Długo żaden z nich nie mógł wydobyć słowa z ust. Ona tylko najsłodziej jak umiała uśmiechała się do nich, jakby nic dziwnego się nie działo. W końcu jeden z nich odzyskał mowę:
- Co to było? Dlaczego się pani wczołguje do samochodu przez bagażnik?
- A to nic. Zamek w drzwiach się zaciął.
- Aha....
Po chwili oddali jej dokumenty i nadal w szoku pozwolili jej odjechać. Ona czym prędzej się oddaliła. Mając nadzieję, że żaden z nich nie odzyska 'przytomności' i nie zatrzyma jej ponownie i np nie odbierze dowodu rejestracyjnego, który by odzyskała dopiero po naprawie drzwi i przeglądzie technicznym :)
Czasem kierowcy chcą poinformować innych uczestników drogi o swoich poglądach, lub ważnych zdarzeniach z ich życia:
Lepiej się nie zbliżać, dość radykalne podejście do ludzi :)
Szczerość jest w cenie :)
Patriota
Zdecydowany brak patriotyzmu - nie lubi wspierania swoimi mandatami budżetu państwa :)
No jakże mi przykro, stary ;)
Dumni rodzice
Respekt!! :)
Na darmowy przejazd nie ma co liczyć :)
W Poznaniu się mówi:
- Chcesz w wakacje spotkać sąsiada - jedź do Mielna on tam na pewno jest :)