Romul.pl

Biuro Podróży Poznań

 

Lubisz mój blog? Podobał Ci się ten wpis?
Odsłuchaj więc proszę i dodaj do playlisty tę muzykę:

Muchos_Cojones_-_Olśnienie.png

Hong Kong - druga odsłona

W powrotnej drodze do hotelu, chcieliśmy jeszcze jedna atrakcję „zaliczyć" - Night Market – Nocny Rynek. Na Temple Street w dzielnicy Kawloon – tu zaczyna się handel w godzinach nocnych i można kupić prawie wszystko w cenach bardzo przystępnych. Kolorowy tłum turystów i tubylców. Nie jest to targ z markowymi przedmiotami, raczej targ taniości i podróbek, ale pójść tam trzeba, żeby poczuć prawdziwe chińskie klimaty.

Hong Kong 354aii

Hong Kong 355aii

Night Market na Temple Street

Z ciekawością dziecka zaglądałam na stragany. Różnorodność drobiazgów, pamiątek, chińskiego rękodzieła i wytwórstwa powoduje zawrót głowy. Ciuchy, elektronika, zabawki czy jedzenie. Wybór jest ogromny. Niezliczona ilość tanich barów, restauracji i jadłodajni, ściąga kolejne tłumy chcące spróbować kuchni chińskiej, posilić się po dniu pracy czy spotkać się z przyjaciółmi.

Hong Kong 345aiiHong Kong 349aii

Tu też zaobserwowałam scenę której nie zapomnę, i która zmusiła mnie do kolejnych odkryć tego miejsca. Między tłumami zobaczyłam siwego staruszeczka „zgiętego we dwoje" (przygarbionego i poruszającego się bardzo powoli), który ciągnął za sobą „podwozie" od wózka dziecięcego, a na nim przeciętą w połowie niebieską beczkę – (taka, w której często transportuje się chemikalia i inne niebezpieczne substancje). Ktoś pomysłowy, przeciął ją na pół i stworzył środek transportu ze starego wózka, do przewożenia brudnych naczyń. Dopiero kiedy ujrzałam tego chińskiego staruszeczka ciągnącego za sobą taki ciężar (niestety będąc w szoku nie pomyślałam nawet o tym, żeby wyjąć aparat i szybko uwiecznić to na zdjęciu, czego będę pewnie żałować jeszcze długo) zaczęłam się baczniej przyglądać tym barom i restauracjom.

Hong Kong 350aii

Brudne kokilki czekają na transport do zmywarni
Na Temple Street jest ich mnóstwo, a w związku z popularnością tego miejsca jest też mnóstwo klientów, ale 99% tych barów to jest jedno pomieszczenie do gotowania w którym pracuje po 5 – 6 osób, na zewnątrz są stoły, ławy i miejsca do siedzenia, gdzie ludzie zajadają ze smakiem pachnące potrawy. Większość podawane jest w takich uroczych kokilkach. W zależności od umiejętności, albo się je pałeczkami, albo jak ewidentnie klient wygląda za bardzo europejsko, to dostaje sztućce. W żadnym z tych barów nie ma zaplecza sanitarnego.

Hong Kong 352aii

Restauracja/bar przy Night Market
Brudne naczynia składa się do przepołowionych niebieskich beczek i staruszek obsługując większość z barów odwozi je w bliżej nieznanym kierunku, do jakiejś zmywarni – gdzie pewnie, kilkoro innych staruszków zakasa rękawy i szoruje te naczynia na akord. To jest obrazek, który zapamiętam z tego miejsca.

 

Jeżeli chce się kupować markowe ciuchy, kosmetyki, elektronikę – to Hong Kong jest również idealnym miejscem – wszelkie znaczące marki mają tu swoje sklepy. A do sklepów tych ustawiają się długie kolejki – zwłaszcza w styczniu, gdzie zaczyna się termin wielkich wyprzedaży. Nie jestem widać 'światową" kobietą, do czego wolę się od razu przyznać, gdyż za pierwszym razem, kiedy na pięknej ulicy zobaczyłam pokaźną grupę osób stojących obok siebie – pierwszą myślą było, że to pewnie grupa turystów. Po pewnym czasie zastanowiło mnie, że taka grupa pojawia się cyklicznie w pobliżu jakichś drzwi wejściowych do sklepu. Aż wreszcie mój mózg zaczął pracować w odpowiednim kierunku i oświeciła mnie myśl, że to przecież nie grupy zaprzyjaźnionych osób, tylko wręcz przeciwnie – można powiedzieć wrogów, którzy polują na wyprzedaże w markowych sklepach. Bo okazji cenowych w tym terminie nie brakuje.

Do poszczególnych wysp Hong Kongu można się dostać za pomocą metra lub promu. Wybraliśmy tym razem prom, żeby powłóczyć się po części biznesowej miasta, wejść na Tower Bank of China.

Hong Kong 395aiHong Kong 397iHong Kong 434iai

Pojechać dwupiętrowym tramwajem i 'przejść' najdłuższym ruchomym chodnikiem w świecie. Do tego wieczorem obejrzeć Wet Market – z niezliczoną ilością owoców morza i stworzeń, których nawet istnienia się nie domyślałam.

Bank of China i pierwszy rzut oka na miasto z góry – pogoda nas nie rozpieszczała więc i przejrzystość powietrza nie najlepsza.

Tramwaje
Potem jazda tramwajem, koniecznie na piętrze, żeby z odpowiedniej perspektywy oglądać miasto i ludzi. I tu pełne zaskoczenie i to właśnie dzięki obserwacji z górnego pietra tramwaju. Zrobiłam zadziwiające odkrycie. Już poprzedniego dnia jakoś szczególnie nie rzuciły mi się w oczy korki na ulicach i to było dość przyjemne i inne, niż w miastach europejskich. Dopiero jadąc tramwajem oglądając miasto i obserwując ludzi w pewnym momencie zauważyłam, że na ulicach rzeczywiście korka nie ma. Korek jest na przejściach dla pieszych!!!

Hong Kong 443iiHong Kong 447i

Tłumy na przejściu dla pieszych

Hong Kong 451i
Przejścia dla pieszych są przepełnione i tłum jaki się porusza po chodnikach jest ogromna falą ludzką w ciągłym ruchu. Zrozumiałam wtedy, że przy tak dobrze i niezwykle punktualnej zorganizowanej komunikacji miejskiej (metro, tramwaje, autobusy) większość ludzi wybiera właśnie te środki lokomocji.

Hong Kong 466aii

Hong Kong 491aiNa jednej z ulic para młoda pozowała mi do zdjęć, bardzo chętnie i z rozbrajającymi uśmiechami. W ogóle mnóstwo par robiących sobie zdjęcia ślubne udało mi się spotkać już w samym hotelu, jak i na ulicach, czy w parkach. Okazuje się że to wcale nie oznacza, że to jest dzień zaślubin. Często robienie zdjęć jest na np pół roku wcześniej, a mimo to mnóstwo druhen i drużbów robi te zdjęcia razem z parą młodą. Angażują się i przyjaciele i rodzina chociaż do ślubu jest jeszcze mnóstwo czasu. Bierze się to niekiedy z oszczędności. Bo państwo młodzi najczęściej biorą dopiero wtedy ślub, jak są już usamodzielnieni i mają gdzie mieszkać. Oczywiście po babsku - bardzo interesowały mnie suknie ślubne. W związku z tym, że kolor biały jest dla nich kolorem żałoby to panny młode albo zakładają tradycyjne stroje ślubne, które niezwykle mi przypadły go gustu, albo idą w stronę amerykańskich komedii romantycznych i zarówno panna młoda jak i druhny ubrane są w podobny kolor. Tradycyjne stroje najczęściej są w kolorach czerwieni i złota. Przepiękny jest zwyczaj, w którym para młoda porusza się pod parasolem w kolorze sukni panny młodej. Parasol chroni szczęście młodej pary, żeby nie uciekło.

Chiny to kraj, w którym tradycja w rodzinie ma ogromne znaczenie, ale ilość rozwodów i ponownych małżeństw jak wszędzie na świecie ciągle rośnie. Wyjątkiem jest to, że dzieci po rozwodzie zostają z ojcem.

 

Wędrowaliśmy ulicami miasta. Nogi już totalnie „uchodzone" miałam i wtedy sobie przypomniałam o ruchomym chodniku. Przecież to atrakcja, którą też należy 'zaliczyć'. Okazało się, że jesteśmy już w takim punkcie miasta, w którym schodzimy w dół, a chodnik porusza się raczej w górę. Nie ulżyłam zatem swoim nogom zupełnie i tylko z zazdrością patrzyłam na przechodniów jadących chodnikiem, który unosi się wysoko ponad ulicami.

Kolarz3i

Specjały z Wet Marketu
Po obejrzeniu stworzeń wyłowionych z morskich głębin na Wet Markecie zrobiliśmy się wściekle głodni, a że według rankingu Michelina byliśmy w okolicy restauracji, która jest na 15 tego rankingu w świecie, to należało sprawdzić, czy ten ranking jest choć trochę obiektywny. Podają tam wyśmienitą pieczoną gęś. Restauracja duża, wypełniona prawie po brzegi. Z wielką ilością obsługi. Kelner, który nas obsługiwał miał dwie osoby do pomocy. W końcu też dotarł do nas kierownik sali , bo tylko on mówił w miarę dobrze po angielsku. Kelner bardzo pomocny, nawet w niektórych monetach za bardzo pomocny (wyglądało na to że trochę lituje się na europejskimi turystami, który próbują i obiektywnie powiem coraz lepiej nam to szło, jeść pałeczkami). Obserwowałam jego sprawne ruchy przy nalewaniu rosołu i podawaniu mi pałeczkami długiego makaronu - nitki (on nawet 'kroił' ten makaron pałeczkami) :) choć nie wiem czy słowo kroił nie jest przypisane tylko do noża :). W związku z tą troską o nasze żołądki trochę mi brakowało intymności i prywatności przy posiłku, ale gęś rzeczywiście była smaczna :)

 

W nocy w pewnej chwili obudził mnie dźwięk zza drzwi. Z ilości głosów wynikało, że korytarzem przechodzi duża grupa kobiet, które dość nerwowo dawały znać o sobie. Oczami wyobraźni widziałam tabuny babek, które 'drobią' (poruszają się drobnymi kroczkami, jakby to dodawało im prędkości) no i cały czas głośno przekrzykują się nawzajem. Przeszły pod moimi drzwiami i zrobiła się znowu cisza. Zasypiałam już znowu, kiedy ta sama ilość rozgadanych chińskich kobietek wracała w przeciwnym kierunku – jak się domyśliłam nie znalazły tego czego szukały, ale nadal nie cichły ich rozmowy. Trochę mnie ubawiło to ich bieganie po korytarzu po nocy. Znowu postanowiłam na spokojnie zasypiać. Po paru minutach nie mogłam uwierzyć własnym uszom, bo grupa korytarzowych 'spacerowiczek' znowu zbliżała się do moich drzwi. Śmiałam się już w głos i wiedziałam, że tej nocy snu będzie jak na lekarstwo, bo pielgrzymki pod moimi drzwiami będą się powtarzać nagminnie :)

Po tej nocy i po dziennej obserwacji 'korków' na zebrach ulicznych, przypomniałam sobie słowa mojej Pani Profesor od geografii ze studiów. Pokazując serię zdjęć ze swojej podróży do Chin – powiedziała znamienne zdanie:

- Nie wyobrażacie sobie ilu w tych Chinach jest Chińczyków - :) na tym wykładzie nieźle się wtedy uśmiałam. Dopiero teraz po latach zrozumiałam, co miała na myśli :)

Hong Kong - symfonia świateł i smaki Azji

Pierwsze smakowanie Azji

Hong Kong 602aiai

Panorama Hong Kongu


Pierwsze wrażenie – zimne, celujące, przeszywające oczy straży granicznej na lotnisku. Pomyślałam: - Boże, po co ja tu przyjechałam. Tu taka komuna, takie nieprzyjazne powietrze. Co ja tu robię? Kolejka do odprawy paszportowej tak nerwowo poganiana przez chińską obsługę, że trudno było się nie poddać temu nastrojowi niepokoju.

Pół świata przeleciałam, żeby sobie przypominać jak było kiedyś u nas? Bez sensu.. i czemu tu ludzie tak chętnie przyjeżdżają?

Takie było moje pierwsze wrażenie po przylocie, jeszcze na lotnisku. Gdzie kolejka do odprawy paszportowej była dziwnie nerwowa i dziwnie jakoś tak długa i przeganiana z miejsca na miejsce.

Potem po odprawie paszportowej podeszło do mnie troje przedstawicieli chińskiego narodu z czego dwóch umundurowanych mężczyzn i jedna kobieta w stroju cywilnym.

- Witam, czy mówi pani w języku tureckim? - zapytała ona.

Moja mina chyba mówiła sama za siebie, ale odpowiedziałam, że zupełnie nie.

Do tego dołożyła standardowe pytanie, w jakim celu przyjechałam i pozwolili mi odejść. Tyle, że nie widziałam żeby zaczepiali też innych wychodzących razem ze mną. Poczułam się nieswojo.

Potem chwila zastanowienia się i wejście na już normalna hale przylotów – dodam, że ogromną i zrobiło się przyjemniej i jakoś tak „europejsko" w sercu Azji :)

Tu już odetchnęłam i postanowiłam się tylko zachwycać i jak najwięcej chłonąć wrażeń z tego jakże egzotycznego dla mnie miejsca.

Hong Kong 021aiHong Kong 022ii

Hong Kong 037ii

Kolejne wrażenie podczas przejścia z lotniska i przejazdu do hotelu metrem i kolejką – oni wszyscy mają iPhony. Każdy! Każdy ma i się nim zajmuje, gdzie tylko może. Zaraz po wejściu do wagonu metra wyjmuje z kieszeni, plecaka, czy torebki i albo gra w gry, albo pisze smsy (i to w tych ich "krzakach", po prostu rysuje po ekranie) napatrzeć się nie mogłam zupełnie jak to niesamowicie wygląda. Może głupio podglądać jak ktoś pisze smsa, ale i tak nie wiem o czym przecież i dlatego trochę czułam się rozgrzeszona, że tak wcale nie dyskretnie zaglądam czasem komuś przez ramię :). Pozostali albo oglądają filmy na iPhonach, albo czytają ebooki. Od małego dziecka, przez młodzież, do staruszków. Wygląda na to, że u nich to podstawowe wyposażenie obywatelskie. I dopiero po paru dniach jeżdżenia metrem uświadomiłam sobie, że władza ludowa zadbała o to, żeby w metrze był internet i zasięg telefonii komórkowej. Obywatele w ten sposób mają wciąż dostęp do swoich ulubionych rozrywek (przefiltrowanych trochę przez komunistyczne władze Chin, gdyż nie wszystkie strony internetowe tam są dostępne, a niektóre wręcz kategorycznie zakazane).Hong Kong 094ii

Hotel duży, ładny. Pokój - 27 piętro. Widok z okna na "blokowisko" – ale jakie... blokowisko z budynków ok 35 - 40 piętrowych. W związku z tym, że liczba 4 jest najbardziej pechową liczbą dla Chińczyków, a liczby odgrywają u nich wielkie znaczenie – to np. nie ma w budynkach pięter nr 4 czy 14 itd. I np. jeden z najwyższych wieżowców podaje że ma 88 pieter gdy w rzeczywistości ma tych pięter 44, bo wszelkie „groźne" numery zostały usunięte :)

Wieczorem dobrze oświetlone boiska, które są widoczne z okna w hotelu, bardzo licznie odwiedzane są przez młodzież grającą w piłkę nożna, czy koszykówkę. Za to rano mnóstwo ludzi ćwiczy te chińskie sztuki walki wyglądające dla laików (czyli mnie) jak taniec. Wygląda to pięknie jak mnóstwo ludzi się zbiera i wykonuje takie same ruchy jak instruktor albo tak zupełnie indywidualnie również. Do tego duże ilości osób biegających i po parku i po bieżni na boisku.

 

Zastanawiałam się, czy będę miała jakieś problemy z adaptacją w związku ze zmianą strefy czasowej, ale rano okazało się, że zupełnie nic takiego nie odczuwam, więc od początku mogłam korzystać i cieszyć się zwiedzaniem tego tętniącego życiem miasta.Hong Kong 061ii

Hong Kong 077ii

Bruce Lee
Na pierwszy ogień oczywiście spacer po promenadzie i Aleja Gwiazd z widokiem na zatokę Wiktorii i najsłynniejsze wieżowce w dzielnicy biznesowej Hong Kongu. Zapierają dech w piersiach. Mimo, że akurat było mgliście i trochę przejrzystość powietrza była mała, ale poczułam się mimo mojego wzrostu taka malutka... największą gwiazdą na promenadzie jest oczywiście Bruce Lee – oczywiście punkt główny programu to zrobić sobie z nim zdjęcie :) co też niezwłocznie uczyniłam. Jeszcze przymierzyłam odcisk ręki Jeta. Przy moich dłoniach - jego dłoń wydaje się malutka.....

Hong Kong 083iGwiazda Bruce Lee

 

Hong Kong 078iGwiazda Jeta Li
Zdjęcia... Tu mnie spotkało kolejne zaskoczenie. W Pewnym momencie podeszłą do mnie para turystów Azjatów z prośbą (jak na początku zrozumiałam - to co mówili), żeby im zrobić zdjęcie. Ja ochoczo wyciągam rękę po ich aparat. I tu moje zdziwienie. Pani turystka chce sobie zrobić zdjęcie ZE MNĄ. Wzięli mnie z zaskoczenia, na początku nie wiedziałam o co chodzi i szybko się ustawiłam do zdjęć. Dopiero potem po jakimś czasie odkryłam o co chodzi...

 

Spoglądając na chodzących po promenadzie ludzi, a było ich co niemiara nie dało się nie zauważyć, że po pierwsze 99,9% to czarne albo bardzo ciemne włosy, a po drugie prawie wszyscy są niżsi ode mnie. Zatem nie dość, że wyróżniam się moimi farbowanymi na bardzo jasny blond włosami (niebieskie oczy tez pewnie miały znaczenie) do tego góruje nad nimi i łatwo mnie zauważyć, choćby ze względu na wzrost. :) od tej chwili starałam się unikać osób, które jak mi się wydawało maja podobny zamiar jak ta para turystów. Choć przy jednym ze spacerów w parku mój przewodnik mówił, że o właśnie ktoś mi zrobił zdjęcie. Nawet z daleka byłam atrakcją... A może raczej atrakcją jak małpka w zoo, z którą koniecznie chcemy sobie zrobić fotkę :) Zrozumiałam wtedy jak się czują np. ciemnoskórzy odwiedzający nasz kraj, gdzie nie jest ich wielu i my ich traktujemy jak „małpki". Jeszcze nie raz się przekonałam, że wzbudzam zainteresowania ze względu na włosy i wzrost. Jadąc któregoś dnia metrem stałam sobie nie wadząc nikomu, aż na jednej stacji wsiadły dwie matki z wózkami i dziećmi ok lat 2-3. Nie byłoby to nic dziwnego, bo dzieciaki słodkie, a mamy zagadane ze sobą. Aż w pewnym momencie spojrzałam na maluchy, a one oba bez ruchu, uniesione miały głowy, buzie otwarte na cała szerokość i patrzą na tą białą wieże – czyli mnie :) nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Dzieci patrzyły jak urzeczone :) Pamiętam jak moja starsza córka pierwszy raz w tramwaju zobaczyła afroamerykanina (a po ludzku mówiąc ciemnoskórego mężczyznę), tyle że ona nie była tak dyskretna, bo na cały głos zapytała:

Mamo, czemu ten pan taki czarny :)
Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy wtedy :) Te "Hongkongskie" maluchy były zdecydowanie lepiej wychowane i nie krzyczały z przestrachem na mój widok tylko miny miały takie jakby nie mogły uwierzyć w to co widzą, że takie dziwo chodzi po świecie :)Hong Kong 132i

 

Hotel Peninsula – to sztandarowy punkt odwiedzin w mieście. Należy tu pójść żeby wypić najlepszą kawę i zjeść najlepszy deser. Poszliśmy, skoro przewodnik tak mówi – to trzeba. Weszliśmy do wnętrza ogromnej kawiarni. Trzeba przyznać że wnętrze robi wrażenie. Urządzone z przepychem do tego ilość osób przebywających w środku podpowiada, że przewodnik może się nie mylić. Rozglądam się, szukam wolnego stolika. Na pierwszy rzut oka nie widać, ale nagle jeden ze stolików opuszcza jakaś para więc my podchodzimy od razu żeby zając miejsce. Na to rzuca mi się w oczy wzrok skośnookiej kelnerki. Patrzy oniemiała i jakby jej ręce opadały. Podchodzi spokojnie w swoim białym uniformie i pyta czego sobie życzymy. Na to my że chcielibyśmy usiąść i wypić kawę. Ona łagodnie jak to dzieci mówi

Proszę poczekać - i wskazuje kolejkę, której przedtem jakoś nie zauważyłam. Kolejka składała się z kilkudziesięciu osób. Najczęściej turystów (czyżby czytali ten sam przewodnik?). Większość osób stojących w kolejce piorunująco patrzyła na nas gotowa nam się rzucić do gardeł :)
Po szybkich konsultacjach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy czekać godziny i że kawę wypijemy zwyczajnie w Starbucksie, albo Pacific Caffe :). Udaliśmy się na dalszy spacer po mieście, odpoczynek w pięknym parku. Chiński obiad, bardzo smaczny choć miejsce – bar/restauracja - miała specyficzny zapach, spalonego tłuszczu. Drażnił nozdrza i początkowo był dość uciążliwy. Dopiero potem już pod koniec pobytu w tym niesamowitym mieście uświadomiłam sobie, że to właśnie jest zapach Hong Kongu. To jego zapach charakterystyczny, który można spotkać w wielu miejscach. I że ten zapach już zawsze będzie mi się kojarzyć z tym miastem.

Powolnym krokiem i niespiesznie już pod wieczór wróciliśmy na nabrzeże obok Alei Gwiazd, gdzie już powoli zbierały się tabuny turystów żeby oglądać nocny pokaz świateł. Przepiękne, codzienne przedstawienie. Oglądamy, robimy zdjęcia, wygląda pięknie i romantycznie.Hong Kong 162aiHong Kong 198iaiHong Kong 220aiHong Kong 216iHong Kong 269aiiHong Kong 271iHong Kong 316ai

Symphony of lights. Muzyka i lasery. Turyści wpatrzeni w to przedstawienie z błyszczącymi oczami z zachwytu. Wybrzeże Zatoki Wiktorii prezentuję się pięknie i imponująco.

Hong Kong 321ai

Styczeń 2013 roku zaczynam od takich wrażeń :) co to będzie później? :)

Hong Kong 324ai

 

CDN

Bornholm i Christianso - świty i noce na Bałtyku

Bałtycki świt

 

Bałtycki świt 

Ze ślicznego i zacisznego portu w Łebie wyruszamy w rejs na Bałtyk. Kapitan planuje Bornholm. Choć Bałtyk to morze kapryśne i nie wiadomo gdzie pozwoli dopłynąć. Załoga zacna i doświadczona – tylko ja pierwszy raz na Bałtyku (ale nie pierwszy raz na rejsie morskim – tyle, że wcześniej to były rejsy po południowych morzach i nie da się tego porównać z naszym polskim morzem).

Słońce świeci, za tydzień zaczną się wakacje, a teraz jest spokojnie i przyjemnie. Już czuje, że nie taki straszny ten Bałtyk jak o nim mówią – skoro będę się mogła nawet opalać :). Krótko po wypłynięciu wskoczyłam w strój kąpielowy i moją białą skórę, wystawiłam na działanie promieni słonecznych w nadziei że trochę się zbrązowi :)

Długo nie trwała taka sielanka i zaczął silniejszy wiatr wiać więc i zimno mi się zrobiło. Trzeba było się trochę ubrać i zapomnieć o opalaniu. Ale za to szum morza było słuchać i lekkie uderzenia fal w dziób jachtu. Same przyjemności. Chłopcy promienieli zadowoleniem i błyskami w oczach. 

baltic 2013 023ai

Żeglarze

Jacht piękny, dobrze wyposażony i widać, że chętny do pływania. Właściciel i kapitan w jednej osobie okazał się niezwykle otwartym i towarzyskim mężczyzną. Atmosfera luźna i przyjemna. Tylko ja nie mogłam się doczekać momentu gdzie na horyzoncie już nie będzie żadnego lądu, gdzie wokół mnie będzie już tylko woda, fale i wiatr. Gdzie ginie zasięg i żaden telefon już nie dzwoni. Słychać tylko nasze rozmowy i Neptun dający czasem głośniej znać, że to jego królestwo. Nie wiem czy wiecie, ale z Neptunem za każdym razem jak się wypływa należy się podzielić tym co najlepsze, żeby był łaskawy i pozwolił dopłynąć tam gdzie się chce bez większych problemów. No i co mógł dostać od załogi?? Oczywiście łyk dobrego rumu :)

baltic 2013 033ai

Fajka oficerska 

baltic 2013 026ai

Żeglarz 

baltic 2013 008ai

Jachtowy skalniaczek :)

W związku z tym, że ja rejs traktuję zupełnie turystycznie i żadnym wielkim żeglarzem nie jestem, to będąc jedyną kobietą na pokładzie wcale nie pchałam się do prac żeglarskich – bo i skóry rąk szkoda, a i moimi nędznymi umiejętnościami mogłabym tylko przeszkadzać żeglarzom. Skupiłam się więc na gastronomii :) śniadanie jeszcze w porcie jedliśmy, ale obiad już gotowałam na pełnym morzu. Wiadomo, że jak Polak głodny to wszystko zje i nawet pochwali – i tak było też w tym przypadku. Ponoć kapitan podczas zakupów oglądał ilość jedzenia i napojów zakupowanych przez załogę i jedyny komentarz jaki od niego wyszedł, brzmiał następująco:

Rejs na 5 dni, zakupy na dwa tygodnie, szacun... :)
Pod koniec rejsu zresztą zweryfikował to zdanie i powiedział, że nie spodziewał się, że w ogóle lodówka będzie świecić pustakami, kiedy będziemy w drodze powrotnej.. a tu jednak :) 

baltic 2013 100ai

Rosół kapitański 

Po posiłku co tu dużo mówić zrobiło mi się nieźle mdło. Zatem postanowiłam, że zastosuje mój ulubiony sposób na chorobę morską i pobiegłam pod pokład – zresztą i tak chciałam się przespać bo czekała mnie „psia wachta" od północy do 4 nad ranem – ponoć najgorsza ze wszystkich.

A noc okazała się przepiękna. Księżyc w pełni, na północy różowo - czerwone niebo, powiewy wiatru i szum morza. Duża kawa, żeby nie zasnąć. Obserwowanie horyzontu i poszukiwanie białych, czerwonych i zielonych światełek oznaczających, że mamy jakieś towarzystwo. Przez te 4 godziny wiatr się wzmógł, uderzał coraz mocniej falami w łódź, ale księżyc obserwował każdy nasz ruch. Czasem tylko przymykał oko. Można się wsłuchać we wszystkie swoje myśli, nawet te, o których się już zapomniało. Można zajrzeć w siebie, kiedy wokół tylko natura, którą trzeba obserwować bacznie i mieć dla niej największy szacunek i respekt.

Powoli godziny mijały.... przyszedł świt..

baltic 2013 087aii 

Wiatr wiał już coraz mocniej, a słońce coraz jaśniej dawało o sobie znać na wschodzie. Magiczny moment. Wyczekany, bo chłodno mi już było, a do tego należę do śpiochów i marzyła mi się już koja i ciepły śpiworek :)

I dopiero pod pokładem usłyszałam jak mocno fale bija o burty, trochę straszno i trochę usypiająco, bo tak rytmicznie.. Zasnęłam. Obudziłam się jak męska załoga cumowała do brzegu w Svaneke na Bornholmie. Tu nagle zapanowała cisza mimo, że parę metrów dalej wiatr rozbijał fale o falochron. Port dobrze osłonięty, takie jakby senny choć to poranek. Ale za to pełen zdobyczy cywilizacji jak zaplecze sanitarne, czy łącza internetowe :)

baltic 2013 158ai

Znak drogowy Svaneke

baltic 2013 453ai
Okazało się, że właśnie uciekliśmy przed deszczem. A co można robić w czasie deszczu? Dzieci się nudzą, a my ani trochę :) Jedzenie pyszności, słuchanie opowieści kapitańskich z różnych rejsów, zacieśnianie więzów towarzyskich i wyglądanie, czy już przestało lać. Ten deszcz trochę mi był nie w smak, ale po południu wyszliśmy powłóczyć się po uroczych malutkich uliczkach Svaneke.

Urzekające małe domki, zielona bujna roślinność, mnóstwo kwiatów w ogródkach. I coś co mnie od razu uderzyło – wszędzie nawet przy najmniejszym i najstarszym domeczku w malutkim czy dużym ogrodzie – wszędzie przystrzyżona trwa, a domki wszystkie jakby malowane w tym właśnie wczoraj. Jak oni to robią???

baltic 2013 243ai

Svaneke

baltic 2013 226ai

 

baltic 2013 218ai

Zwiedzanie Svaneke
Nie ma firanek w oknach – więc to raj dla mnie. Strasznie lubię „podglądać" życie innych przez okna, drzwi czy bramy. To taki mój niewinny grzeszek. Robię jak się tylko da wtedy zdjęcia i potem oglądając – doskonale wiem gdzie to było i jakie robiło na mnie wrażenie. Parę takich ujęć tym razem też mi się udało zrobić. W prawie wszystkich oknach mnóstwo ustawionych na parapetach ozdobnych buteleczek, figurek, rzeźb, starych puszek.... klimatycznie bardzo...

Trochę to takie jakby za ładne :) takie północno – poprawne. Nie trzeba mieć ogromnego domu, może być maleńki, ale dbamy o niego jak o jakiś skarb największy. Spokój i senność popołudniowego duńskiego malutkiego miasteczka mnie totalnie urzekła. Nikt się nie spieszy, a wszędzie zdąży i wszystko jest zrobione. Sklep zamknięty? – trudno jutro przecież otworzą.

Kolejnego dnia miał być sztorm więc w planach był postój w porcie i zwiedzanie wyspy. Jak ja to lubię :)

baltic 2013 367aii

baltic 2013 375aii

Przedpołudniem wyprawa autobusem wzdłuż wybrzeży wyspy do zamku Hammershus. Po drodze przyjemny parominutowy postój w Gudhjem. Nazwy tak brzmią, że język łamie się przy próbie poprawnego wymówienia każdej :)

W Gudhjem święto - przemarsz orkiestr dętych po wąskich uliczkach. Dźwięki rozchodziły się między wąskimi uliczkami docierały do nas nawet z dalszej części miasteczka.

 

 

 

 

baltic 2013 550a

 

Dalsza podróż do zamku w deszczu. Ale już podczas pieszego podejścia pod zamek deszcz nas oszczędził. Zakamarki monumentalnej budowli uwieczniłam na „tysiącu" zdjęć. Będzie co wspominać w długie, zimowe wieczory :)

 

Widok z góry na wzburzone morze i zatoczkę w Allinge – wywołał u mnie myśli – jaki człowiek jest malutki i bezbronny w porównaniu z siłami natury... A jednocześnie jak chce ją ujarzmić i sprawić żeby była przyjazna dla nas.

Zamek Hammershus

baltic 2013 742aibaltic 2013 635ai
Bardzo lubię zapach historii i takie „duchy" krążące po ruinach. Takie wrażenie, że wiele osób żyło, kochało, umierało w tych murach... tu były przeżywane chwile triumfów i dramatów. Szczęśliwe i podłe dni. Ktoś tu był władcą, a ktoś inny sługą i nie wiadomo, który był szczęśliwszy. A każdy mógł cieszyć się tym widokiem, który ja mam teraz przed oczami. Ciekawe kto kochał ten widok, a kto go nienawidził... Ja pokochałam :)

baltic 2013 808iai

Myślałam sobie, że na tym czas cudów się skończył, ale jeszcze przede mną byłą maluteńka wysepka Christianso. Parę opowieści już mi się o uszy obiło, ale czasem wielkie zachwyty innych niekoniecznie potem okazują się prawdą i niekoniecznie ja się również zachwycam. Więc trochę sceptycznie byłam nastawiona. Tym bardziej, że bardzo mi się Bornholm spodobał... A tu okazało się, że nie dość, że oniemiałam z zachwytu, to jeszcze poczułam się prawie jak u siebie na tej wyspie. To maleństwo można obejść dookoła w dwie godziny i to niespiesznym spacerkiem wraz z połączoną z nią mostem Frederikso. Mieszka tu ok 110 osób na stałe. W sezonie pomieszkuje trochę turystów i artystów poszukujących natchnienia w tym miejscu.

baltic 2013 916ai

Frederikso

baltic 2013 1027ai

Pozostałości po bazie marynarskiej

baltic 2013 995iai

Zabezpieczenie przed niepożądanymi gośćmi :)

baltic 2013 967ai

baltic 2013 1096ai

Christianso

baltic 2013 997ai

Klimat portu rybackiego

 

Była to kiedyś baza wojskowa marynarki duńskiej, a potem zwana diabelską wyspą, została miejscem zsyłki i więzieniem dla przestępców i więźniów politycznych. Później sprowadzono na tę wyspę rzemieślników i rybaków, żeby zapobiec jej wyludnieniu. Do dziś mieszka też na niej grupka malarzy zafascynowana jej przyrodą i charakterem. Jest tu sklepik, hotel, restauracja, urząd pocztowy i kościół. Zadziwiające jest to, że władzę tu sprawuje gubernator, kwatermistrz, latarnik i kapitan portu w jednej osobie:)

Jest tu sklepik (w sezonie zimowym zaopatruje go łódź pocztowa Peter płynąca ze Svaneke, oprócz weekendów). Jest jeden lekarz, a dodatkowo z inicjatywy mieszkańców powstał gabinet stomatologiczny, który przyjmuje pacjentów...... 3 razy do roku......

W jedynym kościele msze odprawiane są co drugi tydzień. Jest też biblioteka zaopatrzona w najnowsze książki i czasopisma, oferująca również połączenie internetowe.

baltic 2013 1016aibaltic 2013 1018ai

Taki bosman przywitał nas na nabrzeżu :)

baltic 2013 1174ai

Powiem szczerze, nie miałabym nic przeciwko mieszkaniu tu na stałe. W miejscu, w którym rytm natury wyznacza rytm życia. Wiem, że trzeba mieć predyspozycje do tego, żeby tak żyć i trzeba lubić takie odludne i specyficzne miejsca.

baltic 2013 1006a

Żeglarze na moście między Frederikso a Christianso.

 

baltic 2013 1185ai

Powrót
Po południu czas w drogę. Wypłynęliśmy w morze. A że znowu dość mocno kiwało, to zeszłam pod pokład. To już droga powrotna do Świnoujścia. Po paru godzinach wynurzyłam się z koi i na horyzoncie widząc ląd, pytam - co to za ziemia.

Bornholm - Odpowiadają chórem wilki morskie. Oczywiście myślę - jaja sobie ze mnie robią.
Serio pytam co to za ląd? - zadaje pytanie znowu.
Przecież mówimy, że Bornholm.
Dajcie spokój, powiedzcie prawdę, przecież już płyniemy prawie 5 godzin.
Rozbrajające spojrzenie chłopaków mówi samo za siebie.

Już nie drążyłam tematu i czułam, że jednak mnie robią w konia. Po pól godzinie wychylam głowę na kokpit i znowu ten sam kawałek lądu.

Chłopaki przestańcie mnie oszukiwać, co to jest za ziemia?
Mówimy prawdę. To jest Bornholm!!
No jak to Bornholm, ile można płynąc wokół ten wyspy i nic a nic się nie poruszać? Specjalnie tak się wokół niej kręcimy? Bo łowicie ryby? - łowili dorsze z wielką pasją.

baltic 2013 1223ai

baltic 2013 1217ai

Świeżo złowiony Dorsz Bałtycki


Twierdzili, że to dlatego, że tak trzeba halsować, bo wiatr po chłopku mówiąc - „w ryj". To strasznie mi się wydawało podejrzane. Raczej posądzałam ich o to, że wcale nie chcą wracać i dlatego z przyjemnością kręcą się wokół wyspy, żeby dłużej sobie popływać. Udowodnić nijak im tego nie mogłam.

Dziś znowu mi przypadała psia wachta. Tym razem inna. Księżyc chował się za chmury. Widoczność była mniejsza zdecydowanie i chłodniej było też. Bardziej się skupiałam i bardziej wsłuchiwałam w szum morza i w rozbijanie dziobem fal. Parę łodzi i kontenerowców nasz mijało z daleka. A świt spokojny, mniej jasny i chłodniejszy tym razem nas przywitał. Spałam po wachcie bardzo smacznie. Rano ok. godziny 10 mieliśmy dopłynąć do portu i tak było. Tak dobrze mi się spało, że nie chciało mi się wychodzić na pokład. Koledzy wołali, że już widać plaże i wejście do portu, że piękna pogoda i słońce w pełni. Dopiero przy okrzyku, żebym wzięła aparat i zrobiła zdjęcia małemu uroczemu białemu wiatrakowi – wyrwało mnie ze śpiwora :) wiadomo jak lubię robić zdjęcia :).

baltic 2013 1285aii

Świnoujście

Świnoujście ma nowy imponujący port i widać, że miasto zyskuje na inwestycjach.

Powrót do domu pociągiem. To kolejna przygoda...

 

Droga przez mękę

chorwacja 389iii

 Kierunek Chorwacja

- Zawsze to samo. Zawsze musicie się spóźniać. Taksówka już czeka. Idziemy! Pociąg nie poczeka.

- Ale tato, przecież wcale nie zawsze. I nie denerwuj się przecież na wakacje jedziemy.
- Nie denerwuj się, nie denerwuj się.

Zawsze to samo.

Na plecy każde z nas zarzuciło ważący chyba tonę bagaż i ledwo z nim doszliśmy do windy w naszym wysłużonym bloku.

- Zamawiając taksówkę poprosiłeś o bagażową? Przecież żaden normalny samochód nie udźwignie takiego ciężaru – pytam męża, który spogląda na mnie złym wzrokiem
- Tylko poprosiłem, żeby był duży kombi i żeby podjechał pod samą bramę.
- Myślę, że facet nie uwierzy w to co zobaczy i w sumie nie wiem jak my to przewieziemy...

Wyszliśmy przed bramę – taksówkarz czekał na parkingu skinieniem M. pokazał żeby podjechał bliżej. Nie mieliśmy za bardzo sił nieść tego dalej a do tego deszcz lał jak z cebra. Dawno nie było takiej ulewy.

Taksówkarz wysiadł z samochodu i podszedł kuląc się przed ulewą żeby pomóc zapakować bagaże. Zamaszystym ruchem wyciągnął rękę, żeby pomóc mi zdjąć ogromną torbę z ramienia, nagle zamarł kiedy poczuł jej ciężar, a jego ręka niespodziewanie ugięła się niebezpiecznie. Podjął próbę jeszcze raz i na spokojnie, już przygotowany, z wyraźnym wysiłkiem na twarzy zapakował torbę do bagażnika. Potem pomógł M. z jego jeszcze większą torbą. Na koniec zabrał J., jej z pozoru tylko, najmniejszy bagaż. Zapakowani wreszcie do samochodu cali mokrzy jechaliśmy przez uśpione jeszcze ulice Poznania na dworzec kolejowy. Po drodze kierowca wypytał nas dokładnie dokąd jedziemy i co mamy w tych bagażach. Postanowił, że najlepiej będzie jak podjedziemy od strony Dworca Zachodniego, bo stamtąd najkrócej będziemy musieli iść na peron 5.
Na sama myśl kolejnego zarzucania torby na plecy odechciewało mi się wychodzenia z taksówki, ale pod dworcem nie było wyjścia. Obaj panowie pomogli mi założyć torbę na oba ramiona i mogłam spróbować się poruszać w kierunku peronu. Za mną w żółwim tempie J. i M. W taki dzień nie może dziwić fakt, że nasz pociąg stał oczywiście w najdalszej części peronu, a ja byłam w stanie nieść torbę tylko przechylona do przodu żeby ciężar mnie przygniatał, a nie wisiał na ramionach. Idąc tak w ulewnym deszczu przemoczona już do suchej nitki usłyszałam zdenerwowany głos męża.
- Szybciej, bo wszyscy już biegną do pociągu. Zaraz nam ucieknie.

Przyspieszyliśmy kroku. Tyle, że nagle moje buty na mokrym betonie zaczęły się dziwnie zachowywać i w pewnym momencie moje obie nogi zmieniły kierunki ruchu na przeciwległe. Chcąc się ratować od upadku, postanowiłam się odrobinę wyprostować, co przy ogromnym ciężarze jaki miałam na plecach nie było łatwe, a w konsekwencji okazało się tragiczne w skutkach. Torba mnie przeważyła i upadłam plecami do tyłu na torbę. Nie ma co owijać w bawełnę – po prostu gruchnęłam o ziemię razem ze wszystkich co miałam na plecach. Leżałam nie mogąc się podnieść i śmiejąc się w głos – bo wyglądałam jak żółw leżący na swojej skorupie do góry nogami. Ja tak samo machałam nogami i rękami nie mogąc się podnieść ani chociaż spróbować się odwrócić na bok. Z oddali tylko usłyszałam:
- Szybko baby – coraz bardziej rozdrażniony i zdyszany głos.
- Czekajcie, Ratujcie mnie. - krzyknęłam dusząc się od śmiechu, co mi tym bardziej odbierało siły.
Zauważyłam tylko w tych strugach deszczu jak zbliżają się do mnie dwie znajome postaci. A J. ulęknionym głosem zapytała:
- Mamo, nic Ci nie jest?
- Wszystko ok. Tylko teraz jestem jak widzisz żółwiem, który nie jest w stanie się podnieść – dusząc się od śmiechu wyszeptałam
M. podszedł i próbując jakoś sam utrzymać równowagę ostatnimi siłami podniósł torbę razem ze mną. Zaczęliśmy znowu biec, ja nadal zanosząc się od śmiechu, ale ostrożniej stawiając stopy, żeby znowu mi się nogi nie rozjechały.
Dopadliśmy do pociągu i po kolei zapakowaliśmy do przedziału nasze „stutonowe" worki podróżne. Współpasażerowie dziwnie nas obserwowali. Chyba z zażenowaniem i dezaprobatą. Usiedliśmy i teraz przez dwie godziny drogi do Wrocławia mieliśmy czas na odpoczynek, żeby nabrać sił na dźwiganie tych ciężarów w dalszej części podróży.


Dojeżdżając do stacji Wrocław Główny stwierdziliśmy, że czas wynosić nasze bagaże wcześniej, bo potem nie zdążymy i nie będziemy w stanie się przecisnąć przez wąski korytarz pociągu. Żeby od razy nie dźwigać, mądry mąż i ojciec rodziny, postanowił ciągnąć za sobą te torby, co generalnie było dobrym pomysłem, ale pech chciał, że jedna z nich - ta najcięższa - trochę go przeważyła i uderzyła dość silnie o podłogę. Słychać było głośny odgłos słoików uderzających o siebie nawzajem i o podłogę jednocześnie. W tym momencie jedna ze starszych pań siedząca razem z nami już nie wytrzymała i zapytała:
- Czy wy wieziecie cały wasz dobytek ze sobą?
- Nie to tylko zapasy na nasze wakacje – odpowiedziałam z miłym uśmiechem.
- To na jak długo jedziecie? Miesiąc?
- Niestety nie aż tak długo, tylko 2 tygodnie – mam wrażenie, że dopiero teraz zrozumiałam, że dla przeciętnego obserwatora to był zdecydowanie niecodzienny widok, że trzyosobowa rodzina może tyle jeść.

Dworzec Wrocław Główny jest w remoncie i niby to było już wiadomo jak jechaliśmy w tym kierunku, ale chyba żadne z nas nie wyobrażało sobie, że będzie trudno znaleźć jakąkolwiek logikę w sposobie kierowania pasażerów po peronach i do wyjść. Pogubiliśmy się trochę, ale dzielnie postanowiliśmy dojść do miejsca zbiórki, gdzie czekać na nas miał kolejny środek transportu. Od dworca było to niedaleko w sensie długości trasy, ale już po wyjściu z labiryntu remontowanego dworca i tylko przejściu przez ulicę, J zaprotestowała, że dalej nie idzie i nigdzie nie jedzie jeżeli ma nosić ten cholernie ciężki bagaż. Ojciec mimo, że zaciekle parł do przodu jednak zgodził się na wynajęcie taksówki. Do boju wysłał żonę, żeby obeszła postój taksówek, bo podróż niecałe 500 m dalej w linii prostej zupełnie się im nie opłacało, dlatego musiałam negocjować cenę na bieżąco i tłumaczyć dlaczego tak krótki dystans chcemy przejechać a nie pójść pieszo. Wreszcie ostatni w kolejce zgodził się pojechać z nami za satysfakcjonującą cenę. Więc ten fragment podróży znowu mieliśmy „odhaczony".


Komfortowy autokar na jaki czekaliśmy okazał się małym busem na 16 osób, który ciągnął za sobą przyczepę towarową na która zapakowane zostały wszystkie bagaże całej ekipy oczekującej na podróż w kierunku Katowic. Było ciasno i mało wygodnie, ale to przecież tylko 2 godziny jazdy, więc starałam się uspokoić męża, który mówił, że przyczepa wyglądała tak jakby wczoraj ktoś w niej przewoził trzodę chlewną do uboju, bo i słoma gdzie niegdzie pozostała a i zapach wiele mówił.
- Kochanie narzekasz tak ja moi klienci, którzy albo w 3 gwiazdkowym hotelu w Tunezji chcą, żeby im odźwierny drzwi do apartamentu otwierał albo, że jedzenie w ofercie all inclisive było fatalne i powtarzało się te same 38 dań i nie było z czego wybierać. Nie bądź malkontentem tylko zacznij się cieszyć, że jedziemy na wakacje. Przed nami jeszcze kawałek drogi, ale jednak w perspektywie mamy błękitne wody, przepiękne wyspy i zatoki Adriatyku.
- Wcale nie przesadzam – nie zaglądałaś do środka przyczepy to nie wiesz jak tam jest. A spójrz na twarz kierowcy jakby od pługa go odciągnęli i jeszcze nie dali na dentystę.. - w jego szczęce widoczne były braki uzębienia tak w górnej jak i dolnej części.

Rzeczywiście po dyskretnej obserwacji dało się jednak zauważyć, że strach przed dentystą wygrywa nawet z chęcią podobania się kobietom. Kiedy rzeczony kierowca w końcu głośno zapytał – jak wyjechać na autostradę w kierunku Katowic i ja uległam wrażeniu, że jazda po mieście i autostradach nie należy do codzienności u owego delikwenta. Mimo dobrych chęci i ja zaczęłam się niepokoić, co do planowego dotarcia na miejsce ostatniej przesiadki. Nic jednak postanowiłam po sobie nie pokazywać. Ale dyskretnie podpowiadać wraz z innymi pasażerami, którędy będzie najłatwiej i najszybciej wyjechać z miasta i dostać się na autostradę, która to od tej chwili zaczęła mi się wydawać jakimś wybawieniem.


Po kilkudziesięciu minutach krążenia po mieście i poszukiwania odpowiedniej drogi poza miastem wreszcie udało się i osiągnęliśmy wjazd na dwupasmową drogę do raju. Wydawało się, że każdy pasażer dyskretnie odetchnął, bo zgubić się na niej już nie zgubimy, a i w wyobraźni cel był już blisko mimo, że to jakieś 180 km dalej.
Sytuacja jakby się unormowała. Jechaliśmy z ustaloną dozwoloną prędkością. Choć w momentach podjazdów pod niewielkie wzniesienia trochę jakby bus słabł i odrobinę wykazywał mniejszy zapał do szybszej jazdy. W pewnym momencie odwracając głowę od widoków za oknem zauważyłam, że obraz przed oczami jakby stał się mniej ostry i twarze córki i męża zaczynały się stawać mniej ostre, pomyślałam w pierwszym momencie, że mój organizm trochę jest zmęczony, bo pobudka była o godzinie 3 w nocy, a to nie należy do moich codziennych rytuałów i najprawdopodobniej domaga się odrobiny snu. W tym momencie oczy otworzył M, który urządzał już sobie drzemkę od paru minut i ściszonym jeszcze ale już zaniepokojonym głosem powiedział:
- Coś tu się nieźle jara!

W tym momencie uświadomiłam sobie, że bus jest zadymiony. Stwierdziłam jednak, że nie będę urządzać paniki więc znowu dyskretnie postanowiłam odrobinę uspokoić M. Po minucie - jednak dymu było coraz więcej i ktoś głośno powiedział, że chyba się samochód pali. Kierowca w tym momencie odwrócił głowę do tyłu i zobaczył że faktycznie w całym pojeździe jest szaro. Chyba jednak pierwszym jego odruchem było – nie zwracać na to uwagi, jednak po 30 sekundach spojrzał znowu i wtedy chyba się trochę przestraszył i zjechał na pobocze i dość zdenerwowanym głosem wycharczał:
- Proszę wysiadać. Sprawdzę co się dzieje. 

Wszyscy szybko wysiedli z zadymionego samochodu, staliśmy na poboczu autostrady, gdzie ruch był duży i ktoś zachował przytomność umysłu (mimo dużego zadymienia mózgu) i krzyknął, żebyśmy przeszli za barierki ochronne.
Na początku była konsternacja i większość wykazywała dość widoczny niepokój, oprócz tego przeszliśmy w bezpieczną odległość od busa – gdyby pożar silnika (jak się okazało po podniesieniu maski) skończył się wybuchem rodem z filmu sensacyjnego. Jakiś młody chłopak, jeden z pasażerów od razu wyszukał gaśnicę i pospiesznie podał kierowcy a ten przez chwilę powalczył z dymem unoszącym się spod maski.
Pasażerowie powoli zaczęli się oswajać z niecodzienna sytuacja i aby rozładować napięcie zaczęli żartować. Ja nawet wykonałam serię zdjęć dokumentującą nasza ognistą przygodę w drodze na wakacje. 

Po około 40 minutach firma przewozowa wysłała do nas zastępczy bus i dotarliśmy do Katowic tylko odrobinę spóźnieni, bo przesiadka do kolejnego busa okazała się jednak zdecydowanie dobrym momentem. Przyjechał młody zadbany człowiek z pachnącym prawie pojazdem, który nie dość, że dobrze prowadził samochód i orientował się w terenie, to świetnie nawiązywał kontakt z ludźmi. Do jego niewątpliwych zalet należało całkowite uzębienie, co dość widocznie wpływało na poprawienie podłych wrażeń pozostałych po poprzednim kierowcy. 

Pakowanie się do autokaru, odpowiadającego już średnim wymaganiom europejskim zakłócił tylko incydent bagażowy, ale tylko przez chwilkę i szybko udało się załagodzić sytuację.
M chciał wprawdzie sam zapakować nasze torby do luków bagażowych w autobusie, ale dość stanowczo zaprotestował przeciwko temu jeden z kierowców (których do wyboru było 3). nie wiedząc na co się porywa postanowił podnieść jeden z naszych opasłych worków i aż zamarł poczuwszy ciężar.
- Czy wyście oszaleli – spytał spoglądając na naszą rodzinę – to przecież nie jest bagaż o dopuszczalnej wadze 20 kilo – to przekracza wszelkie normy i gdyby to było do podziału na waszą całą trójkę – to jeszcze bym zrozumiał.
Popatrzyłam na niego spojrzeniem „spaniela" typu błagalno – przepraszającym. Odrobinę się jeszcze nastroszył, ale po chwili zapakował jednak przy pomocy M wszystkie nasze torby.
- Powinniście płacić za nadbagaż. Żaden autokar nie jest przystosowany do takich obciążeń. -Wyprowadzacie się z Polski?
- To tylko jedzenie, w każdym razie większość z tego to jedzenie.
- No i sukienki mojej żony, rzecz jasna – zdążył dorzucić jeszcze M.
- Na Jak długo jedziecie?
- Na dwa tygodnie
- Nikt nie zje tyle jedzenia przez dwa tygodnie. Będziecie to sprzedawać?
- To naprawdę tylko dla nas- Powiedziałam już z pełnym uśmiechem, lekko popychając męża w kierunku drzwi autobusu, żeby nie daj bóg nikt z nas nie wdawał się w dyskusję z kierownikiem autokaru. 

Kolejne godziny już tylko nas przybliżały do wymarzonego miejsca i mimo „połamanych kości" i opuchniętych nóg, zaraz po przyjeździe na miejsce i spojrzeniu na marinę wypełnioną pięknymi jachtami, których maszty prężyły się w kierunku nieba, całe zmęczenie w jednej chwili jakby odeszło w niepamięć, a wszelkie przygody i niewygody nabrały innego koloru. Zapach morza i gorącej ziemi uświadamiał jakie przyjemności nas czekają, i że warto było tyle jechać przez pół Europy.
Tym bardziej, że w drodze powrotnej nie będzie już jedzenia w bagażach, a ich ciężar zmniejszy się prawie do minimum. 

chorwacja 353ii

chorwacja 394i

chorwacja 404ai

chorwacja 617ai

chorwacja 738ai

Lista artykułów:

Lubisz mój Blog? Posłuchaj:

muchos_cojones.png

Copyright Romul.pl 2015. All Rights Reserved.