Czerwony Kapturek oraz zasłyszane w podróży
Podróże ponoć kształcą, ale też bawią i dają możliwość spotykania ciekawych ludzi. Ludzi, których spotykam tylko na chwilę, ale czasem długo jeszcze o nich pamiętam. Pamiętam jakie wrażenie na mnie zrobili, lub z upodobaniem wsłuchuje się w różne opowieści, które czasem towarzysze podróży snują. Ja uwielbiam podróżować i bardzo daleko, ale też krótkie podróże są mi strasznie bliskie. Wykorzystuje do tego różne środki lokomocji dzięki temu mam czasem kontakt z niebanalnymi zjadaczami chleba :) Okazuje się, że nawet te najbliższe podróże - zwykłe przechadzki po Poznaniu mogą obfitować w różne liczne przygody. Jedne prawie jak horror, inne komediowe :)
Idąc przez Stary Rynek pewnego zimowego wieczoru. Ubrana zwyczajowo w swój czerwony płaszczyk. Tyle, że tym razem na głowie oprócz kaptura, miałam też naciśniętą czapkę do tego szalik szczelnie owijał szyję. W uszach miałam słuchawki. Niewiele sygnałów dźwiękowych do mnie docierało z zewnątrz, bo większość mojej uwagi zajmował audiobook w słuchawkach. Nagle wyskoczył przede mnie młody chłopak (nie słyszałam zbliżających się kroków przez te słuchawki w uszach) i z szerokim uśmiechem mówi do mnie: - Cześć jestem wilkiem. Tak mnie wystraszył, że zawał już wisiał na włosku. - Czyś Ty człowieku oszalał - od razu powiedziałam ze śmiechem - wprawiłam go najpierw w osłupienie, a potem się zawstydził. - O mało zawału nie dostałam, tak mnie przeraziłeś - mówiłam ubawiona z tak mocno bijącym sercem, że nic innego już nie słyszałam tylko dudnienie w klatce piersiowej. Kiedy się zorientował, że nie miał do czynienia z młodym Czerwonym Kapturkiem (na którym chciał zrobić piorunujące wrażenie) tylko z babcią, kompletnie był zaskoczony i zaczął przepraszać. Okazało się, że za nami była grupa jego kolegów. Kiedy zobaczyli, że ich kumpel zaliczył wpadkę nie byli w stanie powstrzymać się od śmiechu. Wrócił do nich nie wiedząc jak się zachować, a ja długo odchodząc śmiałam się w głos. Mojemu śmiechowi wtórowały wybuchy śmiechu kolegów Wilka :)
Pociągiem przez świat :)
W pociągu spotyka się czasem niezwykle dobrane towarzystwo. Niedawno mając przed sobą długie godziny jazdy pociągiem przygotowałam się do tego starannie. Na uszach słuchawki i dobry audiobook, a w rękach robótka na drutach. Miałam nadzieję iż mimo, że podróż z Rzeszowa do Poznania trwa 9 godzin, to jakoś to przetrwam z tymi moimi ulubionymi pomocami. Do Krakowa tak właśnie spędziłam czas. Robiąc na drutach i wsłuchując się w tembr głosu Marka Kondrata czytającego książkę Manueli Gretkowskiej, a że książka była zajmująca to skupiłam się na niej. Palce natomiast szybko i sprawnie dziergały tył szarego sweterka. W Krakowie dosiadło się towarzystwo wypełniając cały przedział. Od razu czułam, że słuchanie książki może nie przebiegać swobodnie, bo towarzystwo wchodzące do przedziału było dość gadatliwe i hałaśliwe. Trochę mi to było nie w smak, ale wyboru żadnego nie miałam. Na początku dość sceptycznie do tych pasażerów podchodziłam, ale z każdą minutą czułam, że ludzie są nie tylko interesujący, ale też bardzo sympatyczni. Zaczęło się od opowieści jednej pary z Piły o tym, że jadąc do Krakowa ich pociąg miał 5 godzin spóźnienia..... i na razie tylko się modlą, żeby powrotna podróż nie była podobna do poprzedniej, a potem rozmowa szła gładko i niezwykle interesująco i każdy pasażer tego przedziału miał coś fajnego do powiedzenia. Opowieści o czasach studenckich rozbawiały wszystkich pasażerów bez wyjątku. Nawet młodziutkiego chłopaka na studenta właśnie wyglądającego. Najdłuższym tematem okazał się problem nachalnych gołębi, które z upodobaniem dręczą lokatorów wszelkich blokowisk. I wychodzi na to, że to plaga dotycząca każdego miasta. Pan ze Szczecina zaczął opowiadać jak to wybrał się do sklepu w celu zakupienia figurki kruka, bo wedle niejakich mądrych rad - to dobry sposób na odstraszanie gołębi, bo to ich naturalny wróg. Mnie ta opowieść bardzo zainteresowała, bo sama mam problem z obsrywającymi mi balkon gołębiami. Chyba w moim bloku, mój właśnie balkon spodobał im się najbardziej. I tu każdego ranka urządzają sobie gadatliwe debaty w kilku przedstawicieli gatunku. To ich gruchanie i przekomarzanie się można do pewnego czasu znosić dość swobodnie. No chyba, że miało się nieprzespaną nockę i one z lubością gruchają pod oknem już od świtu, wtedy kończy się to wychodzeniem z łóżka i atakiem ścierką czy innym odstraszaczem. Zwykłe - sio - nie robi już na nich wrażenia. Jednak obsrywania balkonu i ścian już ze spokojem znosić się nie da. Zatem kiedy tylko usłyszałam, że pan sąsiad przedziału, pociągu relacji Przemyśl - Słupsk, zakupił sztucznego kruka do walki z ta plagą, moje zainteresowanie sięgnęło zenitu i szybko poprosiłam: - Niech pan powie czy to działa? Bo widziałam u sąsiadów sztucznego kruka i już sama chciałam takiego szukać. - Zaraz do tego dojdę, jak tylko opowiem jak wyglądał mój zakup. Wszedłem do marketu, gdzie wiedziałem, że takie kruki można nabyć. Dumny i szczęśliwy, że moja walka z gołębiami dobiega końca udałem się w kierunku kasy. Po drodze napadł mnie starszy jegomość z pytaniem: - Panie, a gdzie tu można znaleźć dzięcioły? Cały przedział ryknął salwą śmiechu. - Zaszokowany odpowiedziałem mu - Przykro mi drogi panie, ja polowałem tylko na kruka, dzięcioły mnie zupełnie nie interesują. Na to starszy pan: - Bo widzi pan posadziłem w ogrodzie parę drzewek i dzięcioły je niszczą. A słyszałem, że to ptaki terytorialne i jak któryś zobaczy, że na danym terenie już jakiś dzięcioł jest, to odlatują w inne miejsce. - Starszemu panu nie pomogłem. Za to szybko udałem się do domu zamontować na balkonie kruka - pogromcę gołębi. Przez dwa dni byłem najszczęśliwszym mieszkańcem mojego bloku. Gołębie omijały mój balkon szerokim łukiem. Balkon już lśnił czystością, a ja szczęśliwy wracałem do domu po pracy, wiedząc, że tego dnia nie będę musiał sprzątać odchodów tych wszędobylskich ptaszysk. Tak było przez dwa boskie dni. Trzeciego dnia wracając deszczowym popołudniem do mieszkania, z chodnika zadarłem głowę w górę podnosząc wzrok spod zalanego deszczem parasola, żeby spojrzeć na mojego sprzymierzeńca kruka. Oniemiałem. Kruk i owszem był na swoim miejscu, ale obok na balustradzie balkonu cztery gołębie przytulone do niego chroniły się przed deszczem....... Od tego dnia przyjaźń ze sztucznym krukiem kwitnie w najlepsze w narodzie gołębi - dokończył opowieść szczecinianin. Niestety to pogrzebało moje nadzieje na bezkrwawą walkę z zarazą gołębia, ale za to towarzystwo ubawiło się przednio.
Autobus zielony przez ulice mego miasta mknie... :)
W jednej z moich podróży miałam przyjemność spotkać cztery lekarki. To było chyba jedno z najfajniejszych towarzystw jakie mi się przytrafiły do tej pory. Dziewczyny były w różnym wieku, od wieku po trzydziestce do emerytalnego. Zżyte byłe jednak ze sobą i wyraźnie się bardzo lubiły. A do tego z lubością opowiadały różne przypadki pacjentów z jakimi miały do czynienia. Cała ta podróż była zdominowana przez owe lekarki i wspominam ją jako jedną z tych, w których uśmiałam się najwięcej :) Z tych opowieści najbardziej pamiętam dwie. Najmłodsza z nich wyglądająca na trzydzieści plus - specjalności lekarz rodzinny, wspominała jednego ze swoich pacjentów. Lekarka owa podczas podróży prawie cały czas podjadała jakieś kanapeczki czy smakołyki, ale też częstowała innych. W każdym razie widać było, że jedzenie sprawia jej niezwykle dużo przyjemności, co na jej nieszczęście odkładało się warstewką tłuszczyku tu i ówdzie. Nic sobie jednak z tego nie robiła. I nie tylko z siebie żartowała, ale też trzeba przyznać, że te parę dodatkowych kilogramów dodaje jej uroku i seksapilu. Opowiadała jak to zgłosił się do niej pacjent płci męskiej, który narzekał, że czuje się coraz gorzej i jest ociężały oraz że nie ma zupełnie energii. Mężczyzna wprawdzie wyglądał dość zdrowo, jednak oponka brzuszna była wyraźnie widoczna. Pani doktor zleciła mu parę podstawowych badań, żeby wykluczyć jakąś jednostkę chorobową, ale przede wszystkim dyskretnie zaleciła zrzucenie paru kilogramów. Pacjent zapytał co by mu zarekomendowała. Ona książkowo wręcz, poradziła lekkie posiłki na zasadzie - jem często, ale za to małe ilości oraz więcej ruchu. Na początek choćby zwykłe codzienne spacery. Po jakimś miesiącu pacjent znowu się zjawił i od progu gabinetu uradowany podał lekarce wyniki badań i powiedział: - Pani doktor, dziękuję bardzo. Teraz czuję się o wiele lepiej. I proszę spojrzeć udało mi się zrzucić już parę kilogramów. - Strasznie panu zazdroszczę, jak pan to zrobił??? - zapytała lekarka, która właśnie niedawno postanowiła przejść na dietę (ale dietę typu - od jutra zaczynam). - No jak to jak - tak jak mi pani poradziła!!! :) Inną opowieścią był przykład pacjentów, który podawała lekarka niezwykle elegancka, zadbana i dystyngowana, najstarsza z całej czwórki: - Najgorsi to są pacjenci, którzy przychodzą do mnie z żonami. - Ale czemu najgorsi? - zapytałam zdziwiona, bo pomyślałam, że dobrze kiedy mąż dba o zdrowie własnej żony. - Tak, tak - tacy są najgorsi - wtórowała jej inna pani doktor i widać było, że rozumieją bez słów problem mężczyzn przychodzących do lekarza z żonami. Zaczęłam się dopytywać, gdzie tu problem. Dystyngowana pani doktor spieszyła z wyjaśnieniem: - Bo proszę sobie wyobrazić. Przychodzi mężczyzna, często to taki rosły, postawny facet. Za nim wchodzi do gabinetu kobieta. Pytam zawsze od razu, które z nich jest pacjentem. Za każdym razem odpowiedź jest ta sama. Pacjentem jest on. Zaczynam dopytywać, co mu dolega. Na każde moje pytanie odpowiada żona, a facet siedzi cicho. W końcu nie wytrzymuję i mówię, że może by pan mi odpowiadał, skoro to pan jest chory. A on na to: - Ale żona lepiej wie.... :)
Kobiety i dzieci Madagaskaru, czyli Bonjour Wazaha





























































































































Czerwone buty na Madagaskarze w pogoni za lemurami












































































































































Madagaskar - życie codzienne na rudej wyspie






































































































































Tajemniczy Półwysep Athos
Przez wrześniowy tydzień wypoczywaliśmy na Chalkidiki na Półwyspie Athos. W niedalekiej odległości od miejscowości Ouranopoli. Nazywanym Miastem Nieba. To ostatnie świeckie miasto na tym półwyspie. Dalej już jest tylko Teokratyczna Republika Mnichów. Miejscowość położona jest przy piaszczystej zatoce i zachowała typowo grecki charakter. Jej symbolem jest bizantyjska wieża fortyfikacyjna - Prosphorion, pochodząca z XIV w. Był to punkt obserwacyjny, skąd oglądano morze i zatokę i ostrzegano michów przed zbliżającymi się piratami.
Prosphorion - bizantyjska wieża w Ouranopoli
Okno w wieży do obserwacji morza i okolic
Widoki z wieży
Uwaga na głowę :)
Jeden ze statków wycieczkowych... Pływający w odległości 500 m od brzegu
Klimatyczne miasteczko
Możesz tu spędzić względnie spokojne, leniwe wakacje na plaży. Wrzesień to świetny czas na taki wypoczynek. Możesz zażywać kąpieli morskich i słonecznych, ale możesz też wybrać się na wycieczkę statkiem. Warto, bo półwysep jest intrygujący dzięki klasztorom, które nie są ogólnodostępne zwiedzającym. Wokół Góry Athos istnieje autonomiczny okręg zamieszkały wyłącznie przez mnichów prawosławnych. Swobodnie można je jedynie oglądać pływając statkiem i to w odległości 500 metrów od brzegu.
Wrześniowe plaże w pobliżu Ouranopoli
Niepowtarzalnych kształtów głaz na plaży miejsce zabaw dzieci i plener dla sesji fotograficznych wielu turystów
Do miasteczka z hotelu można dojść szosą z widokiem na morze
Grecy w przeważającej liczbie są wyznania prawosławnego. Mimo to do cerkwi chodzą rzadko. Jednak prawie w każdym przydomowym ogrodzie jest mała kapliczka, w której się mogą modlić. Kapliczki są różnych kształtów i wielkości. Jeżeli to teren otwarty to kapliczki są ogólnodostępne.
We wnętrzach zawsze są ikony i cieniutkie świeczki oraz lampki oliwne do zapalania jako symbol modlitwy. I ten niepowtarzalny cerkiewny zapach unosi się w każdej z kapliczek
Chwila zadumy i odpoczynku przy kapliczce
Przy drodze, gdzie miał miejsce śmiertelny wypadek w Polsce stawia się krzyże. W Grecji stawia się takie malutkie kapliczki.
Mnisi z klasztorów nieszczególnie życzą sobie dużej ilości gości i zaglądania im zbyt nachalnie w ich życie religijno - prywatne. Jeżeli jesteś osoba wyznania prawosławnego to możesz się ubiegać o pobyt w jednym z klasztorów w celach religijnych o charakterze pielgrzymkowym. Należy wystąpić o specjalna wizę i tylko dzięki niej możesz przekroczyć granice tego okręgu. Okres przebywania wynosi maksymalnie 3 dni. Jeżeli jesteś osobą innego wyznania i chciałbyś odwiedzić te fascynujące miejsca należy się zgłosić również po wizę. Brzmi to dość prosto, jednak kiedy uświadomisz sobie, że ilość turystów innego wyznania ogranicza się do 10 osób na dobę, a wydanie wizy zależy od szczególnego nastroju urzędnika i nieposzlakowanej opinii starającego się, to proste już przestaje być. Jeżeli miałeś niebywałe szczęście i odpowiednio wcześnie zgłosiłeś swoją chęć wjazdu do okręgu i otrzymałeś pozwolenie to musisz pamiętać, że twój strój musi być dokładnie dopasowany do wymogów tu panujących. Nie wolno Ci mieć aparatu i obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć. Jedynymi osobami, które maja możliwość wniesienia aparatu fotograficznego są osoby ze specjalną akredytacją. Proceder uzyskania akredytacji wymaga wielkiego samozaparcia i cierpliwości od starającego się. Proces ten może trwać parę miesięcy, a i wtedy nie ma pewności powodzenia i uzyskania akredytacji. Istnieją jednak pewne wyjątki, bo jeżeli jesteś jedną z osobistości państw europejskich, w tym także domów królewskich, to jest dopuszczona dla Ciebie możliwość wypoczynku w tym miejscu. Jednak te wszystkie zasady obowiązują Cię tylko i wyłącznie wtedy gdy jesteś mężczyzną.
Dla kobiet nie ma miejsca na Athos. Bezwzględny zakaz przebywania w tym okręgu został wydany w 1060 roku i niezmiennie obowiązuje do dziś. Kobiety nie mogą przebywać w tym miejscu bez względu na wyznanie, kolor skóry czy wiek. Nawet zwierzęta hodowane na półwyspie przez mnichów są tylko płci męskiej.
Skąd wziął się ten zakaz? Otóż wiąże się on z legendą, która mówi, że Matka Boża przepływała w pobliżu na statku ze Starej Jaffy w Izraelu na Cypr, by odwiedzić Łazarza. Podczas burzy statek musiał zmienić kurs i zakotwiczyć na brzegu Athos. W pobliżu obecnego klasztoru Iviron. Matka Boża zeszła na ląd i zachwyciła się pięknem tego miejsca. Zwróciła się z prośba do Syna, żeby uczynił ten kraj jej ogrodem. Prośba została wysłuchana i od tego czasu chrześcijanie obrządku wschodniego nazywają Athos - Ogrodem Bogurodzicy, odmawiając prawa wstępu na półwysep innym kobietom...
Klasztor Dochiariu
Klasztor Xenofontos
Rosyjski Monastyr Św. Pantelejmona
Mam wrażenie, że ten prom 'lekko' złamał zasadę płynięcia 500 m od brzegu...
Towarzysze podróży :)
W przeszłości liczba mnichów tu żyjących wynosiła ok 20 tysięcy osób. W 2011 liczba ta spadła do 1830 osób.
Przybywający do klasztorów nowi kandydaci na mnichów pochodzą nie tylko z krajów tradycyjnie prawosławnych, mających związki ze Świętą Górą (Grecja, Serbia, Bułgaria, Rosja), ale i z obszarów, gdzie prawosławie jest religią mniejszości narodowych oraz gdzie działają misje tego wyznania: Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, Niemiec, Peru i krajów afrykańskich. W 2007 ponad 1/4 wszystkich zakonników Athos posiadała wykształcenie wyższe, zaś tylko niecałe dwa procent (jak łatwo obliczyć ok. 36 mnichów) nie ukończyło żadnej szkoły. Wszyscy mnisi podejmujący życie na Athos są automatycznie uznawani za osoby narodowości greckiej. Nie ma natomiast możliwości zamieszkania na półwyspie dla osób niebędących wyznawcami prawosławia.
Spowita w chmurach Święta Góra Athos
Athos nie jest podłączony do krajowej sieci energetycznej, jednak w monasterach są wykorzystywane urządzenia elektryczne, na ograniczoną skalę również samochody, łodzie motorowe oraz komputery. A od 1997 roku jest nawet na terenie półwyspu antena telefonii komórkowej. Stopień wprowadzania na Athos nowych urządzeń technicznych pozostaje jednak przedmiotem dyskusji we wspólnocie. A wprowadzanie kolejnych nowinek jest ograniczane i wymaga zgody przełożonych.
Wjazd na teren monasteru jest możliwy przez jedyną bramę, która jest dodatkowo umocniona i zamykana każdorazowo w momencie zachodu słońca. Po zachodzie już nie ma możliwości wejścia na teren i trzeba czekać do świtu.
Podobnie jak w wypadku innych chrześcijańskich wspólnot monastycznych, za filary życia zakonnika uważa się czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Warunkiem przyjęcia do jednego z klasztorów Athos jest ukończenie 18 lat, uregulowanie kwestii stanu cywilnego i kwestii spadkowych oraz wyrażenie nieprzymuszonej woli dołączenia do wspólnoty monastycznej. Nowicjusze są zobowiązani do zerwania wszystkich związków ze światem świeckim. Zwyczajowy okres próby, poprzedzający złożenie ślubów wieczystych, trwa dwa lata.
Wszystkie monastery Athos posiadają identyczny, ściśle uregulowany rozkład dnia:
4.00 – modlitwy poranne oraz nabożeństwo jutrzni, Boska Liturgia czyli msza święta
ok. 7.00 – posiłek,
do godz. 12.00 – praca na rzecz monasteru,
12.00–15.00 – odpoczynek,
ok. 15.00 – praca na rzecz monasteru,
ok. 17 – nieszpory, bezpośrednio po nabożeństwie – posiłek, następnie kompleta czyli modlitwa wieczorna i czas na indywidualne modlitwy w celach.
Święta Góra Athos jest nazywana bramą do nieba. Ma ponad dwa tysiące metrów wysokości. To właśnie wokół niej ortodoksyjni mnisi ustanowili swoją republiką ponad tysiąc lata temu. Ustanawiając swoją republikę postanowili w 964 roku spisać zasady, które określają reguły życia na Athos, na trzymetrowym pasie koziej skóry. Spisali na niej prawa wspólnych reguł, jakimi mają się kierować wszystkie monastyry oraz zasady życia mnichów. Typikon - bo tak się ten kodeks nazywa - stanowi podstawę prawa obowiązującego w republice do dzisiaj.
Pisałam wcześniej o bezwzględnym zakazie przebywania w Republice Mnichów kobiet, a nawet zwierząt hodowlanych płci żeńskiej. Jest jednak jeden wyjątek. Jedynymi stworzeniami posiadającymi cechy żeńskie, które mogą przebywać na Athos są kotki.... Mnisi uznali, że to jedyna skuteczna broń na plagę myszy. Uznano, że koty płci męskiej nie angażują się tak ochoczo do polowań na te gryzonie i dlatego jedynie kotki dostąpiły zaszczytu przebywania w Republice.
Szczęśliwców, którzy otrzymają zgodę na zwiedzanie półwyspu obowiązują m.in. następujące zasady: zakaz chodzenia w krótkich spodniach, głośnego i wyzywającego zachowania się, kapania się w morzu, siedzenia w świątyniach z założonymi nogami. Gdyby kobieta zbliżyła się na odległość mniejszą niż 500 metrów od brzegu półwyspu i została na tym przyłapana grozi jej kara bezwzględnego więzienia bez prawa apelacji. Jak się można domyślać na taką sytuację reagują środowiska feministyczne. Jednak liczne protesty feministek nie odnoszą skutków. Mnisi są nieubłagani i zmienić swoich praw nie mają zamiaru, a nawet restrykcyjnie zastrzegli je sobie w momencie, kiedy Grecja przystępowała do Unii.
Goście zapraszani do republiki mnichów i posiadający wizę przebywają na tym terenie bezpłatnie. Również bezpłatnie mają zaoferowane posiłki. A na powitanie w klasztorach czeka na każdego taca z woda, maleńką filiżanką kawy tzn zaparzonej po turecku, dwa kawałki lukumi - twarda galaretka posypana cukrem pudrem oraz tradycyjnie kieliszek ouzo - wódki greckiej. Takim tradycyjnym poczęstunkiem witani są wszyscy od wieków.
Według opowieści mężczyzn, który mieli okazję być w tym miejscu i korzystać z gościnności mnichów, posiłkom towarzyszą specyficzne rytuały. Najpierw jest modlitwa, a spożywający posiłek jedzą go w absolutnym milczeniu. Oprócz jednego z mnichów, który czyta tekst ze starej księgi. Kiedy on kończy czytać wszyscy wstają od stołu bez względu na to na jakim etapie jedzenia są, następuje modlitwa dziękczynna za posiłek i wszyscy natychmiast opuszczają refektarz, gdzie podawane jest jedzenie. Sądzę, że po pierwszym takim przerwanym i niedojedzonym posiłku, każdy już dobrze wie, że następnego dnia nie będzie zwlekał i zje na tyle szybko, żeby nawet dokończyć deser :)
Jako, że mnisi prowadzą bardzo ascetyczne życie to i posiłki są skromne. Podstawą jest ryż lub makaron z tartym serem, do tego sałatki z warzyw które sami wyhodowali. Dodatkowo feta, chleb i woda. Niektóre z klasztorów podają do wieczornego posiłku szklaneczkę wina własnej roboty. Posiłki zjada się tylko dwa w ciągu dnia. A menu jest praktycznie takie samo codziennie.
Po tygodniowym wypoczynku na jednym z zębów trójzębnego półwyspu Chalkidiki czas było wyruszyć na podbój Grecji kontynentalnej, ale to już kolejna opowieść :)